poniedziałek, 11 lutego 2013

Ferie zimowe

Wyjeżdżam na dwa tygodnie do dalekich, ciepłych krajów, w tym czasie nie będzie nowych recenzji sprzętu.

Do walizki pakuję kilka książek, w tym autobiografię Keitha Richardsa "Life". Biorę także dużo muzyki załadowanej do iPodów i iPada. Będę używał do jej słuchania kilka par słuchawek: Koss PortaPro, Sennheiser PX100, a także Beyerdynamic T50p, które pochodzą z salonu audio Premium Sound w Gdańsku.

Kierunek: Puerto Rico!




sobota, 9 lutego 2013

Słuchawki Brainwavz HM5








Wstęp
Słowo Brainwavz sugeruje pochodzenie od medycznego terminu „brain waves”, czyli fal mózgowych rejestrowanych za pomocą elektroencefalografu (EEG). Ciekawe… Ale i zrozumiałe, bo przecież podczas słuchania muzyki aktywność mózgu jest podwyższona, a fale EEG na pewno mają inny przebieg niż zazwyczaj.

Postanowiłem napisać kilka słów o słuchawkach Brainwavz HM5, ponieważ są jeszcze mało znane w naszym kraju, a jak wydaje się, warte są bliższej znajomości, tym bardziej, że firmowe produkty nie są drogie.

Firma Brainwavz ma w swojej ofercie (TUTAJ) kilkanaście par słuchawek, głównie douszne. Nauszne są dwie i są stosunkowo niedawno wprowadzone do sprzedaży, bo w 2011 roku. Oprócz tu opisywanych HM5, nauszne są także HM3.

Pochodzenie (i kraj produkcji) firmy Brainwavz są trudne do ustalenia ze względu na brak odpowiednich napisów na słuchawkach i opakowaniu, w Internecie też niewiele na ten temat można znaleźć. Wydaje się jednak, patrząc na sieć dystrybutorów, że słuchawki są produkowane (lub tam mieści się siedziba firmy) w Hong-Kongu. Warto też podkreślić, że Brainwavz są bardzo popularne w USA, w Singapurze i Australii.

Brainwavz HM5 zostały wypożyczone od polskiego dystrybutora marki, firmy Audiomagic.pl.

Budowa i ergonomia
Słuchawki opakowane są w stosunkowo wielką torbę, w którą włożono dwie warstwy fantazyjnie powycinanej czarnej gąbki. W niej bezpiecznie spoczywają słuchawki. W komplecie są dwa kable o różnej długości – 3 metry i 1,2 metra. Każdy kabel zakończony jest małym jackiem, a nakręcana przejściówka na duży jack jest jedna. Oprócz tego, w komplecie znajduje się nakładka samolotowa na jacka, jak i również zapasowa para padów. Doprawdy, wyposażenie ponadstandardowe.

Słuchawki zbudowane są solidnie i mocno – to jest najlepsze na nie określenie. Jednak daleko im do tzw. toporności – tu właściwsze będzie sformułowanie: trwałość i konstrukcja sprzętu studyjnego. Breinwavz HM5 to słuchawki typu zamkniętego – wyglądają jak żywcem wzięte z segmentu PRO.

Pałąk jest gruby i twardy, od spodu wyścielony miłą i miękką poduszką. Muszle są duże, mieszczące, zdaje się, każde (nawet największe) uszy. Wykonane są z twardego tworzywa sztucznego, a zewnątrz zaopatrzone w metalową płytkę, w którą wkomponowano firmowe logo. Do muszli od spodu wtyka się mini-jacki mono (wraz z kablem słuchawkowym). Pady są miękkie (a nawet mięciutkie), przyjemne w dotyku i przy kontakcie z czaszką. Izolacja akustyczna od środowiska zewnętrznego jest doskonała – pady dobrze tłumią hałasy.

Ergonomia jest dobra. Słuchawki dobrze układają się na głowie i wokół uszu. Nie są też ciężkie, nie ciążą po godzinie odsłuchów. Regulacja ułożenia na głowie działa prawidłowo i bez problemowo. Jedynie siła nacisku (docisku) do głowy, moim zdaniem, jest trochę za duża. Super by było, gdyby tę siłę można było indywidualnie ustawiać. A tak, po kilkunastu minutach słuchania nacisk padów staje dokuczający. Nie można zapomnieć, że ma się słuchawki na głowie. Wygoda jest więc średnia, ale akceptowalna.
















