poniedziałek, 28 listopada 2011

Yamaha PianoCraft E810 z czterema parami monitorów



Wstęp 
Głównym celem niniejszego porównania była odpowiedź na pytanie: „czy zastosowanie innych kolumn podstawkowych niż te dedykowane do Yamaha PianoCraft E810 polepszy dźwięk, a jeżeli tak to o jaką wartość?”. Inne pytanie to: „czy dodatek subwoofera aktywnego jest konieczny i niezbędny dla jakości i pełności dźwięku mini-zestawu?”.

W wielu miejscach (fora audio, czasopisma, etc) można przeczytać, że wymiana głośników w PianoCraft'cie ma uzasadniony i logiczny sens oraz, że zmiana tych fabrycznych monitorów na inne zawsze przynosi słyszalną poprawę. Jako, że dysponuję obecnie czterema parami kolumn podstawkowych oraz subwooferem postanowiłem je po kolei przetestować z zestawem Yamahy i osobiście przekonać się o celowości w/w zmian. W związku z tym, każdą parę monitorów testowałem kolejno z mini-wieżą zarówno z podłączonym do niej subwooferem aktywnym jak i bez.

Yamaha NX-E800
Te głośniki stanowią integralną część zestawu PianoCraft E810, ale można je także kupić osobno.

Parametry techniczne: 
Wymiary: 186 x 300 x 223 mm
Pasmo przenoszenia: 55 Hz - 28 000 Hz
Skuteczność: 87 dB
Konstrukcja: 2-drożna, bass-reflex
Moc nominalna: 110 W
Przetworniki: 13 cm i 2,5 cm
Ekranowane magnetycznie
Impedancja: 6 Ohm
Masa: 4,3 kg



Jak te głośniki grają w zestawie z PianoCraft'em można przeczytać w wielu recenzjach i opisach. Dla porządku rzeczy określę jedynie w paru słowach i podam główne cechy charakterystyczne ich brzmienia. Monitory te dysponują dźwiękiem swobodnym, otwartym, bez jednoznacznych oznak podkolorowania pasm. Soprany są wyjątkowo soczyste i czyste, nie ma tu żadnego syczenia czy jazgotu. Są wystarczająco analityczne do muzyki klasycznej i jazzu akustycznego oraz do gitarowego rocka a nawet do innych, cięższych odmian muzyki. Dźwięk jest bardzo dynamiczny, potoczysty i jędrny – bez trudności napełnia nawet 30 m2. Średnica zawsze w odbiorze jest pełna i nasycona, wokale czyste i bezpośrednie. Bas wyraźnie odczuwalny, twardy i  gładko penetrujący przestrzeń odsłuchową – dodatek subwoofera Mordaunt- Short Avant 907 W do opisywanego zestawu skutkuje pojawieniem się niższych składowych basu, zjawisko to jest przyjmowane przez słuchacza naturalnie - bez poczucia nadmiaru basu, a raczej jako odczucie jego rzeczywistego nasycenia i pogłębienia.

Przestrzeń wyraźnie zaznaczona, wszelkie instrumenty wyraźnie zlokalizowane w przestrzeni, scena głęboka. Stereofonia więcej niż poprawna. Dźwięk „odrywa się” od monitorów wyraźnie, choć nie totalnie. Do zalet na pewno można zaliczyć uniwersalność dźwięku opisywanych głośników, bo z każdym rodzajem muzyki radzą sobie w jednakowo przyjazny i bezwysiłkowy sposób. Przekaz zawsze jest przyjemny w odbiorze, miły dla ucha a wręcz emocjonujący (a to naprawdę dużo).
Uważam głośniki NX-E800 za bardzo udaną konstrukcję dostarczającą pełnię doznań muzycznych na wysokim poziomie oraz z dużą kulturą przekazu – jest to zdecydowanie sprzęt zasługujący na miano hi-fi i choć raczej z jego niższych pułapów, to jest  jego pełnoprawnym i godnym reprezentantem.

Usher S-520
Parametry techniczne:
Konstrukcja: dwudrożna, podstawkowa
Głośnik wysokotonowy: 1” (UA025-10)
Głośnik średnio-niskotonowy: 5” (KSW2-5029B)
Skuteczność: 86 dB/1W/1m
Impedancja nominalna: 8Ω
Pasmo przenoszenia: 52 Hz - 20 kHz (-3dB)
Moc: 50 W
Częstotliwość podziału zwrotnicy:  2.0 kHz
Waga: 7.0 kg

Monitory te, jak sądzę, również dość dobrze znane są na rynku. Recenzje, tak jak i w przypadku Yamaha NX-E800 są liczne i  łatwe do odnalezienia w sieci.

Głośniki podłączone do zestawu PianoCraft prezentują inną szkołę dźwięku niż powyżej opisywane monitory Yamahy. Dźwięk jest bardziej nasycony, słychać więcej detali, pojawia się nieco lepsza scena – głównie ta w głąb, a nie wszerz. Głosy wysuwają się bardziej do przodu, a instrumenty lepiej można zlokalizować w przestrzeni. Głośniki szczególnie dobrze reprodukują dźwięk perkusji i perkusjonaliów a także instrumentów szarpanych. Odbiór muzyki jest bardzo przyjemny, nie męczący - słychać tu wysoką klasę mini Usher'ów. Dodatek subwoofera przy tych głośnikach, moim zdaniem, jest nawet niekonieczny, ponieważ one same generują całkiem sporo dobrego jakościowo basu.

Moje obawy budził jedynie fakt, że S-520 w połączeniu z opisywaną Yamahą grały zdecydowanie poniżej swoich możliwości, marnowały swój wysoki potencjał w zestawieniu ze sprzętem z niższej klasy niż one same. Osoba, która miała przyjemność posłuchać ich w zestawie z innymi wzmacniaczami (np. moja skromna osoba słuchała (i słucha) je z m.in. z Accuphase E-213, różnymi wzmacniaczami Rotel'a i Yamahy) wie, że z PianoCraft'em prezentują one jedynie skromny ułamek swoich rewelacyjnych przecież możliwości i przyłączanie ich do urządzenia klasy niższej/budżetowej nie może dać szansy objawienia ich prawdziwych umiejętności. Musimy o tym koniecznie pamiętać rozważając taką zmianę głośników. 

Usher S-520 grając w parze ze wzmacniaczem Accuphase E-213 stanowią prawie równocenny i koherentny duet, natomiast w połączeniu z budżetowym sprzętem – nie rozwijają skrzydeł, grają niepełnie, choć dalej kapitalnie oraz audiofilsko. Czy warto decydować się na taki krok mając świadomość ułomności i mezaliansu „nowego związku”? Na to pytanie każdy musi sobie odpowiedzieć sam, tym bardziej, że koszt zakupu nowych Usher S-520 to nieomal cena całego zestawu PianoCraft E-810. Z własnego doświadczenia mogę napisać, że kupiłem kiedyś S-520 właśnie z myślą  „podrasowania” mini wieży Yamahy i po początkowej ekscytacji tym zestawieniem, powróciłem z pokorą do dedykowanych monitorów NX-E800, o czym jeszcze napiszę kilka słów później w podsumowaniu.

Koda Harmony K-2000B
Parametry techniczne:
Rozmiar w cm (W x S x G): 33,0 × 19,0 × 27,8
Głośnik wysokotonowy: 25.5 mm, cewka: 25.5 mm
Głośnik średniotonowy: 133 mm, cewka: 25.5 mm
Częstotliwość podziału: 1700 Hz
Zalecana impedancja wzmacniacza: 4-8 ohm
Średnia impedancja: 8 Ohm
Pasmo przenoszenia: (+/- 2 dB) 48 Hz - 20 kHz
Efektywność: (+/- 2 dB) 86 dB
Moc szczytowa: 80 W
Moc RMS: 50 W
Zalecana moc wzmacniacza: 10 - 80 W
Konstrukcja: 2-drożna, tylny bassreflex
Masa: 16,2 kg para
Grubość ścianek: (F x B x T) 25 mm x 25 mm x 25 mm




Uważam te kolumny podstawkowe za wybitne w swojej klasie, opisałem je dokładniej TU. Lubię na nich słuchać, bo często autentycznie zadziwiają swym ciepłem, naturalnością grania oraz niewysilonym, nienachalnym przekazem oraz wyjątkową umiejętnością reprodukcją wokali. Dlatego, też bardzo byłem ciekawy ich połączenia z PianoCraft E810.

Niestety, po przyłączeniu głośników Koda do Yamahy przeżyłem pewnego rodzaju rozczarowanie. Dźwięk zrazu wydał mi się lekko przytłumiony, bez specjalnego wyrazu a nawet niepełny. Brakowało wybrzmiewania instrumentów, detaliczności, dynamiki oraz spójności reprodukcji dźwięku.

Oczywiście, można by te brzmienie scharakteryzować jako poprawne - bez cech wybitności, ale dla uczciwości opisu muszę napisać, że monitory Koda Harmony K-2000B „nie zgrywają się” z mini-wieżą Yamaha i wina, zdaje się, leżeć po stronie Yamahy. Ulegałem wrażeniu, że po prostu ten mini-zestaw „nie udźwignął”, nie wysterował prawidłowo głośników Koda, które być może, potrzebują innej (mocniejszej?) amplifikacji. Po włączeniu subwoofera dźwięk nie poprawiał się, a bas niekiedy wręcz „buczał” i uciekał.

Monitory DIY na głośnikach Tang Bang W4 657 SB
Monitory te zbudowane zostały na głośnikach szerokopasmowych Tang Band W4 657 SB w oparciu o projekt Klang+Ton CT 237. Ich głośniki posiadają metalową (aluminiową) kopułkę. Szerokość - 4 cale, impedancja - 8 Ohm, a efektywność – 88 dB.

Skrzynki głośnikowe zostały wykonane na zamówienie, głośniki nie posiadają zwrotnicy.



Szczegóły budowy i techniczne można znaleźć pod adresami:

Po przyłączeniu głośników DIY do zestawu E810 + subwoofer  słuchacz natychmiast odczuwa  różnicę – poprawa dźwięku jest wprost kolosalna! Pojawia się wyjątkowa detaliczność przekazu oraz szczegółowe umiejscowienie instrumentów na scenie, która jest zgradiendowana, namacalna -  duża (obfita i soczysta) przestrzeń oraz dokładnie poukładana, wspaniała głębia!. Dźwięk saksofonu nie tworzy już „plamy” w przestrzeni tak jak to było przy głośnikach Koda, ale jest wyraźnie i dokładnie narysowany, zogniskowany. Można poczuć fizyczną obecność saksofonisty w pokoju. Wokale ciepłe, świetnie reprodukowane – prawdziwe, choć podane nieco „do przodu”.

