sobota, 21 stycznia 2012

Ferie zimowe




Walizka już spakowana – wyjeżdżam na dwa tygodnie w dalekie ciepłe kraje, a może i nawet gorące… Do bagażu oczywiście zapakowałem dwa iPody z wgranymi wieloma nowymi płytami, a także moje ulubione słuchawki – Koss Porta Pro oraz Sennheiser PX100 (recenzja TU) jako zapas.

Mam nadzieję uzupełnić braki w lekturze książek – o ile znajdę na to wystarczającą ilość czasu. Póki, co  zabieram następujące tytuły:

  1. Marek Niedźwiecki „Nie wierzę w życie pozaradiowe”
  2. Tomasz Stańko „Desperado. Autobiografia”
  3. Christoph Cox, Daniel Warner „Kultura Dźwięku. Teksty o muzyce nowoczesnej”
  4. Mario Vargas Llosa „Marzenie Celta”.


Po powrocie mam zamiar zabrać się wreszcie za testy pułapek basowych Vicoustic Vari Bass oraz za nowe modele wzmacniaczy lampowych Yaqin. W przygotowaniu mam także kilka niespodzianek.

Do zobaczenia za dwa tygodnie!

PS. Być może, w międzyczasie, nadam jakąś korespondencję, reportaż.

piątek, 20 stycznia 2012

Wzmacniacz Ibuki-Amplifier firmy Musica




Wstęp
Nigdy nie przypuszczałem, że będzie mi dane pisać o tak nietypowym urządzeniu jak Ibuki-Amplifier. Jego gabaryty są niezwykle małe - wygląda najwyżej na przedwzmacniacz gramofonowy lub ewentualnie mały DAC. Na pewno nie ma prezencji prawdziwego, normalnego wzmacniacza, a zabaweczki. Moja pierwsza myśl, po wyjęciu go z pudełka to - o, jaki ładny - szkoda malucha, bo zaraz polegnie z kretesem w konfrontacji z Heglem H200, którego właśnie testowałem oraz, że, po wpięciu do niego kolumn podłogowych Vienna Acoustic Mozart Grand „udusi się” biedaczek nimi. Nic bardziej mylnego, proszę Państwa! Ale od początku.





Musica Corporation
Ibuki jest produkowany przez japońską firmę Musica Corporation, która, jak do tej pory, mało znana jest w Polsce, a posiadająca w swojej ofercie dużo sprzętu hi-fi. Ibuki-Amplifier przynależy do serii, do której zaliczają się także przedwzmacniacz gramofonowy oraz DAC zamknięte w takich samych małych obudowach jak Ibuki. Oprócz tego w Musica produkowanych jest wiele innych sprzętów audio o bardziej klasycznych rozmiarach, a zdobionych japońską symboliką. Główna siedziba przedsiębiorstwa mieści się w Sekigahara, będący częścią miasta Ogaki (prefektura Gifu) - niedaleko wysokich gór oraz malowniczego szczytu o nazwie …Ibuki o wysokości 1 377 m n.p.m.



Budowa - kilka słów 
Jak napisałem we wstępie, Ibuki jest śliczny. Przypomina dużą podłużną czarną kostkę wykonaną z czystej laki. Na górnej pokrywie znajdują się złocone malunki (przypominające inkrustacje)  kwiatków, listków oraz nazwa wzmacniacza i kilka japońskich symboli. Na froncie umieszczono pokrętło potencjometru zamontowane na drewnianej płytce z widocznym usłojeniem. W tejże płytce wkomponowano mały hebelkowy selektor dwóch wejść oraz włącznik sieciowy w jednym. Z tyłu jest bardzo mało miejsca, ale konstruktorom udało się tam umieścić dwie pary bardzo porządnych metalowych terminali głośnikowych, dwie pary złoconych gniazd RCA oraz wtyk sieciowy (zakręcany) zewnętrznego zasilacza. Do wzmacniacza dołączana jest podkładka z czarnego polerowanego marmuru ze złotym grawerunkiem. Piękna rzecz.

Ibuki-Amplifier, jak pisze producent, to wzmacniacz o czysto analogowej budowie – bez procesu wzmacniania cyfrowego. Osobny zewnętrzny zasilacz ma odseparowywać urządzenie od szumów cyfrowych. Deklarowana moc wzmacniacza to 2 x 20W.





Dźwięk
Maciupeńki, niezbyt silny wzmacniacz i duże kolumny podłogowe Vienna Acoustic Mozart Grand – czy to może dobrze zagrać? Otóż może! Po podłączeniu interkonektami odtwarzacza płyt CD Musical Fidelity A1 CD-PRO (i głośników, oczywiście), a następnie po przełączeniu mikroskopijnego hebelka na właściwe ustawienie do uszu dociera bardzo pełny dźwięk, wielce nasycony nutami, gęsty i harmonijny, z nieprawdopodobnie dużym i obfitym basem. Szlachetny. Czary, czy co? Po większym odkręceniu potencjometru dźwięk nadal zachowuje się nadzwyczaj poprawnie – nic nie buczy, wzmacniacz trzyma całkowitą kontrolę nad kolumnami. Bardzo zwraca uwagę prawdziwość odwzorowywania basu, kontrabas brzmi jak prawdziwy kontrabas, struny drgają i przekazują niskie tony powietrzu. Dawno nie słyszałem tak wiernego „double bassu”.

Dźwięk jest bardzo przyjazny i miły, bez skrępowania budujący szeroką scenę – z rozmachem i odpowiednią detalicznością. Bardzo ładnie, niczym dobra lampa 300B, filtruje średnicę od innych podzakresów i ładnie wypycha ją trochę do przodu, przez co wokale odbierane blisko i czysto, z właściwymi emocjami i prawdziwą słodyczą - choć, w związku z tym, z lekko zaburzoną naturalnością. Co istotne, cały dźwięk jest bardzo kulturalny, o wysokiej jakości – charakterystyczny dla urządzeń zbliżonych do sfer high-endu. Czarujący.

Zestawienie z kolumnami
Wzmacniacz podłączałem do różnych kolumn – zarówno monitorów, jak i podłogówek. Na przykład z podstawkowymi Klipsch Synergy B2 było całkiem nieźle, ale to nie była ta wysoka jakość i pełnia dźwięku jak w zastawieniu z Viennami. Z innymi monitorami – Usher S520 było już znacznie lepiej, choć dalej nie do końca przekonująco. Myślę, że szkoda „psuć” Ibuki mezaliansem głośników z niższych sfer, bo on, jako arystokrata, zasługuje wyłącznie na towarzystwo klasy wyższej. Z dużymi kolumnami Harpia Acoustics  300B Mini lub Vienna Acoustics Mozart Grand – było wspaniale i detalicznie, z rozmachem i z precyzją, spektakularnie, lecz czuć, że te głośniki stać by było na jeszcze więcej (z innym wzmacniaczem). Bardzo dobrze Ibuki zagrał także z monitorami Xavian XN 125SE (recenzja TU), które mają bardzo dojrzałe i rozbudowane brzmienie, a są wymagające – wzmacniacz z wielką klasą je wysterował i opanował, przekaz okazał się być bardzo obszerny i spójny, z dużym basem i nisko schodzącym, czasami jedynie przy wyższych poziomach dźwięku czasami tracący z lekka kontrolę.  Podsumowując, uważam, że warto próbować podłączać Ibuki do dużych kolumn, a niekoniecznie do monitorów, które paradoksalnie najczęściej do prawidłowego odwzorowania dźwięku potrzebują dużo prądu, dopiero wówczas ukazują cały swój potencjał. Inaczej jest w przypadku podłogówek, które wyposażone są w głośniki niskotonowe o dużej średnicy – aby uzyskać z nich odpowiednie nasycenie i zejście basu wcale nie trzeba dużo mocy i co istotne, nawet przy niewielkim poziomie głośności można uzyskać pełnozakresowy dźwięk. To, co piszę, to nie herezja, a obserwacje własne poparte tezami pana Koji Okazaki – głównego konstruktora kolumn Soavo firmy Yamaha. I choć, stoi to w sprzeczności z powyższymi uwagami, to ostatecznie najbardziej do gustu przypadło mi połączenie Ibuki plus Xavian XN 125 SE, a następnie Vienna Acoustics Mozart Grand oraz Harpia Acoustics 300B Mini.




