poniedziałek, 14 listopada 2011

Yamaha CD S-1000 kontra Musical Fidelity A1 CD-PRO



Do P.T. Czytelników
Poniższy tekst pierwotnie ukazał się około dwa lata temu (w listopadzie 2008 roku) na stronach nieistniejącego już portalu Stereo Underground  jest to więc materiał dość archiwalny, aczkolwiek jak najbardziej aktualny.

Wstęp
Od dłuższego czasu poszukuję nowego odtwarzacza płyt CD do mojego wzmacniacza Accuphase E-213. Obecnie używany to Rotel RCD-06 z DACiem Musical Fidelity X-DAC. Gra to nieźle, ale czegoś mi tu brakuje. Jakiegoś "ciepła", wypełnienia i przestrzeni - może precyzji. Słuchałem u kolegów E-213 z różnymi zestawami, ale obecnie sam postanowiłem sprawdzić (tzn. w domu, we własnym pomieszczeniu odsłuchowym) inne odtwarzacze CD. Ostatecznie wybór padł na: 1. Musical Fidelity A1 CD PRO oraz 2. Yamaha CD S1000, które to wypożyczyłem do testu. Zamiast CD-S1000 zamierzałem wypożyczyć Yamaha CD-S2000, ale ostatecznie nie udało mi się wypożyczyć tego modelu.

Yamaha CD-S1000 - wrażenia ogólne
Pierwsze, co rzuca się w oczy po wyjęciu odtwarzacza z pudła to jego niesamowicie dopracowana designersko stylistyka i bardzo luksusowe wykończenie. Drewno na bokach jest pięknie wypolerowane i pomalowane dobrej jakości lakierem bezbarwnym. A do tego szczotkowany aluminiowy front i górna pokrywa – wygląda to zdecydowanie na sprzęt z najwyższej półki – „wygląd a’la 10 tysięcy”. Masa Yamahy – całe 16 kg, a także wielkie/potężne wymiary budzą również bardzo korzystne odczucia - mamy wrażenie obcowania z czymś wyjątkowym i pięknym. 

Przyciski na froncie rozmieszczone są bardzo logicznie i ergonomicznie. Aluminiowa szuflada wysuwa się z pełną gracją i z cichym, ale dostojnym szumem. Zamyka się również cicho, a przy zamkniętej już szufladzie słychać jeszcze lekkie „dociśnięcie” w środku. Wyświetlacz wybitnie kontrastowy z możliwością przyciemnienia. Cyfry na nim są widoczne nawet w bardzo jasnym pomieszczeniu. Duże i masywne „nóżki” od spodu wyściełane dobrą jakościowo gumą. Sprzęt na półce stoi pewnie. Do wyglądu Yamahy nie można mieć najmniejszych zastrzeżeń – klasa sama w sobie.

Musical Fidelity A1 CD-PRO - wrażenia ogólne
Wygląd ma bardzo „oldskulowy”, jakby żywcem wyjęty z lat 80-tych. Pofałdowana aluminiowa blacha w kolorze głębokiej i niebłyszczącej (matowej) czerni. Przyciski małe, z daleka prawie niewidoczne. Jedynie bladoniebieski, podświetlany wyświetlacz mówi nam o tym, że mamy do czynienia ze współczesną konstrukcją, a nie z „zabytkiem”. Wyświetlacz jest dość ładny i sprytnie wyświetlający najważniejsze informacje, choć mógłby być bardziej kontrastowy. Regulacja jego jasności jest niemożliwa (niestety). W nocy jest to nieco uciążliwe, ale można się przyzwyczaić. Brak szuflady płyt. 