Wybrzmiewanie instrumentów więcej niż perfekcyjne i łatwe do zlokalizowania, głośniki dobrze definiują uderzenie i barwę, choć faworyzują w dźwięku średnicę, która nie jest przeładowana, ładnie i równomiernie rozkłada się za kolumnami, ale też nie pokazuje wiele za samymi instrumentami. Brzmienie precyzyjne, ale nie wysilone, głębokie, nasycone detalami, wybrzmieniami i mikro-dźwiękami. Entuzjastyczny dźwięk, dokładna lokalizacja źródeł pozornych - dźwięk odrywa się od kolumn, a głośniki całkowicie nikną w przestrzeni.

Jedynym ograniczeniem przekazu są możliwości technologiczne odtwarzacza oraz wzmacniacza Yamaha, a te choć poprawnie, dynamicznie oraz emocjonująco wytwarzające dźwięk to jednak ich jakość jest sporo niższa niż ta znana nam z prawdziwych zestawów hi-fi, co nie jest wadą a jedynie cechą opisywanego zestawu, czyli świadomego kompromisu pomiędzy kompaktowymi wymiarami mini-wieży, jakością zastosowanych elementów do budowy oraz myśli inżynierskiej, a rozsądną i akceptowalną ceną.

Powyższe opisy dźwięku odnoszą się do połączenia głośników Tang Band razem z subwooferem MS 907W. Po jego wyłączeniu/odłączeniu zanika spora część basów, przekaz staje się mniej emocjonujący, mniej pełny, bardziej spokojny oraz mniej bezpośredni, choć dalej przyjemny, o dużej ilości szczegółów oraz detaliczności. Dobrze sprawdzający się przy cichym słuchaniu muzyki oraz przy nagraniach akustycznych i wokalnych. Natomiast jest nie do zaakceptowania przy mocniejszym graniu i nagraniach gdzie gęsta substancja, esencja, sublimat oraz bezpośrednia transmisja emocji tworzą nastrój muzyki, czyli przy odsłuchach elektroniki, rocka, mocnego jazzu czy symfoniki. Tu, moim zdaniem, konieczne jest wspomaganie subwooferem dla pełności dźwięku, jego emocjonalności oraz dynamiki.

Co ważne, taki subwoofer powinien być wyposażony oprócz regulacji wzmocnienia (co oczywiste) to także w takie funkcje jak regulacja częstotliwości odcięcia oraz płynną korekcję fazy dla prawidłowego i poprawnego jego zestrojenia z głośnikami szerokopasmowymi Tang Band (lub innymi). Po spełnieniu tych warunków jakość dźwięku jest zdecydowanie wyższych lotów, bezkompromisowa i ma dużo wspólnego ze słowem „audiofilska”. Pojawia się natomiast pytanie czy tego typu rozbudowanie podstawowego systemu Yamaha PianoCraft o nowe głośniki jak tu zastosowane „szerokopasmówki” plus subwoofer Mordaunt-Short jest opłacalne i ekonomiczne? Kupno (lub wykonanie ich we własnym zakresie) monitorów DIY to wydatek ok. 500zł ale do tego należy doliczyć jeszcze kwotę za subwoofer klasy średnio-budżetowej, a te kształtują się w okolicach 1500-2000 zł co jest już sumą dość znaczną i przekracza nawet koszt samej wieży PianoCraft. Oczywiście, dla dobra dźwięku i bezkompromisowości zasad audio wiele osób na taki wydatek może się zdecydować, ale czy naprawdę warto? Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi.

Mordaunt-Short Avant 907 W Subwoofer
Mordaunt- Short to renomowana brytyjska firma konstruująca kolumny głośnikowe od 1967 roku. Obecnie, wspólnie z firmami m.in. Tannoy, Martin Audio oraz Audix  wchodząca w skład korporacji TGI Plc. Mordaunt- Short w swojej ofercie posiada cały wachlarz różnych kolumn i subwooferów - od pozycji typowo budżetowych do klasy high-end.

Opisywany tu subwoofer to typowy przedstawiciel klasy średnio-budżetowej. Swojego czasu posiadał dość przychylne recenzje w prasie audio jak i opinie użytkowników. Posiada papierowy głośnik o średnicy 25,5 cm - zainstalowany od frontu. Z tyłu umieszczono trzy wyloty bass refleksów. Subwoofer posiada płyną regulację fazy, regulację częstotliwości odcięcia (25Hz - 150Hz) oraz potencjometr siły głosu. Jego dźwięk ma wyrazisty charakter basu bez słyszalnych jego podbić – jest szybki, rytmiczny i punktowy, dobrze zorganizowany w przestrzeni oraz łatwy w odbiorze. Z powodzeniem przejmuje na siebie ciężar odtwarzania niskiego basu „odciążając” jednocześnie przyłączane monitory audio.

Dokładne parametry techniczne i opis znajdują się na stronie Mordaunt-Short



Podsumowanie testu
Monitory Yamaha NX-E800 z firmową mini-wieżą zapewniają  spójną i wyrazistą prezentację -  pełną rozmachu, z dużą dynamiką oraz  świetne - szerokie i bogate stereo.  Brzmienie muzyki jest naturalne i przyjemne – typowe dla zestawów mini Yamahy.  Solidna konstrukcja, elegancki design, doskonała zdolność homogennego, rytmicznego i witalnego przekazu muzyki – kapitalna alternatywa dla osób poszukujących dobrego dźwięku za rozsądne pieniądze. Wskazane jest uzupełnienie zestawu o subwoofer – szczególnie w przypadku odsłuchów w większym pomieszczeniu.

Z kolei głośniki Usher S-520 charakteryzuje energiczne granie, rewelacyjny timing, niezła szczegółowość, wyraźne i dokładne umiejscowienie instrumentów na scenie.. Niestety, w zestawie z PianoCraft grają zdecydowanie poniżej swoich możliwości, choć dostosowują  się tu do każdego rodzaju muzyki. Zastosowanie subwoofera okazało się niekonieczne – głośniki produkują sporo dobrego jakościowo basu. Z subwooferem pasmo poszerza się o niższe częstotliwości, ale te są jedynie skromnym dodatkiem do rewelacyjnych umiejętności S-520,  dla których rozsądniejszym miejscem, być może, jest zestaw wyższej klasy niż PianoCraft.

Monitory szerokopasmowe DIY na Tang Band  oferują fascynujący dźwięk wypełniony niuansami oraz licznymi detalami. Rozbudowana scena w głąb, dźwięk klarowny z dobrym tempem i z dużą skalą oddającą naturę wokali i instrumentów. Dla uzyskania kompletnego i bardziej emocjonującego dźwięku niezbędne jest dołączenie subwoofera wyposażonego w możliwość regulacji fazy i częstotliwości odcięcia. Niestety, koszt budowy monitorów szerokopasmowych oraz kupno subwoofera aktywnego może przekraczać cenę samego kompletu Yamahy i to nawet dość znacznie. Właściwym, jest więc postawienie pytania czy tego typu rozbudowanie systemu jest ekonomicznie uzasadnione, bo pod względem dźwięku na pewno jest.

Kolumny podstawkowe Koda Harmony K-2000B w zestawie z Yamahą dostarczyły pewnego rodzaju rozczarowania. Pomimo faktu, że są to zdecydowanie udane konstrukcje to w tym połączeniu nie sprawdziły się lub sama Yamaha okazała się za mało wydajna by je odpowiednio wysterować. Dźwięk w porównaniu do innych monitorów był przytłumiony, niepełny, mało angażujący, czasami „rozlazły”, choć poprawny i nawet dość plastyczny. Dodatek subwoofera powodował jeszcze większy bałagan w dźwięku. Koda K-2000B to wybitne kolumny lecz tego testu niestety nie zdały.

Konkluzja
Zestaw Yamaha PianoCraft E810 to ze wszech miar udana konstrukcja, dobrze zestrojona, dająca dużo satysfakcji ze słuchanej muzyki – wybitna wręcz w swojej kategorii cenowej. Jako komplet świetnie uzupełniająca się wzajemnie z każdym swoim elementem, a  głośniki NX-E800 wydają się być jego mocną stroną, ponieważ niełatwo je zastąpić innymi w prosty sposób – tak, aby plastyczność, muzykalność oraz koherentność przekazu  była równie zadowalająca jak wersji fabrycznej - a ta wyznacza wysoki standard, który pobiły dopiero głośniki szerokopasmowe plus subwoofer aktywny.


niedziela, 27 listopada 2011

Sztorm na Bałtyku

- czyli test kolumn w trudnych warunkach.



Wstęp
Już miałem zabrać się dziś wieczorem za głębszy opis nowych głośników, które to właśnie stoją i grają u mnie w salonie, ale niespodziewane zjawisko przyrodniczo-pogodowe skutecznie przerwało mi tę przyjemną czynność. Tym zjawiskiem był sztorm - natura rozszalała się. Ponieważ obecnie mieszkam jakieś 100 metrów w linii prostej od brzegu Morza Bałtyckiego, napierający na okna silny wiatr oraz dzwoniący w szyby deszcz uniemożliwił dokładne wsłuchanie się w testowane kolumny. Ale jednocześnie ten sztorm, jego silne parkosyzmy uderzające w okna przyniosły mi pewną myśl i zamierzenie.

W czasie tej nawałnicy właśnie słuchałem winyle na gramofonie Clearaudio Emotion oraz na wzmacniaczu Accuphase E-213, więc postanowiłem wypróbować kilka par kolumn, które aktualnie mam na stanie w domu i przetestować je w trudnych warunkach zakłóceń tła. Innymi słowy – sprawdzić, które z nich sprawdzą się najlepiej w warunkach szumów wichury oraz dudnienia kropel deszczu o szyby.

Mini-test
Do wzmacniacza podłączyłem po kolei kolumny: Vienna Acoustics Mozart Grand, Koda Harmony K-2000B, Usher S-520, Klipsch Reference B2 oraz Pylon Pearl.

Mozarty ze swoim delikatnym i szlachetnym charakterem firmowego brzmienia nie zawsze nadają się do głośnego słuchania. W tym przypadku, zakłóceń głośnego wiatru, trudno było im się skutecznie przebić przez tę ścianę artefaktów i szumów, choć ogólny ich przekaz był dość wyraźny i miły, to często pozbawiony detali tła.

Koda Harmony K-2000B jako pierwsze nieco poległy w tych warunkach sztormu. Miały poważne trudności z właściwą artykulacją i irytowały wręcz zaskakującymi nadmiernymi wyobleniami średnicy, która czasami niebezpiecznie zbliżała się do słuchacza – na wyciągnięcie ręki. Trochę zawiodłem się na tych głośnikach, ale i tak w „normalnych” warunkach odsłuchu są one moimi ulubionymi monitorami do słuchania z tunera analogowego, bo mają one w sobie niepospolitą umiejętność tworzenia bardzo emocjonalnego oraz rzetelnego przekazu.