Konfrontacji z kolumnami Harpia Acoustics 300B Mini oraz Xavian XN 125SE dokonałem dzięki uprzejmości salonu audio Premium Sound w Gdańsku. 

David kontra Goliat
Tak, jak napisałem w zapowiedzi testu, postanowiłem porównać ze sobą bezpośrednio wzmacniacze Ibuki i Hegel H200 (recenzja TU). Zestawienie, z pozoru całkowicie nieuprawnione to przyniosło bardzo pozytywne niespodzianki. Hegel gra bardzo mocno, muskularnie, lecz nie agresywnie, z polotem i detalicznością, z dużą masą i mnóstwem dźwiękiem, ale przy okazji bardzo przyjemnie. To trudny zawodnik do pokonania, więc Ibuki-Amplifier nie miał łatwego zadania. Ale w tym porównaniu „japończyk” poradził sobie nadzwyczaj dobrze – jego sposób budowania sceny - niesłychanie obszernej i głębokiej oraz perfekcyjnie zorganizowanej, wyznaczył bardzo wysoki pułap jakościowy. Warto zwrócić uwagę, że Ibuki ma tak wciągający i angażujący emocjonalnie dźwięk, że wprost trudno się od niego uwolnić, tak jest hipnotyzujący. Ach, te namacalne basy i nieprawdopodobnie dźwięczne tony! Rewelacja w każdym względzie. Ibuki gra bardzo przymilnie – jak świetna lampa, ciepło, ale i z olbrzymią ilością szczegółów. Niestety, Hegel H200 swą wysokim poziomem i kulturą gry z lekka „przykrył” malucha, a powyżej pewnych poziomów głośności – zostawiał w tyle mięsistością i realizmem barw. Podsumowując, Ibuki to czysta przyjemność odsłuchów, dojrzałość i pełna scena, a Hegel wielka moc, niesamowita precyzja i szczegółowość. Trzeba ponadto mieć na uwadze, że Ibuki-Amplifier kosztuje około 4 000 zł, a Hegel – 15 000 zł.





Konkluzja
Ibuki-Amplifier gra naprawdę nieźle, a uwzględniając jego mikroskopijne rozmiary – wspaniale. Bezkompleksowo przekazuje całą paletę dźwięków, gęsto, dobitnie i namacalnie. Posiada referencyjną barwę przekazu, kapitalnie ukazuje przestrzenność nagrań. Bardzo ładnie rysuje bas – sprężyście i wiernie, świetnie oddaje wokale – w sposób wiarygodny i emocjonalny, z ciepłem i z wysublimowaniem. Zasłużona rekomendacja!

Najlepiej zestawić go z dużymi kolumnami podłogowymi, (ale nie z za dużymi – optymalne to kompaktowe rozmiary) - o ile pomieszczenie odsłuchowe to nie będzie hala w lofcie, a normalny pokój około 25-30 m2.

Ibuki-Amplifier z porównania z norweskim gigantem Hegel H200 wyszedł obronną ręką i bez wstydu, choć ten drugi okazał się być bardziej naturalny i przejrzysty, lecz słodycz i przyjemność odsłuchów to na pewno duża i niezaprzeczalna zaleta całościowo wspaniałego Ibuki.  

System testowy
Źródła: odtwarzacz płyt CD – Musical Fiedlity A1 CD-PRO, serwer muzyczny – Olive 04HD, gramofon – Clearaudio Emotion
Kolumny: Vienna Acoustics Mozart Grand, Harpia Acoustics 300B Mini, Xavian XN 125 SE, Usher S-520 i Klipsch Synergy B2
Wzmacniacze: Accuphase E-213, Hegel H200 i Yaqin MC-100B
Kable: różne

wtorek, 17 stycznia 2012

Wzmacniacz zintegrowany Hegel H200




Wstęp
Norwegia Polakowi kojarzy się prawdopodobnie najczęściej z fiordami, łososiem oraz z ropą naftową. Niektórym, być może jeszcze z Telemarkiem i Narvikiem. Audiofilom natomiast, Norwegia kojarzyła się (lub nadal kojarzy się) z kultową marką Tandberg – do niedawna producentem wielu referencyjnych i niezniszczalnych wprost urządzeń audio, które do dziś na giełdach osiągają wysokie ceny i są zazwyczaj obiektem westchnień dla wieku miłośników vintage. Obecnie Tandberg to firma będąca częścią amerykańskiej Cisco Systems i działająca w innym segmencie niż audio, bo głównie komputerowo-informatycznym. Jako, że przyroda nie znosi próżni, potencjał intelektualny inżynierów firmy Tandberg pracujących przy projektowaniu sprzętów stereo został w części zagospodarowany przez inną norweską markę – a mianowicie Hegel. Właściciel oraz główny konstruktor tej firmy – pan Bent Holter w latach 90-tych obronił tytuł magistra-inżyniera pracą na temat sprzężenia zwrotnego wzmacniaczy, a przy okazji  magisterium zbudował kilka wzmacniaczy estradowych, a wcześniej (i jednocześnie) także grał w studenckim zespole rockowym o nazwie …Hegel. Stąd wzięła się późniejsza marka przedwsięzięcia, którego rynkowy start datuje się na 1994 rok, kiedy to światło dzienne ujrzał pierwszy produkt manufaktury – odtwarzacz płyt CD. W tym czasie raczkujący biznes pana Holtera solennie zasilił koronami potentat norweskiej branży telekomunikacyjnej – Telenor. Oczywiście, nie charytatywnie, lecz w zamian za stosowny udział, który w roku 2000 Bent odkupił i rozpoczął powolny, acz stanowczy oraz konsekwentny kurs na innowację i nowe projekty. I tak, przez ostatnie lata po cichu, powolutku i niepostrzeżenie Hegel zaistniał na wszystkich rynkach, a jego urządzenia zaczęły seryjnie i lawinowo zdobywać nagrody czasopism hi-fi, że aż co niektórzy, bardziej podejrzliwi audiofile zaczęli odbierać ten sukces jako spisek i nachalny marketing, bo otworzywszy strony jakiegoś branżowego magazynu audio trudno nie natknąć się było na firmowe logo…

Wzmacniacz został wypożyczony do testów z salonu audio Premium Sound w Gdańsku.