Płytę umieszcza się w czytniku po otwarciu klapki na wierzchu odtwarzacza. Klapka wykonana jest z czarnego akrylu o wysokiej jakości i miłym w dotyku. Zawiasy pracują cicho, a klapkę można otworzyć albo na całą szerokość lub jedynie w połowie – zawiasy nie są w tym poziomie bezwładne i przytrzymują ją w żądanej pozycji. Poniżej pewnego kąta bezwładność zanika i klapka niżej uchylona zamyka się sama. Po umieszczeniu płyty w czytniku dociska się ją magnetycznym krążkiem.

Napęd CD to profesjonalny napęd Philipsa CD-Pro2LF: http://www.daisy-laser.com/products/CD/modules/CDPro2/cdpro2.htm Sprawia on wyjątkowo wizualnie korzystne wrażenie, a jest przymocowany na resorach/amortyzatorach do obudowy. MF odtwarza płyty CD cicho, a nawet bezdźwięcznie. Masa (nieco powyżej 6 kg) i wymiary A1 CD-Pro są o wiele mniejsze niż Yamahy. Odtwarzacz wygląda całościowo ładnie i stylowo, choć nie każdemu oczywiście taka, dość surowa jednak, stylistyka może odpowiadać. Mamy wrażenie obcowania ze sprzętem z „wysokiej półki”. Już sam sposób opakowania sprzętu w podwójny karton, a także oczywiście dobrej jakości gniazda i inteligentny wyświetlacz, nie mówiąc już o napędzie CD wyraźnie nam wskazują, że z „kimś” nietypowym i ekskluzywnym mamy do czynienia. To czuć od pierwszego kontaktu z tym odtwarzaczem.



Wrażenia z odsłuchu - Yamaha CD-S1000
Jej masywny i „groźny” zdaje się sygnalizować potężny i dynamiczny dźwięk. Jednak po włożeniu płyty do odtwarzacza i naciśnięciu „play” do uszu dociera ciekawy i zharmonizowany dźwięk, który pozbawiony jest cech jakiejkolwiek natarczywości czy przerysowanej masywności. Nic z tych rzeczy. Yamaha zaskakuje miłymi tonami, które łagodnie rozmieszczają się w pomieszczeniu odsłuchowym. Dynamika jest wręcz wzorcowa i bardzo dobrze oddająca klimat nagranych płyt. Na płycie Depeche Mode „Songs of Faith and Devotion” (remaster z 2006r) dźwięk jest zdecydowany, dynamiczny, ale jednocześnie o miłej strukturze, przestrzeni i soczystym wypełnieniu. Głos Gahana wyraźny, ale niedominujący, o wyrazistej strukturze i naturalny. Perkusja i instrumenty elektroniczne zapełniają prawie cały pokój i mamy naprawdę sporo pozytywnych odczuć odsłuchowych z tym związanych.

Następna płyta to Chuck Loeb „Presence” – Heads Up. Gitara Loeba brzmi dosadnie, ale i dostojnie – struny słychać dźwięcznie, o dobrym i miękkim charakterze ich sprężystości. Mamy dobre złudzenie słyszenia ich amplitudy drgań. Generalnie płytę słuchało się wybornie, dobra plastyka przestrzeni, dobra stereofonia, analityczność oraz dokładność na wysokim i zadowalającym poziomie. Przy bardziej odkręconym potencjometrze muzyka dalej zachowuje swój spójny i muzykalny charakter.

Kolejna płyta to Cheikh Lo „Ne La Chiass” – Radio Popolare z 1996r nagrana w większości w Dakarze w Senegalu. Tu nastąpił pierwszy niemiły zgrzyt: płytę Yamaha odtwarzała, ale bardzo głośno było słychać napęd - niemiłe uszom wibracje i „świsty”. Sam dźwięk z płyty był podany poprawnie i zadowalająco, lecz bez większego powabu i był jakiś taki „spłaszczony” - bez dużej głębi i selektywności instrumentów, których to na płycie jest przecież nagranych wiele.