Ushery S-520 z tego testu wyszły bez szwanku. Nie straszne im były żadne zakłócenia, wiatr i zawierucha połączona z kipielą deszczu. Każdą nutę dostarczyły bezwysiłkowo i na czas. Zagrały pełnym pasmem, bez żadnych objawów braków dynamiki lub stereofonii. Pełna klasa i żywioł!

Klipsch Reference B2 zademonstrowały siłę i mocny charakter. Żadnego mazgajstwa, czy rozmiękczenia dźwięków. Podobnie jak Ushery, zagrały silnie i bez oglądania się na zakłócenia, choć styl ich gry jest nieco inny. Mają większy bas od Usherów – można go przyrównać nawet do Mozartów Grand, bo jest czasami naprawdę obszerny i nisko schodzący. Wyjątkowo pełny jak na monitory.

Pylony Pearl, choć konstrukcje niedrogie to zagrały dziarsko i namiętnie. Wymuszone ich głośniejsze granie na tle szumu wiatru nie nadwerężyło ich rasowego charakteru i licznych umiejętności. Łatwo „weszły” w ścianę świstów oraz huków sztormu i wyeksplikowały w nagraniach to co najważniejsze, i choć brakowało im miękkości i subtelności Mozartów oraz dużej dynamiki Klipschów to zagrały przekonująco i czysto - jak na te niełatwe warunki.


Konkluzja
Być może, ten powyższy, mało profesjonalny sprawdzian dla kolumn w warunkach huczącego sztormu za szybami okien nie jest typowym testem audio, ale dla mnie był ciekawym przeżyciem oraz dużym wyzwaniem dla opisywanych kolumn. Oczywiście, ten tekst to raczej zabawa, niż normalna recenzja, ale  przypuszczalnie - całkiem  interesująca i pouczająca.

Tu nie było zwycięzców, ale specyficzne warunki wyeksplikowały niektóre silne i słabe strony testowanych głośników.

Na szczęście jutro rano sztorm na Bałtyku na już ustać, a wówczas niektóre wady staną się ponownie zaletami. I najpewniej odwrotnie niestety, czasami też…

PS. Przeszedłem w końcu tego wieczora na odsłuch muzyki w słuchawkach.   

czwartek, 24 listopada 2011

Kolumny Pylon Pearl - niebawem recenzja

Wczoraj otrzymałem od producenta kolumny Pylon Pearl do testów. Myślę, że za mniej więcej tydzień będę mógł zaprosić Szanownych Czytelników bloga do zapoznania się z recenzją.

Pierwsze wrażenia są pozytywne - zarówno te estetyczne, jak i dźwiękowe. Przyjechały do mnie Pylony w wykończeniu lakieru "błyszczący biały", a prezentuje się ta wersja na żywo naprawdę nieźle. Z kolei skrzynki głośników są rzetelnie wykonane. Solidnie i czysto.

Zaskakująca jest natomiast dźwiękowa barwa kolumn, bo jest wiarygodna i dojrzała. Bardzo dobra stereofonia. Kapitalne gitary i fortepian - dźwięczne i rzetelnie odwzorowywane.

Dam Pylonom jeszcze trochę czasu na "wygrzanie", bo otrzymałem egzemplarze prosto z fabryki z bieżącej produkcji, więc dopiero później zabiorę się za rzetelny odsłuch.




poniedziałek, 21 listopada 2011

Panele akustyczne Vicoustic Wave Wood

- czyli adaptacja akustyczna pomieszczenia odsłuchowego.



Wstęp
Większość melomanów i audiofilów po pewnym czasie, mając już za sobą doświadczenia w ewolucji ukochanego toru audio (na lepsze jego składowe, ma się rozumieć) oraz liczne eksperymenty z różnorakim okablowaniem, dochodzi do wniosku, że jedyną słuszną dalszą drogą progresu (i jeszcze do tej pory najczęściej niewypróbowaną) jest adaptacja akustyczna pomieszczenia odsłuchowego. Zadanie to jest niełatwe, bo okupione z reguły silnymi protestami domowników, ponieważ duże gabarytowo instalacje akustyczne w znacznym stopniu odmieniają nie tylko dźwięk, ale także i wystój estetyczny wnętrza, a estetyka w miejscu, w którym mieszka się i żyje ma decydujący wpływ na walory stylistyczne całego mieszkania, a przez to na ogólną atmosferę przebywania i komfort piękna w rodzinie.

Niestety, większość ustrojów akustycznych, a szczególnie te z rynku profesjonalnego, nie grzeszą nadmierną urodą - często przypominają swym wyglądem tajemnicze duże drewniane szafki na drobiazgi (dyfuzory otworowe) lub spionizowane regały na książki (dyfuzory szczelinowe). A czasami są to po prostu całe połacie gąbki, często w kształcie piramidek – a tego raczej nie zniesie żadna elegancka pani domu. Inne, można przypadkiem wziąć za bokserski worek treningowy – myślę tu o materiałowych pułapkach basowych w kształcie walców.

Na szczęście, istnieją już na rynku profesjonalne firmy, które oferują swoim klientom ustroje akustyczne łączące w sobie walory estetyczne z akustycznymi. Do takich firm należy także Vicoustic.

Kilka słów o firmie Vicoustic
Vicoustic jest firmą portugalską - główne jej biuro zlokalizowane jest w Lizbonie. Firma działa w trzech segmentach: 1) przemysłowym, czyli np. adaptacja akustyczna hal produkcyjnych, obiektów sportowych; 2) profesjonalnym, czyli przygotowywanie studiów nagraniowych, reżyserek, pomieszczeń radiowych (radiostacji), etc oraz 3) w segmencie domowego hi-fi. Vicoustic ma w swojej ofercie duży wachlarz różnorakich ustrojów akustycznych zarówno rozpraszających, jak i pochłaniających, a także i rozpraszająco-pochłaniających. Osobną dziedziną produkcji stanowią między innymi specjalistyczne podkładki antyrezonansowe pod kolumny i sprzęt audio, a także materiały umożliwiające montaż paneli na ścianach, czyli kleje, etc.

Link na stronę Vicoustic TU.

Założenia adaptacji akustycznej pokoju odsłuchowego
Po kilku mniej lub bardziej udanych próbach adaptacji pomieszczenia odsłuchowego ostatecznie zdecydowałem się na zakup 10. sztuk paneli akustycznych Vicoustic Wave Wood. Bardzo istotną cechą dla mnie jest estetyka wnętrza, czyli miejsca w którym nie tylko słucham muzyki, ale także po prostu żyję na co dzień. Wydaje się, że panele Wave Wood są rozsądnym kompromisem pomiędzy funkcją prawidłowego rozpraszania/pochłaniania dźwięku a estetyką wizualną. Natomiast, wiele ustrojów, które testowałem wcześniej lub rozważałem poważnie ich zakup, warunku estetyki nie spełniała/-ło - np. Avcon  Grand-6 swoimi dużymi gabarytami całkowicie przytłaczały – trudno mi sobie wyobrazić przebywanie w pomieszczeniu, którym dominują olbrzymie panele firmy Avcon, skądinąd poprawnie wypełniające swe zadania rozpraszająco-pochłaniające i o dość ciekawej stylistyce w różnorodnych możliwych do wyboru kolorach drewna i tkaniny.



Pomieszczenie, które poddałem modyfikacji akustycznej ma około 30 m2 powierzchni i jest nieregularnego kształtu. Na podłodze ułożone są grube deski z twardego egzotycznego drewna, częściowo przykryte dywanem. Na oknach (7. sztuk, w tym bardzo dużych - 5.) rolety typu rzymskiego z grubej lnianej tkaniny.  Generalnie, pokój jest bardzo słabo wytłumiony – mało mebli, a większość z nich wyposażona jest w szklane fronty lub blaty. Jedynym miękkim sprzętem jest 3 metrowa skórzana sofa. Dużym problemem jest trzepoczące echo oraz spory pogłos, a także dudniący bas. Ponadto, ulegam wrażeniu, że scena odsłuchowa nie jest zawsze właściwa, bo lekko przechylająca się na prawo, co może być skutkiem nieregularności w kształcie pomieszczenia w miejscu, gdzie stoją kolumny. Nie dokonywałem żadnych profesjonalnych pomiarów akustycznych – polegam wyłącznie na własnym słuchu, ale zaznaczam, że przed zakupem paneli Vicoustic konsultowałem miejsce ich umieszczenia ma ścianach ze specjalistami z branży. Wave Wood zostały powieszone za miejscem, gdzie siedzi się podczas słuchania muzyki (6. paneli) oraz w miejscu pierwszych odbić - przy kolumnach (po 2. sztuki po lewej i po prawej stronie).







Panele Wave Wood przez swoją budowę pełnią funkcję ustroju rozpraszająco - pochłaniającego. Spodnia warstwa grubej pianki akustycznej jest odpowiedzialna za pochłanianie, a przednia drewniana część – rozpraszającą. Za rozpraszanie dźwięku odpowiadają zarówno nieliniowe (czyli o różnych długościach i szerokości) nacięcia oraz sama przednia drewniana strona panelu. Są one bardzo estetyczne pod względem wykonania części drewnianej – ładne drewno, solidnie lakierowane i polerowane - bez skaz czy artefaktów, o widocznym usłojeniu drewna.

Wrażenia z odsłuchów
Po zamontowaniu wszystkich 10. paneli na ścianach, przystąpiłem do odsłuchów sprzętu audio w nowo zaadaptowanym pomieszczeniu. Nieprawdziwe okazały się wcześniejsze obawy jakoby „pianka akustyczna” zamiast poprawić akustykę mojego pokoju – pogorszą ją. Pozytywne zmiany w dźwięku okazały się tak duże, że wręcz nieprawdopodobne. Nigdy żaden kabel nie przyniósł tylu korzystnych przemian w dźwięku systemu audio. Należy jednak pamiętać, że ustroje Wave Wood to nie tylko gęsta pianka akustyczna w części pochłaniającej, ale także drewno z licznymi nacięciami nieliniowymi, które pełnią funkcje rozpraszające.