Wrażenia ogólne
Pod względem wzornictwa Hegel H200 reprezentuje typowy skandynawski styl: surowy, ascetyczny, lecz praktyczny i solidny. Logiczny. H200 to duża muskularna bryła z pięknie anodyzowanego na czarno aluminium. Wzmacniacz jest bardzo ciężki – ma aż 25 kg, ale wizualnie sprawia wrażenie lekkiego. Bardzo podoba mi się minimalizm i prostota przedniej płyty: tylko dwa wielkie pokrętła i jeden duży sieciowy przycisk plus nieduży niebieski wyświetlacz, na którym pojawiają się informacje wyłącznie o sile wzmocnienia oraz wybranym źródle.  Żadnych niepotrzebnych fajerwerków czy świecidełek. Klasa! Niestety, z tyłu Hegla także panuje skromność. Moje zastrzeżenia dotyczą zbyt małej ilości wejść, bo 2 pary RCA i jedno XLR to stanowczo za mało, by móc uczynić ze wzmacniacza prawdziwe centrum dowodzenia muzyką w salonie odsłuchowym. Ponadto, gniazda RCA są ciut za płytkie – niektóre wtyki trudno nasadzić przez to do końca. Niepodoba mi się również to, że po włączeniu urządzenia przyciskiem sieciowym wzmacniacz od razu ustawia się na domyślny poziom głośności „+30”, nawet jeżeli przed wyłączeniem słuchany był na innym (niższym lub wyższym) – niby drobiazg, ale czasami denerwujący, a szczególnie wieczorem, kiedy chce się pewne czynności wykonywać ciszej, dyskretniej. Dodatkowo, po włączeniu urządzenia zawsze rozpoczyna działanie od pozycji „balanced” - trzeba ręcznie przełączyć na żądany tryb pracy – naprawdę, nie wiem po co Norwedzy skomplikowali tę czynność? Wszystkie moje sprzęty audio czy to Accuphase, czy Rotel, czy nawet SABA lub Yamaha zawsze po słuchaniu np. tunera, następnie wyłączeniu wzmacniacza i po ponownym włączeniu, ustawiają tryb pracy na ostatnio słuchany, czyli w tym przypadku na tuner – a w Heglu jest inaczej.
Dobrym i pożytecznym jest obecność wejść „home cinema” – za pomocą, których można łatwo wpiąć H200 do systemu kina domowego i uczynić ze wzmacniacza mocną końcówkę mocy napędzającą przednie głośniki stereo. Stopki, na których stoi urządzenie są wysokie na około 3 cm, zbudowane z twardego plastiku, a nie z gumy. Konieczne jest więc podłożenie pod nie miękkich podkładek, aby zapobiec ewentualnemu negatywnemu wpływowi zewnętrznych drgań. Nie mając aktualnie żadnych innych zastosowałem gumowe podkładki kupione kiedyś w Castoramie za około …10 zł (oryginalnie przeznaczone pod pralkę dla wyeliminowania przekazywania na podłoże jej wibracji). Sprawdziły się wybornie! Co prawda wcześniej napisałem, że producent uniknął montażu niepotrzebnych świecidełek w postaci np. diody sieciowej, ale Hegel H200 nocą świeci – roztacza się wokół niego lekka poświata pochodząca z białych diod zamontowanych w układzie elektronicznym w środku, a na zewnątrz ich światło wydobywa się poprzez nacięcia górnej pokrywy. Przypomina to trochę aurę wokoło lamp elektronowych – bardzo przyjemne zjawisko, być może nieprzypadkowe, o czym napiszę w dalszej części.





Odsłuch
Na początek nieskromnie napiszę, że jestem osobą dość dobrze osłuchaną ze sprzętem audio - wiele z nich „gościłem” u siebie w domu, kilka opisałem na niniejszym blogu, a olbrzymią ilość słuchałem bądź to u znajomych, bądź to w salonach audio. Po pewnym czasie człowiek uodparnia się już na ciągłe nowinki konstrukcyjne mające niby to polepszać dźwięk, a zapowiadane przez producentów jako rewolucja, przełom i nowa epoka w postępie techniki audio. Ponadto, obecna mnogość sprzętów w sklepach, a przez to ciągle ścieśniający się rynek i konkurencja wymusza na firmach redukcję kosztów budowy przy jednoczesnym zapewnieniu zadowalającego uszy audiofili dźwiękiem ich konstrukcji. Stąd najczęściej bezkompromisowe urządzenia kosztują krocie, a na wysoki standard przy optymalnym dźwięku stać jedynie najbogatsze i największe firmy, które mają odpowiednie środki oraz rozbudowany marketing by produkować i sprzedawać seryjnie. Taką firmą jest np. Yamaha – wytwarza cały wachlarz różnorodnych urządzeń audio, które są porządne i ładne, ale brak im najczęściej jednej rzeczy – ducha. Innymi słowy, są przeciętne i nudne, wysterylizowane oraz zaprogramowane dla mas, bo są bezpłciowo uniwersalne. Zgoła odmienną strategię przyjęła firma Hegel. Minimalizm pod względem wzornictwa użytkowego, ale dźwięk bogaty w każdym zakresie i podzakresie, do tego spektakularnie przejrzysty, wyróżniający się pod względem rozdzielczości i jej skali, obfity przekaz – nieomal koncertowy, ale nie nachalny, czy agresywny. Czy to jest właściwy sposób na rynkowy przebój? Moim zdaniem – tak. Norwegom udało się na przykładzie Hegel H200 stworzyć konstrukcję wybitną, choć nie uniwersalną, tuzinkową. Wymagającą trochę dobrej woli i odpowiedniego sprzętu, by odkryć wszystkie jego walory. Ale do rzeczy.





We wstępie opisałem kilka drażniących mnie cech użytkowych wzmacniacza jak zbyt małą ilość wejść, czy niepotrzebną komplikację selektora, ale po włączeniu sprzętu i wsłuchaniu się w jego barwę, powyższe drobiazgi przestają być ważne, maleją i wręcz zanikają w perspektywie wysokiej jakości gry wzmacniacza. Słuchałem wiele wzmacniaczy, ale zapewniam, że ten prawdziwie zadziwia – swym spektakularnym rozmachem i namacalnym sposobem gry wprowadza słuchacza w odmienny stan świadomości, w ekstazę powodującą przyśpieszenie rytmu serca i oddechu… Hegel nie wydestylowywuje emocji z nagrań jak czyni to np. Musical Fidelity, nie pokazuje ogólnej plastyczności muzyki jak stara się robić Yamaha w A-S2000, nie skupia się na szczegółach i detalach jak Accuphse. To nie jest ten styl. Hegel dokonuje całościowej analizy muzyki, jej transformację w angażujący i pełny spektakl w pokoju odsłuchowym, w ścianę dźwięku, w którym każdy detal jest równouprawniony i jednakowo ważny, pielęgnowany. Zwraca uwagę punktualny i świetnie zorganizowany bas – referencyjny w tempie i natężeniu ciśnienia akustycznego, które jest odbierane organicznie (jak pisze producent), a nawet, powiedziałbym - somatycznie, bo jest cieleśnie prawdziwe, z dużym wrażeniem rzeczywistości. Takie cudowne dociążenie basu słyszałem ostatnio we wzmacniaczu Adagio Amp Pi, który jednak kosztuje około 3. razy drożej. Muszę koniecznie dodać, że bas nie jest jakoś sztucznie napompowany powietrzem jak ponton, czy podobny do tego przeskalowanego w słuchawkach Creative Aurvana Live! lub nie daj Boże - Monster Beat by Dr. Dre. Nie, - bas z Hegla jest twardy i sprężysty, nisko schodzący, ale nie rozlazły. Fizjologiczny, a przy głośniejszych odsłuchach masujący brzuch słuchacza.