Na talerzu ląduje (w przenośni) Siergiej Rachmaninow - All-Night Vigil w wykonaniu Estonian Philharmonic Chamber Choir pod Paulem Hillerem – Harmonia Mundi 2005 (wydanie hybrydowe CD/SACD) - chór brzmi naturalnie i spójnie o doskonałej dynamice. Przełączenie na tryb SACD zdaje się jeszcze bardziej oddawać pogłosy w kościele i strukturę chóru, ale nie jest to jakaś wyraźna różnica, a dyskretna/nieduża – niemniej jednak wyraźnie odczuwalna.

Kari Bremnes „Ly” – Kirkelig Kulturverksted - nie wiedzieć dlaczego, ale ten CD w ogóle nie wystartował w Yamasze (sic!) Po włożeniu płyty, szuflada samoistnie się otwierała. Herbie Hancock „Dis Is Da Drum” SHM-CD Japan – bas na tej płycie jest obfity ("bas na całego"), ale Yamaha dobrze go kontroluje, choć tu i ówdzie nieco się rozmywa. Fortepian Herbiego doskonale wybrzmiewający w tym potoku basu, perkusji i skreczów na tej, skądinąd znakomitej, płycie. Przestrzeń może nie wzorowa, ale na pewno więcej niż poprawna.



Musical Fidelity A1 CD-Pro
Po przełączeniu kabli Siltech do gniazd RCA MF A1 i włożeniu płyty Depeche Mode dźwięk wydał mi się mniej przyjemny niż z Yamahy. Mniej kontrolowany i jakiś taki ogólnie drażniący. Głos Gahana wyraźny aż do bólu, instrumenty natarczywe i mało wyraźne. Nie wiem, co się dzieje, bo nie ukrywam, że początkowo Musical Fidelity był moim faworytem. Sprawdzam połączenia – wszystko jest OK. Trudno, trzeba zmienić płytę, więc na mechanizmie Philipsa kładę: Chuck Loeb „Presence” – Heads Up – i tu zdecydowana niespodzianka: dźwięk staje się natychmiast klarowny, przestrzenny o niesamowitej głębi, która rozprzestrzenia się dalej niż linia kolumn oraz głębiej niż okna i ściany pomieszczenia. Nieprawdopodobne zjawisko! Wszystko mi „gra” w pokoju, a ja sobie siedzę prawie pomiędzy muzykami lub bardzo blisko nich. Gitara niewyobrażalnie plastyczna, o miłym i ciepłym charakterze, naturalna, ale i dynamicznie odwzorowana. Fortepian „stoi” w rogu pokoju, a pianista tam siedzi i gra. Może trochę przerysowuję swoje odczucia, ale słychać tu w porównaniu do Yamahy kapitalną poprawę charakteru i struktury dźwięku, który jest nasycony, miękki i rewelacyjnie poukładany w przestrzeni. Stereofonia wręcz holograficzna!

Z wielkim zainteresowaniem wkładam do wnętrza A1 płytę Cheikha Lo „Ne La Chiass” – Radio Popolare, którą Yamaha potraktowała niestety po macoszemu. Tu kolejne zaskoczenie, bo Musical Fidelity świetnie poradził sobie z tym gorzej zrealizowanym materiałem – dźwięk jest o wiele przestrzenniejszy, głębia wybitnie odczuwalna, afrykańskie instrumenty poukładane na scenie, czuć i słychać każdy z osobna. Głos Lo nasycony i silny o pięknej zdecydowanej barwie i strukturze. Byłem pod wrażeniem co MF zrobił z tą płytą! Płyta nie wydała najmniejszego „jęku” w odtwarzaczu - w przeciwieństwie do CD-S1000 gdzie w jej szufladzie „piszczała” i czasami wyła.

Estoński chór z płyty Harmonii Mundi zabrzmiał pełnymi głosami, dużą głębią oraz przyjemną charakterystyką nagrania. Wzorowe oddanie pogłosów w kościele - wydaje mi się, ze nawet lepsze niż z warstwy SACD słuchanej na Yamasze.