Po dokładniejszych odsłuchach zauważyłem/usłyszałem następujące zmiany. Zaniknął przede wszystkim podbity bas (a niekiedy wręcz dudniący) – bas stał się bardziej mocny, jędrny i sprężysty. Nastąpiło znaczne wyciszenie pogłosu, który do tej pory był czasami męczący i powodował lekki bałagan i niepotrzebny delikatny „hałas”. Panele dały wyraźny postęp w dziedzinie lokalizacji instrumentów i ich mikrodynamiki – pojawiła się lepsza separacja dźwięków oraz aura wokół instrumentów. Ponadto poszerzyła się przestrzeń zarówno wszerz jak i w głąb, odczuwalna jest wyższa dynamika pozorna, a także o wiele większa rozdzielczość przekazu. Duża zmiana nastąpiła także w stereofonii, która stała się bardziej uporządkowana i elegancka o właściwych proporcjach – zniknął także problem nieregularnej sceny, spowodowanej dysproporcją kształtu pomieszczenia w miejscu ustawieniu kolumn.

Modyfikacja pokoju odsłuchowego nie została jeszcze zakończona, bo kolejnym etapem będzie najprawdopodobniej montaż dwóch dyfuzorów Schroedera na przedniej ścianie ewentualnie zakup pułapek basowych – Vari Bass, także firmy Vicoustic.


Konkluzja
Podkreślam, zakupiłem panele Vicoustic po wielu innych próbach modyfikacji akustycznej, które ostatecznie nie przynosiły zakładanej poprawy dźwięku lub tylko jedynie minimalną (a w przypadku paneli Avcon Grand-16 – niezadowolenie pod względem ich za dużych, przytłaczających rozmiarów). Dyfuzory Wave Wood zostały mi polecone i zalecone przez specjalistów i jestem im wdzięczny za to, że namówili mnie na nie, bo zapewniam, że nie żałuję zakupu i cieszę się na nowo każdym dźwiękiem muzyki w pomieszczeniu odsłuchowym. Myślę, że nabywając panele Vicoustic stosunkowo niewielkim kosztem można uzyskać sporą poprawę akustyki jednocześnie nie poświęcając estetyki pokoju w ofierze postępu jakości dźwięku. Zmiana i poprawa jakości dźwięku w pomieszczeniu odsłuchowym jest niezwykle duża i niemożliwa do uzyskania innymi zabiegami takimi jak wymiana kabli w systemie audio.

Ponad 100. przykładów i zdjęć adaptacji akustycznej różnych pomieszczeń dostępne są TU .

czwartek, 17 listopada 2011

Słuchawki Sennheiser HD 650 i wzmacniacz Musical Fidelity X-Can v.3 – synergia idealna?




(Tekst pierwotnie opublikowany na portalu Stereo Undreground w 2009 roku).

Wstęp 
Postanowiłem napisać kilka słów o tym zestawie ponieważ wielokroć pojawiają się różne, w tym i często sprzeczne opinie na forum o wzmacniaczu słuchawkowym Musical Fidelity X-Can v.3 i słuchawkach HD 650. Stąd i mój niniejszy głos w tej sprawie. Wiele razy czytałem opinie, że HD 650 to wyjątkowy high-end, a innym razem, że wręcz przeciwnie – wąska scena, rozlazły bas. I gdzie tu jest prawda? Zaznaczam, że nie jestem wielkim znawcą słuchawek i „słuchawkologii” - piszę tylko o swoich subiektywnych odczuciach.

Aktualne moje źródło to Rotel RCD-06 przez przetwornik cyfrowo-analogowy Musical Fidelity X-DAC. Słucham głównie jazzu i klasyki. Dużo muzyki fortepianowej.




Odsłuch
Moim zdaniem, Sennheisery HD 650 w połączeniu z  Musical Fidelity tworzą bardzo udany duet: HD650 charakteryzują się znakomitą przestrzennością, która objawia się dodatkowo świetną separacją źródeł i ułudą większej namacalności instrumentów niż mamy to prezentowane przez kolumny. Zdecydowanie średnica Sennków jest tym za co można je pokochać, ponieważ np. wokale są budowane miło i czysto, soczyście i blisko, co zbliża je do standardów znanych mi z koncertów. 

Bas jest w HD 650 rzeczywiście dość mocny i sprężysty, lecz zdaje się być on ich cechą rozpoznawczą i szczególną. Ci, którzy słyszeli bas wydobywający się ze słuchawek CAL! i HD 650 być może przyznają, że HD650 mają bas szlachetniejszy i przyjemniejszy w odbiorze. Ja ulegam takiemu wrażeniu, że w CAL! bas zaraz mi „rozerwie” głowę, a w 650-tkach – pełna basowa kultura i powab, tam huragan, a tu silny wiatr. Dla jasności dodam, że nie uważam CAL! za złe słuchawki, lecz za lekko przeceniane, a HD650 za niedoceniane. 

Zgoda, HD 650 mają to swoje lekkie „przypalenie” i przyciemnienie dźwięku, które może się podobać lub nie, ale to one daje im tę  magiczną specyficzną charakterystykę, przy której nieomal każdy dźwięk z nich się wydobywający daje im wręcz poetycki i „boski” wymiar. Tych słuchawek chce się słuchać godzinami! Bez zmęczenia uszu - co niestety nie jest możliwe np. przy CAL! lub nawet Grado SR-60 (które IMO są słuchawkami wybitnymi). 

Trzeba jeszcze nadmienić, że HD 650 są słuchawkami bardzo wygodnymi w użytkowaniu, a nawet komfortowymi. Dobrze leżą na głowie, uszy mieszczą się w padach, które są pokaźnych rozmiarów. Przetworniki są oddalone od uszu o dobre kilka centymetrów, żadne gąbki jak np. w SR-60 nie leżą na uszach i ich nie grzeją. Wentylacja zapewniona, stąd i większy komfort.



Synergia Sennheiser HD650 i MF X-Can v.3
Przed zakupem MF porównywałem kilka wzmacniaczy słuchawkowych w zakresie około 1500-2000zł m.in. Vincent KHV-111, Edgar SH-1, Pro-Ject Head Box, ale to Musical Fidelity zagrał najlepiej z HD650. Inne wzmacniacze grały jakoś tak „niespokojnie” i mniej wyraziście. Szczególnie zawiódł mnie Pro-Ject, który IMO wręcz „mulił”. Natomiast MF wyraźnie podkreślał dobre strony Sennheisera – dźwięk stawał się jeszcze bardziej „bliski”, namacalny i przestrzenny z dużą zawartością ingrediencji. Przekaz stawał się lekki, lecz z wyraźnym bitem i znakomitym feelingiem. 

Dziś, po ponad roku użytkowania tego zestawu jeszcze bardziej się ugruntowałem w słuszności tego wyboru i coraz mniejszą mam ochotę na jakąkolwiek zmianę w systemie, czego życzę wszystkim „wiecznym eksploratorom” audio  Sennheisery niezmiennie dostarczają mi wiele przyjemności w codziennych odsłuchach.

Konkluzja
Sennheiser HH 650 oraz MF X-Can v.3 to ciekawa propozycja dla „umiarkowanych” audiofili, którzy dobry nastój przekazu i muzykalność cenią sobie bardziej niż jakąś okrutną detaliczność i ekstremalne „strumienie dźwięków”. Sennheiser to uczciwe słuchawki, które proponują nam radość słuchania, wysoką jej jakość oraz wybitne wrażenia estetyki i przestrzenności dźwięku, które potęguje jeszcze dodatek wzmacniacza MF X-Can V3 - nasycenie barwy i lekki, realistyczny dźwięk.  A to wszystko za rozsądne pieniądze ok. 2500zł. Kapitalny stosunek jakości  do ceny!

Zdjęcia pochodzą ze strony: flickr

poniedziałek, 14 listopada 2011

Yamaha CD S-1000 kontra Musical Fidelity A1 CD-PRO



Do P.T. Czytelników
Poniższy tekst pierwotnie ukazał się około dwa lata temu (w listopadzie 2008 roku) na stronach nieistniejącego już portalu Stereo Underground  jest to więc materiał dość archiwalny, aczkolwiek jak najbardziej aktualny.

Wstęp
Od dłuższego czasu poszukuję nowego odtwarzacza płyt CD do mojego wzmacniacza Accuphase E-213. Obecnie używany to Rotel RCD-06 z DACiem Musical Fidelity X-DAC. Gra to nieźle, ale czegoś mi tu brakuje. Jakiegoś "ciepła", wypełnienia i przestrzeni - może precyzji. Słuchałem u kolegów E-213 z różnymi zestawami, ale obecnie sam postanowiłem sprawdzić (tzn. w domu, we własnym pomieszczeniu odsłuchowym) inne odtwarzacze CD. Ostatecznie wybór padł na: 1. Musical Fidelity A1 CD PRO oraz 2. Yamaha CD S1000, które to wypożyczyłem do testu. Zamiast CD-S1000 zamierzałem wypożyczyć Yamaha CD-S2000, ale ostatecznie nie udało mi się wypożyczyć tego modelu.

Yamaha CD-S1000 - wrażenia ogólne
Pierwsze, co rzuca się w oczy po wyjęciu odtwarzacza z pudła to jego niesamowicie dopracowana designersko stylistyka i bardzo luksusowe wykończenie. Drewno na bokach jest pięknie wypolerowane i pomalowane dobrej jakości lakierem bezbarwnym. A do tego szczotkowany aluminiowy front i górna pokrywa – wygląda to zdecydowanie na sprzęt z najwyższej półki – „wygląd a’la 10 tysięcy”. Masa Yamahy – całe 16 kg, a także wielkie/potężne wymiary budzą również bardzo korzystne odczucia - mamy wrażenie obcowania z czymś wyjątkowym i pięknym. 

Przyciski na froncie rozmieszczone są bardzo logicznie i ergonomicznie. Aluminiowa szuflada wysuwa się z pełną gracją i z cichym, ale dostojnym szumem. Zamyka się również cicho, a przy zamkniętej już szufladzie słychać jeszcze lekkie „dociśnięcie” w środku. Wyświetlacz wybitnie kontrastowy z możliwością przyciemnienia. Cyfry na nim są widoczne nawet w bardzo jasnym pomieszczeniu. Duże i masywne „nóżki” od spodu wyściełane dobrą jakościowo gumą. Sprzęt na półce stoi pewnie. Do wyglądu Yamahy nie można mieć najmniejszych zastrzeżeń – klasa sama w sobie.

Musical Fidelity A1 CD-PRO - wrażenia ogólne
Wygląd ma bardzo „oldskulowy”, jakby żywcem wyjęty z lat 80-tych. Pofałdowana aluminiowa blacha w kolorze głębokiej i niebłyszczącej (matowej) czerni. Przyciski małe, z daleka prawie niewidoczne. Jedynie bladoniebieski, podświetlany wyświetlacz mówi nam o tym, że mamy do czynienia ze współczesną konstrukcją, a nie z „zabytkiem”. Wyświetlacz jest dość ładny i sprytnie wyświetlający najważniejsze informacje, choć mógłby być bardziej kontrastowy. Regulacja jego jasności jest niemożliwa (niestety). W nocy jest to nieco uciążliwe, ale można się przyzwyczaić. Brak szuflady płyt. 