Co ważne i interesujące, dźwięk w swojej naturze bardzo podobny jest do lampowego w jego przyjaznej charakterystyce i ciepłej miękkości, a także obszerności przekazu, ale już szybkość i klarowność typowa jest jak dla dobrego tranzystora. Myślę, że określenie konstruktora, że tworzy urządzenia organiczne w tym przypadku jest jak najbardziej uprawnione, bo słuchacz odbiera bardzo dużo parzystych harmonicznych, a te nieparzyste pozostają w ukryciu - w tym sensie „lampowy” charakter i organiczność H200 decydują o charakterze barwy oraz jej rasowości oraz dojrzałości. Osobnego omówienia wymaga umiejętność budowania przestrzeni. To, że głośniki napędzane tym wzmacniaczem całkowicie „znikają” w pokoju to oczywistość w tym pułapie cenowym, ale skala rozciągnięcia dźwięku wszerz i w głąb wydaje się być zgoła nieprawdopodobna. Poza tym, można śmiało nakreślić (poczuć) rozchodzenie się sceny w górę i w dół – pełna holografia, trójwymiar, 3D! Kiedy słuchałem płyty Kyle Estwooda (nota bene, syn tego słynnego Clinta) „Metropolitain” (Candid, 2009) perkusja Manu Katche wydawała się grać u mnie w pokoju, a kiedy Till Bronner znienacka zagrał na trąbce, to aż podskoczyłem na kanapie z wrażenia rzeczywistości barwy i naturalności tonów tego instrumentu. Struny fortepianu są cudownie dźwięczne, przepięknie rozwibrowane, ze słyszalnymi mikrotonami i wszelkimi smaczkami. Hegel konstruuje świetnie zogniskowane plany i umiejscowienie poszczególnych muzyków, trudno mi ten niezwykle wierny stopień przyporządkowania nawet z jakimś innym urządzeniem porównywać – no, może z jakimś Brystonem lub Conradem Johnsonem.  Muzyka płynie bardzo swobodnie z głośników, wylewa się z nich równą falą, napełnia nutami cały pokój – bezproblemowo i skutecznie, a jednocześnie w niesłychanie naturalny sposób. Izotoniczny, można rzec. Wzmacniacz ma gruby dźwięk w sensie pełnej i niezawodnej umiejętności nasycania brzmieniem powierzchni odsłuchowej i jakości tego napełniania – muzykalnie i kulturalnie, ale nie pomijając subtelności, mikrowybrzmień. Myślę, że można nazwać to brzmienie Hegla atomowym nie tylko w rozumieniu jego siły i skali, ale także atomizacji, czyli rozbijaniu na poszczególne składowe zakresów dźwięku, które swobodnie i w całości penetrują przestrzeń odsłuchową docierając w każdy, nawet najmniejszy zakątek.




Konkluzja
Urządzenie ma kilka wad, a skupiają się one głównie w funkcjonalności selektora wejść, jego niepotrzebnej komplikacji. Niepokojąca jest też mała ilość wejść liniowych, bo są tylko trzy oraz płytkość gniazd RCA (całość moich zastrzeżeń opisałem w akapicie „wrażenia ogólne”).

Na szczęście żadne defekty nie dotyczą jakości dźwięku - Hegel H200 to jest z całą pewnością urządzenie klasy high-end i choć trudno, być może, wielu P.T. Czytelnikom będzie w to uwierzyć, to ostatnimi czasy nie słyszałem obiektywniej i całościowo lepiej grającego wzmacniacza do pułapu 25 000 - 30 000 zł – włączając w to również kultowe sprzęty typu Accuphase oraz McIntosh. Hegel jest uczciwy, pokazuje dźwięk takim jakim jest, amplifikuje emocje zawarte w nagraniach, w muzyce i czyni to w sposób bliski doskonałości, a jednocześnie daleki jest od zimnej kliniczności lub brutalności przekazu. Dodatkowy plus to rozsądna cena około 15 000 zł, proporcja jakość/cena – wręcz okazyjna.

Podsumowując, Hegel H200 to świetny przykład wzmacniacza zintegrowanego, który gra w taki sposób, w jaki wielu melomanów i audiofili marzyło – bezproblemowo osiąga klasę, skalę i natężenie dźwięku, któremu niedaleko bezwzględnego wzorca idealnego, jakim jest muzyka grana i słuchana na żywo. Hegel gra wiernie i rozdzielczo. Czysto i silnie jak nurt wody w norweskim potoku. Krystalicznie. 

Dane techniczne
Tutaj

System testowy
Wzmacniacze: Accuphase E-213, Yaqin MC-100B oraz Ibuki-Amplifier
Odtwarzacz płyt CD: Musical Fidelity A1 CD-PRO
Gramofon: Clearaudio Emotion
Magnetofon kasetowy: Nakamichi Cassette Deck 1
Radioodbiornik: Rotel RT-1080
Kolumny: Vienna Acoustic Mozart Grand oraz Usher S-520
Kable: różne

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Ibuki-Amplifier - zapowiedź testu

Dziś odebrałem paczkę z niezwykle ciekawą zawartością - wzmacniaczem Ibuki-Amplifier japońskiej firmy Musica. Wygląda nadzwyczajnie - obudowa jakby odlana w lace, a w komplecie podstawka z polerowanego czarnego marmuru. Piękna rzecz!

Ibuki w najbliższym czasie będę porównywał ze wzmacniaczem Hegel H200. To będzie prawdziwy pojedynek Dawid kontra Goliat, drobny samuraj z Japonii versus muskularny wiking z Norwegii - intrygujące oraz  interesujące zestawienie. Poza tym będę podłączał "japończyka" pod kilka kompletów kolumn: Usher S-520, Xavian XN 125 SE, Klipsh Synergy B2, a także pod Vienna Acoustics Mozart Grand. Co z tego wyjdzie? Jaki będzie rezultat tej niecodziennej konfrontacji? Zapraszam za parę dni do lektury pełnego testu.



Powyższe zdjęcia są mojego autorstwa i podlegają ochronie zgodnej z Creative Commons

Sklep z winylami "Muzyczna Piwnica" w Gdańsku

Przedstawiam Szanownemu Czytelnikowi ciekawe i klimatyczne miejsce na muzycznej mapie Trójmiasta - sklep z używanymi winylami "Muzyczna Piwnica", który mieści się w tzw. falowcu przy ul. Rzeczypospolitej 1D w Gdańsku. W ofercie znajduje się ponad 8 000 płyt, wszystkie są zadbane i umyte, przechowywane w grubych foliowych kopertach. Obsługa miła i kompetentna - można śmiało powiedzieć, że jest nieźle zakręcona na punkcie czarnego krążka. W sklepie można swobodnie przesłuchać płyt na kilku gramofonach. Znajdzie się tu także dla zainteresowanych trochę sprzętu audio-vintage typu gramofony lub kultowe amplitunery gdyńskiego Radmora.