Kari Bremnes „Ly” A1 odczytał bez najmniejszego problemu (przypomnę, Yamaha tę płytę "wypluwała"). Przestrzeń akustycznie doskonała, brzmienie żywe i dynamiczne, głos Kari ciepły i barwny, naturalny. Ulegałem często wrażeniu, że jestem na jej koncercie, a nie u siebie w domu.

Herbie Hancock „Dis Is Da Drum” SHM-CD Japan – płyta wybitnie basowa, o trudnym do poprawnego odtworzenia klimacie. Bas o wiele lepiej kontrolowany niż w Yamasze, fortepian Herbiego bardziej plastyczny i spontaniczny w przekazie – czysty i bardziej prawdziwy. Miałem wrażenie, że do uszu całościowo dociera więcej informacji niż w przypadku Yamahy.



Podsumowanie
Yamaha CD-S1000 to kapitalne i naturalne źródło za rozsądne pieniądze. Duża dynamika i świetny bas. Dość analityczny dźwięk o niemczącym naturalnym charakterze. Przestrzeń (scena i głębia) poprawna, ale brak tu cech wybitności. Yamaha to poprawny odtwarzacz, ale bez fantazji w dźwięku. Po pewnym czasie odsłuchu wręcz trochę nudny i nijaki. Dobrze się sprawdza w mocnym graniu, ale w nagraniach akustycznych nieco się gubi i nie trzyma równej kontroli nad wszystkimi dźwiękami. A być może to nie jest po prostu dźwięk w moim guście… Egzemplarz, który testowałem nie odtwarzał niektórych płyt (HDCD), a niektóre starsze CD - bardzo głośno, co w moim mniemaniu w tej klasie sprzętu nie powinno się przydarzać i jest nieco dyskwalifikujące.

Musical Fidelity A1 CD-Pro to źródło wybitne, o pełnej harmonii, świetnej przestrzeni – głębia kolosalna, szerokość sceny sięga poza linię kolumn. Holograficzna stereofonia! Dźwięk niemęczący, bardzo ciepły, lekki, plastyczny, muzykalny o wielu cechach high-endu. Emocje podczas słuchania tego odtwarzacza są bardzo pozytywne – chce się go słuchać godzinami. Świetnie radzi sobie także z materiałem gorzej zrealizowanym. Bardzo dobrze kontroluje bas. Wydaje mi się, że tworzy synergistyczną parę z Accuphase E-213 – te dwa urządzenia pozytywnie wzajemnie się uzupełniają.

Zakończenie
Pozostał u mnie na stałe odtwarzacz Musical Fidelity A1 CD-Pro i ulegam mocnemu wrażeniu, że będzie to zakup, który zagości w moim zestawie na długie lata.

Zestaw testowy
Wzmacniacz: Accuphase E-213
Głośniki: Vienna Acoustics Mozart Grand
Kabel sygnałowy: Siltech SQ-58B G3 – srebrny z wtykami WBT
Kabel Głośnikowy: Siltech Amsterdam 
Sieciówki: DIY
Pomieszczenie odsłuchowe: ok. 30 m2
Płyty CD: różne.

5 komentarzy:

  1. To Yamaha jest kapitalna czy zaledwie poprawna? Bo ciężko wywnioskować z tekstu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co za pieprzenie. Mialem tego MF i gra tak samo jak wyglada, jak cala reszta tego angielskiego gowna. Co bym angielskiego nie kupil to zaraz problem. NAD c356 do serwisu 3 razy jezdzil, Elex-r jest wykonane jak w chinach, Planar 3 zwrocony i wymieniony na Project. Jedyne co mi zostalo z tego chlamu to kolumny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby Pana zmartwić napisze, ze do dziś mam to „angielskie gowno”, czyli cd A1-PRO i prze ostatnie osiem lat jest to mój ulubiony odtwarzacz CD. I bezawaryjny.

      Usuń

Komentarz będzie oczekiwać na moderację