Płytę umieszcza się w czytniku po otwarciu klapki na wierzchu odtwarzacza. Klapka wykonana jest z czarnego akrylu o wysokiej jakości i miłym w dotyku. Zawiasy pracują cicho, a klapkę można otworzyć albo na całą szerokość lub jedynie w połowie – zawiasy nie są w tym poziomie bezwładne i przytrzymują ją w żądanej pozycji. Poniżej pewnego kąta bezwładność zanika i klapka niżej uchylona zamyka się sama. Po umieszczeniu płyty w czytniku dociska się ją magnetycznym krążkiem.

Napęd CD to profesjonalny napęd Philipsa CD-Pro2LF: http://www.daisy-laser.com/products/CD/modules/CDPro2/cdpro2.htm Sprawia on wyjątkowo wizualnie korzystne wrażenie, a jest przymocowany na resorach/amortyzatorach do obudowy. MF odtwarza płyty CD cicho, a nawet bezdźwięcznie. Masa (nieco powyżej 6 kg) i wymiary A1 CD-Pro są o wiele mniejsze niż Yamahy. Odtwarzacz wygląda całościowo ładnie i stylowo, choć nie każdemu oczywiście taka, dość surowa jednak, stylistyka może odpowiadać. Mamy wrażenie obcowania ze sprzętem z „wysokiej półki”. Już sam sposób opakowania sprzętu w podwójny karton, a także oczywiście dobrej jakości gniazda i inteligentny wyświetlacz, nie mówiąc już o napędzie CD wyraźnie nam wskazują, że z „kimś” nietypowym i ekskluzywnym mamy do czynienia. To czuć od pierwszego kontaktu z tym odtwarzaczem.



Wrażenia z odsłuchu - Yamaha CD-S1000
Jej masywny i „groźny” zdaje się sygnalizować potężny i dynamiczny dźwięk. Jednak po włożeniu płyty do odtwarzacza i naciśnięciu „play” do uszu dociera ciekawy i zharmonizowany dźwięk, który pozbawiony jest cech jakiejkolwiek natarczywości czy przerysowanej masywności. Nic z tych rzeczy. Yamaha zaskakuje miłymi tonami, które łagodnie rozmieszczają się w pomieszczeniu odsłuchowym. Dynamika jest wręcz wzorcowa i bardzo dobrze oddająca klimat nagranych płyt. Na płycie Depeche Mode „Songs of Faith and Devotion” (remaster z 2006r) dźwięk jest zdecydowany, dynamiczny, ale jednocześnie o miłej strukturze, przestrzeni i soczystym wypełnieniu. Głos Gahana wyraźny, ale niedominujący, o wyrazistej strukturze i naturalny. Perkusja i instrumenty elektroniczne zapełniają prawie cały pokój i mamy naprawdę sporo pozytywnych odczuć odsłuchowych z tym związanych.

Następna płyta to Chuck Loeb „Presence” – Heads Up. Gitara Loeba brzmi dosadnie, ale i dostojnie – struny słychać dźwięcznie, o dobrym i miękkim charakterze ich sprężystości. Mamy dobre złudzenie słyszenia ich amplitudy drgań. Generalnie płytę słuchało się wybornie, dobra plastyka przestrzeni, dobra stereofonia, analityczność oraz dokładność na wysokim i zadowalającym poziomie. Przy bardziej odkręconym potencjometrze muzyka dalej zachowuje swój spójny i muzykalny charakter.

Kolejna płyta to Cheikh Lo „Ne La Chiass” – Radio Popolare z 1996r nagrana w większości w Dakarze w Senegalu. Tu nastąpił pierwszy niemiły zgrzyt: płytę Yamaha odtwarzała, ale bardzo głośno było słychać napęd - niemiłe uszom wibracje i „świsty”. Sam dźwięk z płyty był podany poprawnie i zadowalająco, lecz bez większego powabu i był jakiś taki „spłaszczony” - bez dużej głębi i selektywności instrumentów, których to na płycie jest przecież nagranych wiele.

Na talerzu ląduje (w przenośni) Siergiej Rachmaninow - All-Night Vigil w wykonaniu Estonian Philharmonic Chamber Choir pod Paulem Hillerem – Harmonia Mundi 2005 (wydanie hybrydowe CD/SACD) - chór brzmi naturalnie i spójnie o doskonałej dynamice. Przełączenie na tryb SACD zdaje się jeszcze bardziej oddawać pogłosy w kościele i strukturę chóru, ale nie jest to jakaś wyraźna różnica, a dyskretna/nieduża – niemniej jednak wyraźnie odczuwalna.

Kari Bremnes „Ly” – Kirkelig Kulturverksted - nie wiedzieć dlaczego, ale ten CD w ogóle nie wystartował w Yamasze (sic!) Po włożeniu płyty, szuflada samoistnie się otwierała. Herbie Hancock „Dis Is Da Drum” SHM-CD Japan – bas na tej płycie jest obfity ("bas na całego"), ale Yamaha dobrze go kontroluje, choć tu i ówdzie nieco się rozmywa. Fortepian Herbiego doskonale wybrzmiewający w tym potoku basu, perkusji i skreczów na tej, skądinąd znakomitej, płycie. Przestrzeń może nie wzorowa, ale na pewno więcej niż poprawna.



Musical Fidelity A1 CD-Pro
Po przełączeniu kabli Siltech do gniazd RCA MF A1 i włożeniu płyty Depeche Mode dźwięk wydał mi się mniej przyjemny niż z Yamahy. Mniej kontrolowany i jakiś taki ogólnie drażniący. Głos Gahana wyraźny aż do bólu, instrumenty natarczywe i mało wyraźne. Nie wiem, co się dzieje, bo nie ukrywam, że początkowo Musical Fidelity był moim faworytem. Sprawdzam połączenia – wszystko jest OK. Trudno, trzeba zmienić płytę, więc na mechanizmie Philipsa kładę: Chuck Loeb „Presence” – Heads Up – i tu zdecydowana niespodzianka: dźwięk staje się natychmiast klarowny, przestrzenny o niesamowitej głębi, która rozprzestrzenia się dalej niż linia kolumn oraz głębiej niż okna i ściany pomieszczenia. Nieprawdopodobne zjawisko! Wszystko mi „gra” w pokoju, a ja sobie siedzę prawie pomiędzy muzykami lub bardzo blisko nich. Gitara niewyobrażalnie plastyczna, o miłym i ciepłym charakterze, naturalna, ale i dynamicznie odwzorowana. Fortepian „stoi” w rogu pokoju, a pianista tam siedzi i gra. Może trochę przerysowuję swoje odczucia, ale słychać tu w porównaniu do Yamahy kapitalną poprawę charakteru i struktury dźwięku, który jest nasycony, miękki i rewelacyjnie poukładany w przestrzeni. Stereofonia wręcz holograficzna!

Z wielkim zainteresowaniem wkładam do wnętrza A1 płytę Cheikha Lo „Ne La Chiass” – Radio Popolare, którą Yamaha potraktowała niestety po macoszemu. Tu kolejne zaskoczenie, bo Musical Fidelity świetnie poradził sobie z tym gorzej zrealizowanym materiałem – dźwięk jest o wiele przestrzenniejszy, głębia wybitnie odczuwalna, afrykańskie instrumenty poukładane na scenie, czuć i słychać każdy z osobna. Głos Lo nasycony i silny o pięknej zdecydowanej barwie i strukturze. Byłem pod wrażeniem co MF zrobił z tą płytą! Płyta nie wydała najmniejszego „jęku” w odtwarzaczu - w przeciwieństwie do CD-S1000 gdzie w jej szufladzie „piszczała” i czasami wyła.

Estoński chór z płyty Harmonii Mundi zabrzmiał pełnymi głosami, dużą głębią oraz przyjemną charakterystyką nagrania. Wzorowe oddanie pogłosów w kościele - wydaje mi się, ze nawet lepsze niż z warstwy SACD słuchanej na Yamasze.

Kari Bremnes „Ly” A1 odczytał bez najmniejszego problemu (przypomnę, Yamaha tę płytę "wypluwała"). Przestrzeń akustycznie doskonała, brzmienie żywe i dynamiczne, głos Kari ciepły i barwny, naturalny. Ulegałem często wrażeniu, że jestem na jej koncercie, a nie u siebie w domu.

Herbie Hancock „Dis Is Da Drum” SHM-CD Japan – płyta wybitnie basowa, o trudnym do poprawnego odtworzenia klimacie. Bas o wiele lepiej kontrolowany niż w Yamasze, fortepian Herbiego bardziej plastyczny i spontaniczny w przekazie – czysty i bardziej prawdziwy. Miałem wrażenie, że do uszu całościowo dociera więcej informacji niż w przypadku Yamahy.



Podsumowanie
Yamaha CD-S1000 to kapitalne i naturalne źródło za rozsądne pieniądze. Duża dynamika i świetny bas. Dość analityczny dźwięk o niemczącym naturalnym charakterze. Przestrzeń (scena i głębia) poprawna, ale brak tu cech wybitności. Yamaha to poprawny odtwarzacz, ale bez fantazji w dźwięku. Po pewnym czasie odsłuchu wręcz trochę nudny i nijaki. Dobrze się sprawdza w mocnym graniu, ale w nagraniach akustycznych nieco się gubi i nie trzyma równej kontroli nad wszystkimi dźwiękami. A być może to nie jest po prostu dźwięk w moim guście… Egzemplarz, który testowałem nie odtwarzał niektórych płyt (HDCD), a niektóre starsze CD - bardzo głośno, co w moim mniemaniu w tej klasie sprzętu nie powinno się przydarzać i jest nieco dyskwalifikujące.

Musical Fidelity A1 CD-Pro to źródło wybitne, o pełnej harmonii, świetnej przestrzeni – głębia kolosalna, szerokość sceny sięga poza linię kolumn. Holograficzna stereofonia! Dźwięk niemęczący, bardzo ciepły, lekki, plastyczny, muzykalny o wielu cechach high-endu. Emocje podczas słuchania tego odtwarzacza są bardzo pozytywne – chce się go słuchać godzinami. Świetnie radzi sobie także z materiałem gorzej zrealizowanym. Bardzo dobrze kontroluje bas. Wydaje mi się, że tworzy synergistyczną parę z Accuphase E-213 – te dwa urządzenia pozytywnie wzajemnie się uzupełniają.

Zakończenie
Pozostał u mnie na stałe odtwarzacz Musical Fidelity A1 CD-Pro i ulegam mocnemu wrażeniu, że będzie to zakup, który zagości w moim zestawie na długie lata.