Zazwyczaj, podczas każdej wizyty w tym miejscu, wychodzę z "Piwnicy" z kilkoma płytami pod pachą. Eksploracja winyli zajmuje dobre kilkadziesiąt minut - trudno oderwać się od wyszukiwania ciągle nowych pozycji płytowych. Mówiąc wprost - to miejsce uzależnia!!! Wracam tu cyklicznie co tydzień lub najdalej - co miesiąc...

Zapraszam na krótką fotograficzną wycieczkę po "Muzycznej Piwnicy".

http://www.muzycznapiwnica.pl/
http://www.trojmiasto.pl/Muzyczna-Piwnica-o41875.html

PS. Mam nadzieję kontynuować tego typu fotorelacje z innych ciekawych muzycznych miejsc w Polsce.










niedziela, 15 stycznia 2012

Wzmacniacz Yamaha A-S300




Wstęp
Ponieważ po recenzji na niniejszym audio-blogu kolumn Pylon Pearl (TUTAJ) otrzymałem sporo listów od P.T. Czytelników postanowiłem zbiorczo odpowiedzieć na najważniejsze oraz ciągle przewijające się pytanie: „z jakim wzmacniaczem najlepiej zagrają Pylon Pearl?” pojawiające się wraz z częstym dopiskiem „w cenie około 1000 zł”.

Jest wiele wzmacniaczy, których cena oscyluje w tej kwocie, a jeżeli uwzględni się sprzęt używany, to potencjalny wybór może okazać się gigantyczny, a przez to trudny do właściwego rozpoznania i aplikacji dla początkującego amatora audio. Używane urządzenia, choć często dobre oraz ze zdrową proporcją jakość/cena odrzucam jako rekomendację w niniejszym tekście z powodu, że każdy sprzęt z drugiej ręki wymaga osobnego i szczególnego rozpatrzenia, co czyni niemożliwym taki optymalny i generalny dobór na moim audio-blogu. Skupię się, więc wyłącznie na nowych produktach. Szybkie kliknięcie w przeglądarkę internetową wyświetla obszerną listę wzmacniaczy w cenie plus/minus 1000 zł. Mogę śmiało polecić kilka z nich jako dobrych towarzyszy dla Pylon Pearl: TEAC A-R610, Yamaha A-S300, a szczególnie Yamaha A-S500 lub NAD C316, które jednak są już ciut droższe, a najlepiej Rotel RA-04, który osiąga już pułap 1500zł i jest podstawowym modelem firmy bez możliwości zdalnego sterowania.

Yamaha A-S300 - budowa
Wzmacniacz wygląda na droższy, niż w rzeczywistości jest. Wynika to z faktu, że jego stylistyka odnosi się do najwyższego modelu w serii – A-S2000. Yamaha nawiązuje tu pod względem designu do przeszłości – wzornictwa lat 70-tych, obecnie, wraz z modą na vintage, powracającego także w audio-stereo. A-300, trzeba przyznać, prezentuje się przednie i trudno, mu, pod tym względem, cokolwiek zarzucić. Front zbudowany jest z grubej płyty szczotkowanego aluminium, a korpus z całkiem grubej blachy. Co istotne, producent zaopatrzył urządzenie w całą masę wejść i wyjść – można tu znaleźć aż 5 wejść liniowych, wejście dla gramofonu (tak, na pokładzie jest i przedwzmacniacz gramofonowy!) oraz wejście stacji dokującej dla iPoda. Jest także pętla magnetofonowa oraz wyjście na subwoofer, a także podwójne terminale głośnikowe umożliwiające podłączenie dwóch par kolumn i np. sterowanie nimi w osobnych strefach. A na dodatek dołożono wejście na słuchawki (duży jack). Wyposażenie jak na sprzęt klasy budżetowej – zadziwiająco bogate. Wyśmienite!

Sporą prawą część frontu Yamahy zajmuje duża gałka potencjometru (przekręcająca się podczas wzmacniania siły dźwięku z pilota), a tuż obok mniejsza gałka selektora wejść. Po środku znajdują się cztery regulatory: basu, sopranu, balansu oraz „loudness”. Po lewej stronie zamontowano małe pokrętło selektora głośników oraz włącznik sieciowy wraz z pomarańczową diodą. Sprzęt można włączać albo z pozycji stand-by lub włącznikiem sieciowym bez trybu stand-by (odpowiedni przełącznik znajduje się z tyłu). Co istotne, Yamaha jest zaopatrzona w możliwość wyłączenia układów regulacji dźwięku (oprócz siły wzmocnienia) za pomocą przycisku „pure direct” – bardzo przydatna funkcja zasługująca na duże uznanie dla Yamahy. Generalnie, wzmacniacz wywiera bardzo pozytywne wrażenie estetyczne – jest po prostu ładnie i funkcjonalnie zaprojektowany oraz następnie wykonany. Duża w tym zasługa stylistyki a’la lata 70-te oraz jakości użytych materiałów do budowy - szczególnie przedniej płyty – wszystkie gałki i regulatory wytoczone są z aluminium, a to nieczęsta rzecz w tanich urządzeniach. Dodatkowego uroku dodają solidne wysokie nóżki w kolorze frontu. Pilot zdalnego sterowania z wierzchu pokryty jest aluminiową blachą, wygląda na trwały, a zawiera wszelkie potrzebne przyciski do właściwego kontrolowania pracy wzmacniacza.




Odsłuch z kolumnami Pylon Pearl
Do tej pory miałem okazję słuchać i testować Pylony Pearl ze sprzętem klasy średniej i wyższej, kiedy więc nadarzyła się okazja zestawić je z urządzeniem budżetowym - Yamaha A-S300, skrzętnie skorzystałem z tej okoliczności. Pylony mają bardzo przyjemną barwę dźwięku, kapitalnie zestawione wszystkie tony oraz solidny, sprężysty bas. Jednak pomimo wielu powyższych zalet, trzeba uczciwie przyznać, że nie reprezentują wysokiego pułapu hi-fi, a jedynie porządny i rzetelny dźwięk o rasowym i harmonijnym charakterze, co przy uwzględnieniu ich niskiej ceny i tak jest nie lada okazją. Czy w połączeniu z najniższym modelem wzmacniacza Yamaha serii A-S Pylony zachowają swój przyjemny i dojrzały charakter dźwięku? Po przyłączeniu głośników do A-S300 do uszu dobiega miły dźwięk o dużej plastyce i nienachalnej strukturze, z wyraźnym artykułowaniem wielu szczegółów nagrań oraz całkiem niezłym wypełnieniem, a także z przykładną sterofonią. Od razu dodam, że przekaz jest niemczący i ładnie ukrywający niedoskonałości nagrań. Trzeba mieć świadomość, że Yamaha plus Pylon nie są demonami detaliczności i rozdzielczości, bo są lepsze urządzenia pod tym względem, ale są one niestety znacznie droższe, więc sądzę, że przy tym niewysokim pułapie cenowym trudno oczekiwać więcej, tym bardziej, że, koegzystencja wzmacniacz/kolumny jest pełna i wzajemnie ukrywająca pewne ograniczenia w przekazie. Warto zwrócić uwagę na łatwość budowy sceny i jej szerokość, bo ta jest niezła i trójwymiarowa, lecz trudno tu mówić o rzeczywistej holografii. Wydaje się, że producent wzmacniacza skupił się na podstawowych elementach konstrukcji dźwięku i zrobił to w sposób zadowalający, tak by brzmienie było przyjemne, z dużą kulturą pokazujące strukturę nagrań, ale bez przesadnej dosadności w definiowaniu szczegółów i trójwymiaru. Przy głośniejszym słuchaniu wzmacniacz dobrze kontroluje kolumny, bez przesterów i dużą oraz szybką dynamiką, bez "mułowatości", powolności. Membrany głośników prędko reagują na większe impulsy i robią to bez zbędnych oporów. Ogólne rozciągnięcie dynamiki jest zadowalające i pozwalające słuchać głośno nawet duże rockowe kapele w sposób naturalny oraz swobodny. Przy jazzowych składach plastyka nagrań jest odwzorowywana poprawnie, ale bez dogłębnego zaangażowania znanego ze sprzętu z wyższych sfer. Ale muszę przyznać, że Yamaha A-S300 gra wystarczająco dobrze, aby zapewnić dużo przyjemności początkującym adeptom sztuki hi-fi – kiedy potrzeba mocno, a kiedy nie - łagodnie. Bez nadmiernego skrępowania wnika w strukturę nagrań, z dużym polotem i wigorem przekazując ich emocje.




