Pioneer PLX-1000, jak łatwo zorientować się po zdjęciach, bardzo przypomina inną kultową gramofonową konstrukcję - Technics SL-1200MK2, którego pierwowzór pojawił się na rynku w 1972 roku. PLX-1000 jest ciężki jak smok - waży aż 13,1 kg! Zbudowany jest bardzo masywnie - chasis wykonane jest z metalu, zewnętrzna obudowa z tworzywa sztucznego, a górna pokrywa z anodowanego na czarno aluminium. Przyciski są metalowe, podobnie jak lampa diodowa oraz stroboskopowa. Talerz to odlew aluminiowy o średnicy 232 mm. Wyjścia sygnału anlogowego RCA są złocone, a gniazdo sieciowe to tradycyjne IEC, co umożliwia przyłączenie dowolnego kabla zasilającego. Co istotne, gramofon jest wyposażony w śrubę regulującą wysokość położenia ramienia względem powierzchni płyty winylowej (VTA). Do Pioneera można przyłączyć dowolną wkładkę o masie od 3,5 do 13 gram, stosowne obciążniki są w komplecie. W zestawie test również aluminiowy adapter do singli z dużym otworem. Warto też podkreślić, że gramofon spoczywa na czterech bardzo solidnych, metalowych stopach antywibracyjnych, którymi reguluje się także poziom. W komplecie są dwie maty - gumowa i filcowa. Jest też akrylowa pokrywa przeciwkurzowa, kabel sieciowy, solidny przewód 2 x RCA i przewód uziemienia. A to wszystko za niecałe 3 000 PLN! Jak ktoś potrzebuje, może dokupić sobie masywną, metalową walizę transportową dla gramofonu. Warto wiedzieć, iż Pioneer PLX-1000 występuje również w wersji limitowanej tzw. "gold".
Dziś montuję do gramofonu wkładkę typu MM Goldring 1042, przyłączam przedwzmacniacz gramofonowy Primare R32, a dalej wzmacniacz Hegel H360 i kolumny Vienna Acoustics Mozart Grand. Wieczorem zaczynam odsłuchy. Zapraszam do lektury testu za kilkanaście dni.
Tak wygląda wersja "gold" gramofonu - zdjęcie ze strony Pioneer
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarz będzie oczekiwać na moderację