Zestaw testowy
Wzmacniacz: Accuphase E-213
Głośniki: Vienna Acoustics Mozart Grand
Kabel sygnałowy: Siltech SQ-58B G3 – srebrny z wtykami WBT
Kabel Głośnikowy: Siltech Amsterdam 
Sieciówki: DIY
Pomieszczenie odsłuchowe: ok. 30 m2
Płyty CD: różne.

czwartek, 10 listopada 2011

Wzmacniacz słuchawkowy Moonlight Reference



Wstęp
Marka „Moonlight” to projekt i wykonanie serii wzmacniaczy słuchawkowych, który narodził się w umyśle  konstruktora – entuzjasty z Krakowa znanym na licznych forach audio pod pseudonimem – Majkel. Człowiek ten, w poszukiwaniu dźwięku idealnego skonstruował już wiele odmian „blasku księżyca” i ciągle je ulepsza, udoskonala, modyfikuje. Do moich rąk trafił model sygnowany nazwą Moonigth Reference.

Budowa
Moonlight nie jest wielki pod względem rozmiarów, bo sam wzmacniacz mierzy jedynie 78x120x43mm, a jego masa to około 600g. Do wzmacniacza dedykowany jest natomiast osobny dość duży (rozmiarami i masą większy od Moolighta) zasilacz zewnętrzny modyfikowany przez Majkela.

Obudowa Moonlight’a pomimo, że niewielka to wywiera bardzo pozytywne wrażenie solidności a sama jego skrzynka prezentuje się całkiem pozytywnie i w niczym nie przypomina produktów DIY, które czasami potrafią zaskoczyć pewnego rodzaju niedopracowaniem lub nadmierną surowością obudowy. U Moonlight’a tej cechy nie ma - jego metalowe pudełko jest solidnie skonstruowane, blachy dobrej jakości - świetnie dopasowane i poskręcane. Naprawdę, dobra robota. Przedni panel zajmuje niewielka ładna gałka potencjometru, która obraca się swobodnie, ale także i z lekkim oporem.  Obok umieszczono gniazdo słuchawkowe na tzw. duży jack – wygląda na takie z segmentu profesjonalnego. Po środku frontu znajduje się mała dioda sygnalizująca podłączenie do sieci. Dioda świeci bladoczerwonym światłem o niewielkim natężeniu. Na panelu tylnim znajdują się dwa złocone gniazda RCA, gniazdo sieciowe 12V oraz hebelkowy włącznik/wyłącznik sieciowy.






Wrażenia z odsłuchów
Na początek pozwoliłem sobie do odtwarzacza płyt CD Musical Fidelity A1 CD-Pro włożyć płytę trudną dla odtwarzaczy, bo niezbyt wzorowo zrealizowaną w studio nagrań w Dakarze w Senegalu, a zawierającą wysokiej próby materiał artystyczny. Ta płyta to Cheikh Lo „Ne la thiass” – Arpa/Radio Popolare. Wzmacniacz bez problemu poradził sobie z tym trudnym krążkiem – świetnie zogniskował poszczególnych afrykańskich muzyków, a ich instrumenty kapitalnie porozkładał w przestrzeni. Bas zfakturował i uporządkował, czyniąc go sprężystym i z mocnym bitem. Nota bene, muszę dodać, że takie wspaniałe "okrągłe" basy słyszałem jedynie na lampach EL34 w wyjściu słuchawkowym lampowej integry Yaqin MS-34D.  Wokal charyzmatycznego Cheikh’a wzmacniacz wyekstrahował z muzycznej gorącej magmy, czyniąc go wyraźnym i intensywnym, lecz w granicach normy. Naprawdę, byłem pod wrażeniem łatwości, z jaką Moonlight dokonywał dyspersji i koagulacji poszczególnych składowych, ich krystalizacji w trójwymiarze, niczym dobry elektrolit w roztworze koloidalnym. Przepraszam za te chemiczne dygresje.




Moonlight ma niewątpliwie wiele zalet, ale główną z nich jest szybkość jego dźwięku, bo ta cecha od razu zaskakuje słuchacza – szczególnie takiego, który jest przyzwyczajony do spokojnych wzmacniaczy lampowych. Przekaz wydobywający się z majkelowego urządzenia od razu atakuje przetworniki słuchawek, a czyni to w sposób tak naturalny i entazjustyczny, że wprost zadziwia. Ponadto, kolejną zaletą opisywanego sprzętu jest swobodność w reprodukcji dźwięku oraz jego pełnozakresowość -  przekaz świetnie opisują przymiotniki: niewymuszony, potoczysty, jędrny i całopasmowy, a także - przyjemny w barwie.

Wzmacniacz ładnie podkreśla średnicę – wokale podawane są precyzyjnie i dość blisko, bo są trochę wydestylowywane spośród instrumentów, które tworzą precyzyjnie poukładaną strukturę tła. To „wyostrzanie” wokali może być uznane przez niektórych słuchaczy za lekkie podkolorowanie, lecz ostatecznie jest to posunięcie sprawnie przeprowadzone i z korzyścią dla odbiorcy, choć trochę idące pod prąd tzw. naturalności.

Na płycie Bob Baldwin „Newurbanjazz.com” – Nu Groove Music/Sony głos wokalisty tworzy realną ułudę obecności obok nas - na wyciągnięcie ręki. Co ważne, nigdy nie jest przesadnie nachalny, a jedynie poprawnie wyeksplikowany – podany z optymalną emfazą, lecz bez krzykliwości. Basy schodzą dość nisko i tak i jak całość dźwięku są szybkie i pełne. Góra wysmakowana i właściwie rozdzielcza, niemiej jednak czasami tu i ówdzie czasami jakiś sybilant się pojawi, lecz ich ilość jest w granicach normy - bez przekraczania granicy, za którą jest już ostra natarczywość. Na płycie, oprócz wokali, bardzo podobał mi się sposób nasycenia muzyką uszu – wiarygodnie i zgodnie z gradientem przestrzennym – to znaczy, że głosy instrumentów i ich wybrzmienia ulokowane są trójwymiarowo i zawsze można je łatwo namierzyć/zlokalizować, wyobrazić sobie ich rozmiary oraz ustawienie. Taką holografię i stereofonię znam z konstrukcji typu klon Lehmannaudio Black Cube Linerar, czyli wzmacniacza tranzystorowego pracującego w czystej klasie A – w tym przypadku jest to Matrix M-Stage.

Mówiąc otwarcie, nie spodziewałem się po takim „maluchu” tak kolosalnego i dynamicznego dźwięku, który bez problemu wysterował wszystkie testowane słuchawki o różnorodnych opornościach.  Z Sennheiserami HD650 zdawał się być najbardziej „zaprzyjaźniony”, bo zapewnił im dużo pozytywnego drive’u czyniąc to z polotem i bez oznak przesterowania – nawet przy głośniejszych odsłuchach. Jednocześnie dostarczał odpowiednią ilość detali i świetną, przejrzystą stereofonię. Choć czasami przydałoby się więcej precyzji w  oddawaniu rozdzielczości dużych składów np. chórów lub orkiestry symfonicznej – nie jest to żaden zarzut a raczej dygresja, ponieważ wiele wzmacniaczy ma czasami kłopoty z wiernym oddaniem bardzo sproliferowanych nut i tonów. 

Sennheiser HD598 otrzymały sporo dynamiki podpartej dodatkowo głęboką i szeroką przestrzenią. Słuchawki te kapitalnie „zgrały się” z opisywanym urządzeniem dostarczając dużą dawkę satysfakcji z muzyki podawanej całkowicie bezwysiłkowo z dużą masą i namacalnością. Świetnie! Niemiej jednak, o całkowitej i ostatecznej finezji w uwypukalnaiu niektórych szczegółów nagrań należy zapomnieć, ponieważ HD598 z „majkelowym” wzmacniaczem nieco je gubią, co nie oznacza, że detaliczność jest słaba, a raczej, iż priorytetem jest tu ogólny nastój i emocje. I bardzo dobrze, że tak jest, bo mocniejsze gatunki muzyki w tym duecie także można bezproblemowo odbierać nawet przy ich dużej głośności – nie ma przykrej szklistej natarczywości. Ponadto, wydaje się, że ta wyżej wymieniona cecha „nieskupiania się” na  szczegółach, a na ogólnym wyrazie muzyki jest raczej przypisana endogennie słuchawkom HD598 a nie opisywanemu wzmacniaczowi.

Podsumowanie
Moolight Reference pomimo, że fizycznie mały „ciałem”, to swą wyrafinowaną muzykalną duszą jest wielki i  przy założeniu, że kosztuje około 1000zł jest doskonałym przykładem na to, że wysoka jakość dźwięku oraz solidna produkcja nie zawsze musi kosztować majątku. W urządzeniu tym muzykalność pozostaje w symbiozie z detalicznością, a ekspresyjność w zgodzie z naturalnością – co jest cechą typową dla sprzętu z wyższych pułapów cenowych, a nawet – znacznie wyższych. Oczywiście - jest to urządzenie typu DIY, ale swą referencyjną konstrukcją może zadziwić nie jeden tzw. sprzęt firmowy i jest ich groźnym rywalem w wielu aspektach.

Mam nadzieję, że konstruktor, czyli pan Michał aka Majkel - wreszcie zdecyduje się na założenie profesjonalnej firmy audio by nadać swoim urządzeniom audio wyższy status – mianowicie produktów firmowych. Moim zdaniem, zasługują one na to, bo, na przykładzie opisywanego słuchawkowca, mają w sobie wielki potencjał rozwojowy i są w stanie, przy optymalnych warunkach postępu, stać się realnym konkurentem nawet dla firmy RudiStor.

Konkludując, Moonlight Reference to wzmacniacz słuchawkowy rzetelnej klasy średniej audio przyjemny w odbiorze oraz dojrzały w przekazie - dostarczający zaawansowany i wyrafinowany dźwięk o ponadnormatywnej przestrzenności, świetnej żywej plastyczności oraz referencyjnych basach. Zalecany dla wszelkich oporności słuchawek.