Konkluzja
Pylony Pear w zestawie z Yamaha A-S300 potwierdziły swoją klasowość i rzetelność budowy oraz sposobu gry. Te dwa sprzęty wzajemnie się uzupełniają, często maskując niedociągnięcia wynikające z taniości konstrukcji i robią to z korzyścią dla ogólnego dźwięku, który jest klarowny, wystarczająco plastyczny oraz rozdzielczy. Jeżeli kogoś stać na większy wydatek to przypadku chęci posiadania bardziej żywiołowego i dynamicznego wzmacniacza można polecić silniejszy Yamaha A-S500 lub NAD C316. Niemniej jednak, model A-S300 jak najbardziej nadaje się jako pierwszy krok w stronę prawdziwego hi-fi, a przy uwzględnieniu optymalnie niskiej ceny, mnogości funkcji i wejść oraz niepospolitej elegancji designu jest to naprawdę mocny i zdrowy wybór. Racjonalny.

Dane techniczne ze strony producenta
* 95W x 2 (max dla Europy), 60W x 2 (RMS)
* ToP-ART (Total Performance Anti-Resonance Technology)
* Funkcja Continuously Variable Loudness Control
* Podwójne radiatory z tłoczonego aluminium zapewniają efektywne odprowadzanie ciepła i pomagają uzyskać wyraźny, czysty dźwięk
* Centralna belka, wzmacnia wewnętrzną budowę systemu, zapobiegając powstawaniu drgań mających wpływ na jakość dźwięku.
* Wbudowane gniazdo do podłączenia stacji dokującej do iPoda, z niezależnym zasilaniem dla ekstremalnie wysokiego współczynnika S/N (stosunek sygnału do szumu)
* Panel przedni z tłoczonego aluminium
* Wyjście dla subwoofera
* Wybór głośników A, B lub A+B
* Przełącznik Rec Out
* Zarządzanie zasilaniem (automatyczne wyłączanie systemu)
* Smukły pilot
* Pure Direct dla osiągnięcia krótkiej i bezpośredniej ścieżki sygnału

Maksymalny pobór mocy 95W x 2 (max dla Europy), 60W x 2 (RMS)
Pasmo przenoszenia 10 Hz-100 kHz ?1 dB
Pobór mocy w stanie gotowości 0.5 W
Pure Direct TAK
Waga w kg 9 kg
Współczynnik sygnału do szumu (CD) 100 dB
Współczynnik sygnału do szumu (MM) 88 dB
Wybór głośników A, B lub A+B
Wyjście Pre Out TAK
Wymiary w mm (Sz x W x G) 435 x 151 x 387 mm

System testowy
Kolumny - Pylon Pearl
Odtwarzacz płyt CD – Yamaha CD-C600 (5-cio płytowa zmieniarka)
Kable: Hama.

sobota, 14 stycznia 2012

Plan na najbliższy tydzień

Ponieważ nieco zmieniła się dostępność niektórych anonsowanych wcześniej sprzętów do recenzji, opiszę je później - najprawdopodobniej w połowie lutego, a jednocześnie pojawiły się u mnie inne ciekawe urządzenia.

1. Pracuję już nad ostatnio "głośnym", z powodu bardzo aktywnego marketingu dystrybutorów, wzmacniaczem Hegel H200, który mnie bardzo pozytywnie zadziwia.



2. Postanowiłem napisać kilka słów o optymalnych wzmacniaczach dla głośników Pylon Pearl, a przy okazji nieco bardziej przybliżyć budżetowy wzmacniacz Yamaha A-S300.



3. W przyszłym tygodniu będę testować mało znany, lecz niezwykle interesujący Ibuki-Amplifier japońskiej firmy Musica. Spróbuję nakreślić jego współpracę z kilkoma parami kolumn: Usher S-520, Klipsch Synergy B2 oraz Xavian XN 125 ES.



Zapraszam!

piątek, 6 stycznia 2012

Wzmacniacz zintegrowany Adagio Amp Pi




Wstęp
Po raz pierwszy mam sposobność opisywać coś tak wyjątkowego i nietypowego jak wzmacniacz Adagio Amp Pi, bo geneza jego powstawania, parametry techniczne, a także sposób gry czynią go niepowtarzalnym…, ale po kolei.
Urządzenie jest zbudowane przez konstruktora z Gdyni - pana Piotra Żurawskiego, który jest z wykształcenia elektronikiem, ale wiele lat spędził pracując jako specjalista od nagłośnienia oraz akustyki w wielu studiach nagraniowych i scenach w Wielkiej Brytanii. Jednocześnie rozwijał i ciągle udoskonalał program budowy różnych wzmacniaczy (oraz kolumn) przeznaczonych do celów estradowych i profesjonalnych. Adagio Amp Pi jest pierwszym urządzaniem jego manufaktury asygnowanym do użytku domowego. Publiczna premiera miała miejsce podczas ubiegłorocznej, listopadowej wystawy Audio Show w Warszawie.


Informacja ze strony producenta
Pozwalam sobie wkleić poniżej tekst z firmowego materiału reklamowego, w którym producent - "Adagio Sound" dokładnie pisze o projekcie, budowie i idei całego przedsięwzięcia:

 „Wzmacniacz Adagio Amp Pi powstał w wyniku poszukiwania bezkompromisowego toru odsłuchowego w studio nagraniowym „Adagio Sound”. W toku kilkuletnich prób przesłuchaliśmy wiele urządzeń audiofilskich oraz zawodowych, jednak dopiero własne konstrukcje, w których zastosowaliśmy bezkompromisowe podejście do jakości i sposobu aplikacji elementów, pozwoliły usłyszeć dźwięk o oczekiwanej wierności przekazu.



W trakcie realizacji nagrań, słuchając surowego nieskompresowanego dźwięku, potrzebny jest duży zapas mocy, toteż oprócz przezroczystości sonorystycznej równie ważna jest prawie nieograniczona wydajności prądowa. Niskoszumny transformator toroidalny wraz z szybkimi diodami i kondensatorami klasy militarnej, tworzą solidny zasilacz. Całkowicie symetryczna konstrukcja oraz praca w trybie mostkowym zapewnia znakomicie niski poziom szumów oraz odporność na zakłócenia zewnętrzne.  Bloki mocy wykonane są techniką point-to-point, wykorzystując przewodniki o przekroju do 12mm2, co 10 krotnie zmniejsza oporności montażowe niż jest to osiągalne z cienką warstewką folii miedzianej obwodu drukowanego. Aby dodatkowo zminimalizować kompresje mocy transjentów muzycznych, wprowadziliśmy przewód sieciowy bezpośrednio, pomijając wtyk i gniazdo EiC. Dzięki wystudiowanej koncepcji zasilacza,  wzmacniacz Adagio Amp Pi jest niepodatny na zmiany rodzaju przewodu sieciowego (pod warunkiem zachowania właściwego przekroju przewodników).

Początkowo wzmacniacz Adagio Amp Pi posiadał tylko symetryczne wejście XLR do współpracy z urządzeniami studyjnymi. Aby rozszerzyć jego uniwersalność dołożyliśmy sekcję regulatora głośności działającego na wejściu niezbalansowanym RCA. Dzięki temu obecnie wzmacniacz może współpracować z dowolnym źródłem sygnału. 

Podobnie jak z samochodem wyścigowym, który może być źródłem przyjemności, ale również kłopotów – tak i tutaj potrzeba rozwagi. Dla zmniejszenia możliwości uszkodzenia głośników nieprzystosowanych do przyjęcia 3kW transjentów, zastosowaliśmy tłumik sygnału działający na wejściu RCA. Posiadając odpowiedniej mocy zestawy głośnikowe, można go wyłączyć, czego jednak nie zalecamy dla standardowych kolumn domowego użytku, zwłaszcza tych o efektywnościach poniżej 88dB i małych głośnikach niskotonowych. Można by się zastanawiać, po co zatem tak wielki zapas mocy, której być może nigdy nie użyjemy? Otóż dzięki temu zapasowi Adagio Lamp Pi operując mocą p.n. około 200W Rams, gra niezwykle swobodnie i całkowicie ‘na luzie’, cały czas będąc gotowym do oddania transjentów 600W/8 Ohm aż do 1000W/Ohm. Dzięki tej rezerwie zachowana jest pełna kontrola nad każdym aspektem przedstawienia muzycznego: bas, soliści, transjenty oraz gęsta faktura współbrzmień instrumentów wraz z pogłosami sali, wszystko jest doskonale czytelne i spójne w obrazie dźwiękowym. Granice jakości tego spektaklu wyznacza jakość źródła sygnału i rzetelność realizacji nagrania”.

Budowa
Pierwsze, co zwraca uwagę, to niepospolita waga 35 kg – trzeba, więc mieć trochę krzepy, aby podnieść, przenieść wzmacniacz i następnie ustawić go na półce! Duża masa i zdecydowany, groźny wygląd od razu sugerują, że Adagio Pi nie opowiada bajek, a służy do mocnego grania i nie zna słowa – kompromis, co do sposobu i poziomu wysterowania głośników.  Forma i wykończenie wzmacniacza są bardzo surowe, ascetyczne wręcz, ale schludne i logiczne. Na panelu przednim przykuwa wzrok wielki napis z nazwą modelu, a nad nim umieszczona duża gała potencjometru z małą zieloną diodą sygnalizującą aktywny tryb pracy. Moim zdaniem, te dwie sprawy są konieczne do poprawienia. Niepotrzebnie jest wymalowany aż tak wielki napis - o wiele lepiej komponowałaby się niewielka tabliczka z grawerunkiem lub sam grawerunek na przedniej płycie.  Podobna uwaga dotyczy gałki potencjometru – zastosowanie bardziej estetycznej bardzo by poprawiło design, w końcu przecież sprzętu do domowego użytku, a nie do studyjnego.
Po bokach urządzenia przykręcono wielkie radiatory, – jeżeli osiągną temperaturę wyższą niż 40 st. C, automatycznie włącza się wentylator zamontowany z tyłu. Wentylator może być włączony także ręcznie za pomocą odpowiedniego włącznika.



Jak już wspominałem, pierwotnie wzmacniacz został zaprojektowany, jako urządzenie studyjne, a w zasadzie, jako silna końcówka mocy do wykorzystywania profesjonalnego, a dopiero po pewnym czasie konstruktor dostosował sprzęt do użytku domowego. Pierwsze wersje nie miały możliwości wzmacniania siły głosu oraz nie było wyjść RCA - Adagio Pi posiada już te usprawnienia. Cały tor wewnątrz jest w pełni symetryczny – sygnał można doprowadzić albo poprzez gniazda XLR lub RCA – z tyłu znajduje się przełącznik. Warto zwrócić uwagę na to, że kabel sieciowy (pięcio żyłowy Lapp z wtykiem Bals) zamontowany jest na stałe – nie ma możliwości samodzielnej wymiany sieciówki.

Odsłuch
Proszę mi wierzyć, że kiedy po raz pierwszy podłączałem pod ten olbrzymi wzmacniacz dysponujący gigantyczną mocą (2 x 600W przy 8 Ohm oraz 2 x 800W przy 4 Ohm) do moich, co prawda dość wymagających prądowo, kolumn Vienna Acoustics Mozart Grand, robiłem to z dużą obawą i niepewnością co do skutków eksperymentu. Bo Vienny, owszem - są bardzo łase na prąd, ale nigdy jeszcze aż tyle tego dobra im nie dostarczałem. Oczami wyobraźni już widziałem początkową scenę teledysku Micheala Jacksona „Black or White” (TUTAJ), gdzie Macaulay Culkin wystrzela na fotelu swojego zrzędzącego ojca w kosmos, kiedy podpiąwszy wielgachne kolumny pod mocny wzmacniacz odkręca potencjometr na maksimum, bierze elektryczną gitarę do ręki i… buuum! Zawsze marzyłem o podróży w kosmos, ale niekoniecznie w tak niekonwencjonalny sposób. Ale dość żartów.

Chociaż deklarowana moc wzmacniacza jest bardzo duża, to po jego uruchomieniu do uszu dociera całkowicie naturalny i pełny dźwięk - bez śladów brutalnej agresji czy nieprzyjemnej napastliwości, ale z dużą porcją dosadności i nieprawdopodobnie wspaniałej plastyczności. Zaskakująca jest także ilość szczegółów i detali ujawniających się w nagraniach – często wcześniej, na innych moich urządzeniach nie słyszalnych. Adagio Pi całkowicie i totalnie wysterował Mozarty – te głośniki nigdy tak jeszcze nie grały! Pełnią swoich możliwości, z olbrzymią sceną, silnym (muskularnym) basem oraz z dużą dozą rozdzielczości.




Testowałem dwa rodzaje wejść wzmacniacza: RCA oraz XLR. Sygnał na RCA był przekazywany prosto z odtwarzacza płyt CD Musical Fidelity A1 CD-PRO, a na XLR dźwięk pochodził z tego samego odtwarzacza, z którego kablem cyfrowym sygnał wyprowadzany był do Matrix mini-i. Matrix z kolei pełnił funkcję zewnętrznego DACa oraz przedwzmacniacza symetrycznego, skąd poprzez przewody XLR sygnał dochodził do wejść zbalansowanych Adagio. Aby móc słuchać z XLRów należy przełączyć wzmacniacz   w odpowiednią funkcję pracy (właściwy selektor umieszczony jest na tylniej płycie) – w ten sposób odcinana jest możliwość regulacji siły głosu, wzmacniacz staje się końcówką mocy. Nie jest to możliwe na wejściach RCA.