Dane techniczne
- impedancja wejściowa = 10k Ohm
- impedancja wyjściowa dla 1kHz = 0.1 Ohm
- zwarciowy prąd wyjściowy na kanał = 500mA
- maksymalne napięcie wyjściowe = 3.5V RMS
- napięcie zasilania od 5 do 12V DC, zasilacz 12V w komplecie
- rozmiary wzmacniacza 78 x 120 x 43mm

Sprzęt użyty podczas testów
Odtwarzacz płyt CD: Musical Fidelity A1 CD-Pro
Wzmacniacze słuchawkowe: Musical Fidelity X-CAN v.3, Matrix mini-i oraz Matrix M-Stage, a także wyjście słuchawkowe we wzmacniaczu Accuphase E-213
Kable: Belkin Pure AV, Acrolink 6N-A2200II jako IC oraz Van damme Clasic z wtykami PRO Neutrik jako przedłużacz słuchawkowy
Słuchawki: Sennheiser HD650, Sennheiser HD598, Tonsil Sd-426 oraz Grado SR-60

poniedziałek, 7 listopada 2011

Yaqin MS-12B – lampowy przedwzmacniacz gramofonowy



Wstęp
Niezwykle ważnym i istotnym elementem toru gramofonowego jest przedwzmacniacz gramofonowy. Jego towarzystwo może znacząco poprawić (lub, niestety czasami pogorszyć) odtwarzany dźwięk z winyli, może być ostatecznym szlifem eksplikującym zalety naszego gramofonu – stąd, czynności tej należy poświęcić co najmniej tyle samo czasu i staranności jak wyborowi samego gramofonu.

Firma Yaqin oprócz produkcji całego wachlarza wzmacniaczy lampowych wytwarza także i przedwzmacniacze gramofonowe – są to modele MS-11B oraz MS-12B. Ponieważ w moim głównym systemie (obok Accuphase E-213) gra obecnie Yaqin MS-100B (z którego jestem więcej niż zadowolony) ostatecznie zdecydowałem się na MS-12B, który jest nieco wizualnie podobny do MC-100B – stąd, w moim mniemaniu, postawione one obok siebie na półce tworzą ładny komplet.

Budowa
Yaqin MS-12B optycznie nie jest jakimś wyjątkowym „pięknisiem” czy elegantem, niemniej jednak w pełni spełnia kryteria pojęcia - „klasyczny lampowy wygląd”, czyli jest to typowy, rasowy brzydal. Gdyby mu doprawić dwie pary kółek mógłby udawać model badawczego pojazdu księżycowego. No, ale dość żartów – trzeba opisać „Jacka”. Obudowa wykonana jest z grubych płyt szczotkowanego aluminium i prezentuje się bardzo solidnie. Na frontowym panelu umieszczono (analogicznie jak we wzmacniaczu Yaqin MS-100B) dwa wejścia RCA dla RIAA oraz spory zacisk uziemienia, co nadaje urządzeniu nieco techniczny wygląd – surowy, a nawet groźny. Przednia płyta na górze ma wycięte dwa „okienka”, przez które można dostrzec cztery sterczące pionowo lampy w aluminiowych osłonach. Zastosowane lampy elektronowe to podwójne triody małej mocy: para 12AX7 (ECC82) oraz para 12AU7 (ECC83) produkcji chińskiej firmy Shuguang. 

Regulatory znajdują się za wystającą przednią płytką – mamy tu metalową gałkę potencjometru umieszczonego centralnie oraz dwa przyciski, którymi dokonuje się selekcji trybu pracy urządzenia, które może pracować jako klasyczny przedwzmacniacz liniowy lub jako przedwzmacniacz gramofonowy zgodny z RIAA. Niebieska dioda sygnalizuje aktywną funkcje, tradycyjnie już dla „chińczyków” świecąca silnym i natarczywym niebieskim światłem. Tył górnej pokrywy okupuje duży i ciężki transformator zasilający, dodatkowo przykryty metalowym korpusem. Na panelu tylnym umieszczono gniazdo sieciowe EIC, parę wejść RCA, do których można podłączyć np. odtwarzacz płyt CD lub DVD, a zaraz obok dwie pary wyjść RCA – pierwsza o napięciu 0,25 Volt a druga 0,7 Volt. 

Włącznik sieciowy zamontowano bardzo niefortunnie - głęboko na samym tyle lewego bocznego panelu – jeżeli sprzęt ten postawimy obok innego to wówczas włącznie/wyłączanie może być bardzo utrudnione, o ile nawet niemożliwe. Dziwna sprawa. Jedynym logicznym rozwiązaniem jest postawienie go w po lewej stronie, na półce ze swobodnym do niej dostępem.



Test przeprowadziłem po kilkudniowym „wygrzaniu” przedwzmacniacza na firmowych lampach Shuguang. Zastosowane okablowanie to interkonekty oraz przewody głośnikowe firmy Belkin  - model Belkin AV Silver Series. Odsłuchy urządzeń przeprowadzałem po około 20 minutach od ich włączenia, ponieważ oba wzmacniacze Yaqin potrzebują trochę czasu rozgrzewki zanim osiągną pełnię swoich możliwości. Wykorzystywałem wyłącznie wyjście z gniazd RCA oznaczonych „0,7V”. Yaqin MS-12B został wypożyczony ze sklepu Yaqin Polska

Odsłuch z gramofonem Clearaudio Emotion
Wcześniej napisałem, że Yaqin MS-12B jest z wyglądu  „brzydalem’, ale po włączeniu go w tor audio, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, natychmiast pięknieje, przepoczwarza się z gąsienicy w motyla – staje się czarujący oraz romantyczny, bo od razu czuć, że jego dźwięk zdecydowanie jest z „wyższej klasy”. Podczas odsłuchu płyty Jean-Michele Jarre „Equinoxe” - Dreyfus/Polydor z 1978 roku poszczególne syntezatory są tak wyraźnie gradiendowane na scenie, że słuchacz ulega dużej ułudzie obecności (przebywania)  na realnym koncercie – przestrzeń rysowana jest pewnie oraz z dużym rozmachem, wielowarstwowo oraz wielopłaszczyznowo – zarówno w kierunkach pionowych jak i poziomych. Bardzo przyjemnie dla uszu. 

Mamy tu mocną dynamikę, skupioną i emocjonalną, a jednocześnie nie ma żadnej ostrości czy szklistości w przekazie.  Do tego dochodzi fantastyczna przestrzeń, pełna niuansów i mikro-wybrzmień – całe mnóstwo detali! MS-12B ma bardzo miłą, bo naturalną barwę dźwięku – fizjologiczną. Osoby, które lubią lampową strukturę przekazu, czyli tę specyficzną gładkość oraz słodycz, na pewno będą w siódmym niebie, natomiast poszukiwacze laboratoryjnej dokładności i klinicznej precyzji mogą być nieco rozczarowani, bo opisywany Yaqin kreuje dźwięki precyzyjnie i świetnie je lokuje w przestrzeni, lecz zawsze pozostawia pewną lekką „mgiełkę” niedopowiedzenia. Dźwięk nigdy nie jest rzucany „na twarz”, ale pozostawiany kilka kroków przed słuchaczem, w lekkim eleganckim dystansie.




Na akrylowym talerzu Clearaudio „ląduje” winyl brazylijskiej wokalistki Tania Maria „Love Explosion” – Concord Picante. Płyta  pokazała dźwięk transparentny i dokładny, poukładany. Głos wokalistki czysty i natchniony, pozbawiony chropowatości. Pełny. Kontrabas trójwymiarowo zogniskowany w przestrzeni o wyraźnie rozróżnialnych poszczególnych strunach i niezwykle nisko schodzący, choć ogólny ciężar gatunkowy basu nie jest wielki, to jest całkowicie zadowalający, bo wielowarstwowy. Średnie tony silnie nacechowane pozytywnymi emocjami, co prawda nie skrajnymi, ale silnie zniuansowanymi – poszczególne instrumenty wzorowo umieszczone na scenie i z tzw. „powietrzem” dookoła, wzorowo odseparowane od siebie – nic niepotrzebnie nie nachodzi na siebie. Perkusja dźwięczna i rytmiczna, membrany głośników bez zbędnej zwłoki szybko oddają nuty zapisane na ścieżkach płyty, balans tonalny poprawny – bez żadnych uwag.

Na koniec tej części muszę jeszcze napisać, że początkowo bałem się tzw. przydźwięku, który to miał się wydobywać z tego urządzenia wg. kilku opisów w sieci – w moim egzemplarzu nic takiego nie wystąpiło – cisza jak makiem zasiał.

Kilka słów porównania z „pre” Luxman E-200
Dla potrzeb testu pozwoliłem sobie podłączyć dla porównania równolegle dwa przedwzmacniacze gramofonowe: Yaqin oraz Luxman E-200 jako punkt referencyjnego odniesienia. Luxman E-200 jest urządzeniem skonstruowanym w oparciu o tranzystory. W odróżnieniu od MS-12B jest prawdziwym elegantem – prezentuje się bardzo okazale  jest po prostu ładny - ale PT. Czytelników najbardziej interesuje na pewno jego porównanie z Yaqinem, a więc do rzeczy. Na pewno Luxman jest bardziej ergonomiczny od „chińczyka”, bo włącznik sieciowy znajduje się na panelu przednim – poza tym można do niego podłączyć naraz dwa gramofony (i za pomocą selektora korzystać z jednego lub drugiego) oraz użytkować wkładki MC lub MM. Mamy tu także przełącznik mono/stereo. Powyższe funkcje czynią model E-200 bardzo wszechstronnym urządzeniem. Wadą może być niestety tylko cena, bo ta oscyluje około 6000 zł…



Luxman podłączony do gramofonu Clearaudio Emotion w miejsce przedwzmacniacza Yaqin przynosi nieco inny charakter dźwieku. Od razu chcę zaznaczyć, że nie jest to olbrzymi skok jakościowy, szokujący, czy przyprawiający o zawrót głowy. Nie – jest to raczej różnica charakterów obu urządzeń, bo Yaqin, choć 6-7 x tańszy to ostatecznie z porównania wychodzi „z tarczą” i bez kompleksów. Luxman oferuje dźwięk nieco więcej rozproszony w przestrzeni, sproliferowany i zdysocjowany - bardziej swobodnie i laminarnie napełniający pokój odsłuchowy rasową muzyką, ale tzw. emocje w dźwiękach to jest już niezaprzeczalna domena Yaqin’a, który tymi kompetencjami góruje. 

Poza tym Luxman gra bardziej ofensywnie i ostrzej, dosadniej – co może być odbierane przez jako większa dokładność czy wierność przekazu, ale niekoniecznie wszystkim przypadając do gustu. Muszę przyznać, że musiałem osłuchać się długo z tym zjawiskiem, by je ostatecznie zaakceptować – natomiast Yaqin od razu i bezproblemowo wkradł się „w łaski” uszu. Choć zaoferował bardziej wąską stereofonię, nieco mniej detali, ale już niskie basy oraz wspaniała dosadność i wierność poszczególnych instrumentów była po stronie plusów „chińczyka” - struny gitar bardziej rozwibrowane, kontrabas finezyjniej zróżnicowany, a elektronika - plastyczniejsza.