Kiedy włączyłem płytę Charpentera „Te Deum” – Les Arts Florissans, William Christie Harmonia Mundi (SACD 2003r.) wszystko zabrzmiało przepięknie, a jest to bardzo gęste nagranie – z dużą orkiestrą oraz wieloosobowymi chórami, na których wiele już wzmacniaczy poległo. Na pierwszy plan wysunęły się soczyste soprany, a potem także i tenory. Chór zaśpiewał w sposób namacalny, bardzo prawdziwy, wybitnie sproliferowany i ułożony zgodnie z rejestracją nagrań. Bardzo podobała mi się bliskość dźwięku, jego rzeczywista obecność i obszerność w pomieszczeniu – słuchałem dużo wzmacniaczy, ale tu ta ułuda uczestnictwa w prawdziwym koncercie jest, zdaje się, największa. Warto też dodać, że Adagio Pi gra zupełnie bezwysiłowo, na luzie oddaje to, co wiele urządzeń robi często dopiero „po prośbie” - za pomocą sporego odkręcania potencjometru w prawo.

Na płycie szwedzkiej wokalistki Idy Sand  - „The Gospel Truth” ACT Music (2011r) jej głos dał się usłyszeć bardzo zmysłowo i czarująco. Blisko. Powtórzę, co już w zasadzie napisałem wcześniej – muzyka zespołu i śpiew są obecne jakby były tu autentycznie, bo cała scena rozpościera się tuż przed słuchaczem – na wyciągnięcie ręki, a poszczególnych muzyków i wokalistów można bezproblemowo wskazać palcem. Można powiedzieć, że Adagio Pi totalnie wciąga słuchacza w wir muzycznych wydarzeń i robi to po mistrzowsku – odbiorca staje się częścią spektaklu, koncertu. Ekstrahuje z poszczególnych nagrań soczyste barwy oraz czystą, bez oznak szklistości i bez natarczywości, górę pasma.  Duży atut wzmacniacza to także umiejętność reprodukcji basu, który niezależnie od typu muzyki zawsze jest wierny i szczegółowy oraz szybki. Na płycie Idy Sand gitara basowa Thobiasa Gabrielssona wybrzmiewa dosadnie i dużą wnikliwością w istotę rytmu. Co istotne, cały przekaz jest spójny i całkowicie harmonijny, a tam gdzie emocje nagrań szczytują, gdzie temperatura i tempo wyraźnie podnoszą się wyraźnie słychać spory zapas mocy wzmacniacza, ponieważ bez skrępowania oraz bezwzględnie i stanowczo odtwarza pełne i wysokie skoki dynamiki, skrupulatnie pilnując przy tym precyzji rytmu oraz właściwej muzykalności, tak aby nie powstawał nieprzyjemny i niekontrolowany nieporządek, bałagan na scenie. 

Gdybym posiadał lepsze kolumny usłyszałbym pewnie jeszcze więcej subtelności i smaczków zapisanych na płycie, a także można by uzyskać bardziej dobitny i spektakularny dźwięk. Niestety, moje Mozarty Grand, choć wspaniałe i bardzo je lubię, to jednak nie są high-endem, a i tak Adagio wyciska z nich wszystko to, co w nich najlepsze – koherencję, naturalne ciepło połączone z kulturalną energią wraz z wieloma niuansami i odcieniami brzmienia. Mój system ma swoje ograniczenia, więc nie wszystko z dostępnych dla wyższych zakresów hi-fi może wygenerować. Wiem co piszę, bo niedawno słuchałem omawiany wzmacniacz w salonie audio HiFi Ja i Ty w Gdańsku gdzie muzyka odtwarzana była w formacie FLAC z serwera Olive 06HD, a podłączone kolumny to 64 kilogramowe olbrzymy - Swans F2.2F. Dźwięk w salonie można określić jako wspaniale kolosalny i rzeczywisty, z dużym polotem i z olbrzymią szybkością, a także z niemęczącym, chociaż dosadnym charakterem. Z gigantyczną głębią oraz rozciągniętą sceną, ale zachowujący wszelkie przymioty sugestywnej naturalności. Adagio Amp Pi lubi duże kolumny, dopiero zestawiony z nimi pokazuje zakres i skalę swojego zawrotnego potencjału mocy oraz wysokiej kultury gry.

Konkluzja
Mocny wzmacniacz z wielką duszą do grania, który wprost zadziwia finezyjną naturalnością oraz precyzyjną grą. Świetnie reprodukuje charakterystyczne cechy głosu ludzkiego, a dodatkowo drobiazgowo i naturalistycznie oraz wybitnie namacalnie definiuje instrumenty muzyczne – z dużą rozdzielczością oraz szczegółowością. A jeżeli dodać do tego umiejętność budowania bajecznej holograficznej przestrzeni oraz nieprawdopodobną dynamikę w skali mikro i makro, to można uznać go za wybitny. Owszem, można przyczepić się na upartego do surowego (tu i ówdzie wymagającego poprawek) wyglądu Adagio Pi Amp, ale zapewniam, że po włączeniu do sieci ta jego wizualna agresywność staje się natychmiast nieważna, bo wzmacniacz przemienia się w cudowne monstrum, które godne jest zająć miejsce pośród najlepiej dopracowanych wzmacniaczy stereofonicznych klasy high-end.

Myślę, że Adagio Amp Pi zrodził się z pasji tworzenia oraz z miłości do muzyki…



Dane techniczne
- Moc wyjściowa ciągła: 2x600W/8R (27,8 dBW), 2x1000W/3R (30 dBW) przy h<0,1%
- Moc wyjściowa ciągła: 2x500W/8R (27 dBW), 2x900W/3R (29,5 dBW) przy h<0,01%
- Maksymalne szczytowe napięcie wyjściowe: 110V/8R (43 dBu), 90V/3R (41 dBu)
- Maksymalny krótkotrwały prąd wyjściowy: 50 A
- Wzmocnienie napięciowe (XLR/RCA/RCA tłum.): 21 dB/27 dB/19 dB
- Tłumik na wejściu RCA może być dostosowany do mocy docelowych zestawów głośnikowych oraz poziomu wyjścia źródła sygnału
- Pasmo przenoszenia: 5 Hz - 100 kHZ (-3 dB na krańcach przedziału)
- Odstęp od zakłóceń: 96 dBA odniesiony do 1 W@8W, (podstawa szumu @ 10 uV)
- Odstęp od szumów: 120 dBA odniesiony do pełnego wysterowania
- Prędkość narastania sygnału: 50 V/us
- Gabaryty: 444/220/440 mm (szer/wys/głęb)
- Waga: 35 kg

- Cena około 40 000zł

Informacje techniczne: Piotr Żurawski, Adagio Sound Gdynia, tel: 501-175-300,
Odsłuchy i dystrybucja w Polsce: „Hi-Fi Ja i Ty”, ul.Grunwaldzka 487A, Gdańsk Oliwa,
tel: 513-795-609

Strona producenta - Adagio Sound  na Facebook: TUTAJ