Odsłuch z gramofonem Linn Sondek LP12 Majik
Przy tym zestawieniu dopiero w całości okazało się prawdziwe i pełne znaczenie słowa „stereofonia” – jego rzeczywisty i autentyczny sens. Duet Yaqin plus Linn wręcz poraża przestrzennością i „osadza” wszystkie instrumenty niezwykle precyzyjnie na scenie. Bez żadnych wątpliwości można wręcz pokazać palcem gdzie poszczególny muzyk siedzi/znajduje się przed nami. Wspaniała sprawa! A tandem Yaqin + Linn czynią w to sposób całkowicie neutralny i harmonijny. Linn tworzy jakąś szczególną synergię z „lampowcem” uzupełniając się wzajemnie o cechy, których endogennie mają mniej, bo ich połączony dźwięk jest jakby jaśniejszy i bardziej otwarty w sensie muzykalności, przy zachowaniu dużej, aczkolwiek naturalnej rozdzielczości. 

Wydaje się, że i głębia sceny jest większa (niż w poprzednim zestawieniu testowym) – jazzowy skład muzyków z płyty Aldo Romano „Ritual” (OWL Records – 1988) tworzy bardzo nasyconą strukturę – asocjację, konglomerat.  Bardzo spójny i wiarygodny. Czysty i krystaliczny. Sygnatura basów pozostaje poddana specyficznej transformacji, którą można scharakteryzować jako energiczną i pełnopasmową – stanowi dla pozostałych częstotliwości namacalny/wyraźny fundament o świetnej i pulsującej rytmice oraz przyzwoitym żwawym timingu. Można pokusić się sformułowanie tezy o występowaniu nieomal idealnego basu, bo ma on wielką potęgę oraz niskie zejście. Średnica przekazywana jest więcej niż rzetelnie – brak tu natarczywości instrumentów lub zbytniej ostrości – słuchacz swobodnie skupia się całościowo na muzyce, jej barwie lub barwie poszczególnych instrumentów, a nie koncentruje się niepotrzebnie na śledzeniu surowych i odosobnionych wybrzmień lub zatomizowanych dźwięków. To co, jeszcze wyróżnia opisywany zestaw to szeroki zakres dynamiczny – duet Linn plus Yaqin ma w sobie konieczne pokłady subtelności oraz szczegółowości, ale kiedy zajdzie potrzeba potrafi bez problemu zagrać głośno i mocno – dosłownie oraz dobitnie.

Płyta  Carole King  „Wrap Around Joy” - ODE Records pozwoliła w pełni zademonstrować subtelność i gładkość wokalu amerykańskiej piosenkarki -  jego skomplikowaną konstrukcję i artykulację, naturalną głębię i fascynujący ciepły klimat. Słuchacz ma realne wrażenie obecności artystki w pomieszczeniu odsłuchowym – dźwięk jest bardzo przekonywujący w każdym wymiarze - można go nazwać bliskim do referencyjnego pojęcia „high-end”.




Przedwzmacniacz Luxman E-200, w porównaniu do Yaqin'a, zagrał ogólnie w sposób bardziej wysublimowany i dyskretny, ukazał więcej szczegółów nagrań uprzestrzeniając przy tym scenę, a dokonał tego w sposób całkowicie naturalny i niewymuszony. Luxman wydobywa na powierzchnię, to co najlepsze – niuansuje po kolei wszelkie brzmienia i tony. Wiarygodnie i przekonywająco w każdym aspekcie przekazu, bardziej plastycznie. Zaznaczam jednak, że te dwa urządzenia pomimo różniącej je dużej proporcji cenowej (1:6) to w ich muzykalności nie ma wielkiej dysproporcji - oba kapitalnie radzą sobie z wydobywaniem z gramofonów przekazu muzycznego najwyższej próby i dodatkowo, katalizują go by utworzyć prawdziwą i emocjonalną ucztę dla uszu – dźwięk jest czysty i swobodny, potoczysty oraz soczysty. Luxman wyraźnie lepiej radzi sobie natomiast ze zjawiskami przestrzennymi, bardziej porządkuje scenę oraz kategorycznie wyznacza miejsca instrumentom - robi to po mistrzowsku i zawsze nieprawdopodobnie precyzyjnie. Mikrochirurgicznie.

Konfiguracje
Nie sprawdziło się połączenie dwóch "lamp" - pre Yaqin MS-12B oraz intrgry Cary Audio CAD 300 SEI na 300B. Tu nałożyły się na siebie dwa zdecydowane i dominujące charaktery systemów i każdy z nich pragnął narzucić swoje brzmienie towarzyszowi. Wyszło z tego ograniczenie przestrzeni, gorsza stereofonia oraz niejaka "mułowatość". Po zastąpieniu pre Yaqina tranzystorowym Luxmanem E-200 lub Pro-Ject Phono Box SE II te powyższe przypadłości ustępowały jak ręką odjął. Natomiast podłączone wspólnie do gramofonu pre Yaqin oraz Yaqin MC-100B na lampach KT88 dobrze współpracowały i czyniły to z wyraźną chęcią oraz korzyścią dla dźwięku. Dobra przestrzeń, referencyjny nas, silne zróżnicowanie nut - klasa. I, "last but not least" - zestaw MS-12B plus Accuphase E-213. Tu, jak wydaje się, oba urządzenia uzupełniły wzajemnie niedomagania - E-213 "dostał" lampowej ciepłoty i barwy oraz pulchniejszy i charakterny bas bez rozlazłości, a Yaqin - szybkość i punktowość tranzystora. Połączenie to jest miłe i efektowne, lecz nie efekciarskie - zdecydowanie może się podobać wielu słuchaczom i jako takie warte polecenia osobom, które "boją się" jeszcze posiadać wzmacniacz zintegrowany oparty o lampy, ale pragną mieć w systemie audio "lampowy dźwięk".



Dodatek phono-stage Pro-Ject Phono Box SE II do obu gramofonów przynosił wiele dobrego w dźwięku - świetną plastyczność panoramy oraz duże nasycenie tonami wszelkiej kategorii, a także przyjemną homogeniczność dźwięku. Mniej skali mikro oraz ogólnej rozdzielczości niż Luxman i trochę mniej energii oraz łatwości w przekazywaniu nastroju nagrań niż Yaqin (nawiasem mówiąc, dość "przypadkowym bohaterem" powyższego testu okazał się być właśnie Pro-Ject Phono Box SE II, który początkowo miał być to wyłącznie używany jako tzw. punkt odniesienia średniego pułapu - zademonstrował się on jako wielce wszechstronne i przyjemne urządzenie warte bliższej znajomości.




Wnioski
1. Yaqin MS-12B to udany przykład chińskiej konstrukcji, która wyśmienicie wywiązuje się z funkcji przedwzmacniacza gramofonowego robiąc to w sposób pełny, klarowny oraz nieomal referencyjny w swoim przedziale cenowym, a może i nawet wyższym. Jako wartość dodana, urządzenie wyposażone jest w przedwzmacniacz lampowy który można wykorzystać na przykład w przypadku nie posiadania wzmacniacza lampowego - moim zdaniem, warto wypróbować i tę funkcję. Polecany dla osób lubiących tzw. lampowy dźwięk, poszukiwacze wybitnej analizy i klinicznej sterylności brzmienia mogą być nim nieco sfrustrowani. 

2. Testowany model najkorzystniej zademonstrował swoje właściwości z zestawie z gramofonem Linn Sondek LP12 – wydaje się, że jest to zestawienie na wskroś synergistyczne, pozwalające wydestylować to co w nich najlepsze oraz wzmocnić, powiązać wspólne zalety. Linn plus Yaqin pokazały najwięcej pozytywnych emocji zamieniając techniczną reprodukcję dźwięku w prawdziwy i porywający spektakl. Z gramofonem Clearaudio Emotion także nie zabrakło emocji, choć były one nieco mniej dosłowne/namacalne, ale nadal wielkiego formatu – z szeroką i głęboką sceną i dobrym nasyceniem detalami oraz gęstym basem o przyjemnej okrągłej strukturze oraz o finezyjnej subtelności.

3. Bezpośrednie porównanie dwóch przedwzmacniaczy gramofonowych: Yaqin MS-12B oraz Luxman E-200 przyniosło pewnego rodzaju niespodziankę – Luxman zdecydowanie lepiej zagrał z lampą 300B wzmacniacza Cary Audio, natomiast Yaqin dobrze zestroił się z lampą KT88, a z tranzystorowym Accuphase E-213 było nieźle, lecz czasami brakowało zniuansowania basu. Luxman zapewniał nagraniom więcej esencji przestrzennej i wyczuwalnych subtelności, natomiast Yaqin czarował namacalnymi instrumentami, pięknym basem oraz grą pełną emocjonalnego i słodkiego klimatu

4. Przy założeniu, że Yaqin MS-12B można kupić w granicach 700-800 zł uważam, że wzmacniacz ten, pomimo jego dość kontrowersyjnego wyglądu, śmiało można nazwać rzetelnym i bez wad w tej cenie. Można pokusić się na ewentualną wymianę lamp, co może przynieść dodatkowy progres jakościowy.




Konkluzja
Rozszerzając system audio o gramofon, nie przypuszczałem nawet, że dobór przedwzmacniacza do niego może być tak trudny jak to się ostatecznie okazało. Wzmacniacz lampowy jest bardzo "grymaśny" w stosunku do pre-ampu, szczególnie lampowego - często wydaje się, że niektóre typy lamp dwóch urządzeń przykro interferują między sobą, wzmacniają własne zanieczyszczenia (błędy) i "śmieci" zapominając o zadaniu głównym - graniu muzyki. Uwaga ta dotyczy szczególnie koegzystencji lamp 300B wzmacniacza oraz ECC82 i ECC83 pre-ampu. Potrzeba dużo umiejętności, doświadczenia oraz przede wszystkim cierpliwości by te dwa układy idealnie zestroić. Ale kiedy ta czynność uda się, to dźwięk staje się tak wielce angażujący i przestrzenny jak ten "na żywo", prawdziwie koncertowy.

Zakończenie
Ostatecznie Yaqin MS-12B wrócił do dystrybutora, a w moim systemie na stałe pozostał Pro-Ject Phono Box SE II...

Sprzęt użyty podczas testu
Wzmacniacze: Cary Audio CAD 300 SEI, Acccuphase E-213 oraz Yaqin MC-100B
Gramofony: Clearaudio Emotion plus wkładka Clearaudio Aurum Classic Wood, Linn Sondek LP12 Majik z Linn Adikt
Przedwzmacniacze gramofonowe: Luxman E-200, Yaqin MS-12B, Pro-Ject Phono Box SE II oraz Rotel RC-03
Odtwarzacz płyt CD: Musical Fidelity A1 CD-PRO plus Matrix mini-i DAC
Kolumny: Vienna Acoustics Mozart Grand
Kable IC i głośnikowe: Belkin Pure AV Silver Series oraz Linn