Dźwięk
Na początek napiszę, że słuchawki w Polsce kosztują około 500 zł. Za tę cenę można znaleźć mnóstwo różnych słuchawek, wielu firm. Na przykład AKG K242 HD, Sennheiser HD280 PRO, Grado SR80i, czy Audio-Technica ATH-PRO 500 i wiele innych. Jest w czym wybierać.
Tak jak denerwująca jest spora siła nacisku na uszy, tak dźwięk jest klasowy. Tak, Proszę Państwa, Brainwavz HM5, pomimo, że nie mają audiofilskich aspiracji, grają po prostu bardzo dobrze. Jest to dźwięk całościowo świetnie skomponowany, z harmonijnymi podzakresami, bez uprzywilejowań dla basu, czy góry lub średnicy. Każda sfera jest ważna i na swoim miejscu, żadna nie dominuje, nie wychyla się zanadto. 

Często nieprzyjemna jest w słuchawkach typu zamkniętego nadmierna obecność basu, jego wystrzały, a nawet buczenie. W HM5 bas jest silny i jędrny, ale w fizjologicznych granicach. Co ważne, niskie tony są przyjemnie skupione, punktowe. Dają dobrą podporę dla reszty zakresów lecz nie przykrywają ich. Średnicę określiłbym jako gęstą, ale nie jest to stan zwartości typowej dla Beyerdynamic DT 990 (test TU) – to spoistość charakterystyczna dla AKG K242 HD (test TU), czyli z większą dozą otwartości i precyzji, a mniej barw i plastyczności. Więcej analizy i wglądu w nagranie oraz w treść, a mniej malowania obrazów i ekspresji. Te słuchawki są bardzo wyrównane w swoim charakterze, bez słyszalnych podbić, czy przetarć na granicach podzakresów. Bardzo dobrze sprawdzają się w związku z tym w muzyce fortepianowej, elektronice, jak i klimatach akustycznych. Słychać sporo szczegółów, wibracji strun, aurę wokół instrumentów, choć nie jest to styl high-end. Brak najmniejszych smaczków, wybrzmień, etc.

Wysokie tony nie szeleszczą, nie atakują ostrymi dźwiękami, są dobrze wyrażane i nie mają problemów z oddaniem brzmienia czyneli, a jednocześnie nie są metaliczne. Soprany są wystarczająco rozdzielcze, by ukazać bogactwo dźwięków trąbki Milesa Daviesa: realny świst powietrza, wibracje, etc. Słuchawki mają rzadką umiejętność wydobywania kolorów z muzyki, uwidaczniania jej życia, podkreślania dźwięczności. W cenie 500 zł cecha rzadko spotykana.

Przestrzeń budowana jest powabnie i wiarygodnie, lecz nie są to hektary sceny, raczej metry kwadratowe. Stereofonia wzorowa, głębia nieco spłaszczona. Drugie i trzecie plany obecne, choć bez specjalnej wyrazistości. Za to pierwszy plan jest bardzo wymowny, sugestywny i pełen nut.


Konfiguracje
Słuchawki mają 64 Ohm oporności. Mogą być podłączane zarówno do odtwarzaczy przenośnych, jak i do wzmacniaczy słuchawkowych. U mnie grały z iPodem 4, iPadem 3 oraz ze wzmacniaczem słuchawkowym Musical Fidelity X-Can v.3 z zasilaczem ULPS Tomanek (test TU). Z każdym urządzeniem bez problemu zgrywały się i przynosiły wiele przyjemności z odsłuchów. Zresztą producent nie narzuca sposobu używania HM5 – obecność wymiennego długiego kabla (3m) oraz krótkiego (1,2 m) sugeruje zastosowanie zarówno stacjonarne i przenośne. Brainwavz sprawdzają się wybornie w obu opcjach.

Podsumowanie
1. Solidna, trwała budowa. Wysokiej jakości zastosowane materiały. Świetne wyposażenie: torba na słuchawki, dwa kable o różnej długości (3 m i 1,2 m), nakręcany duży jack (na mały), przejściówka samolotowa oraz zapasowe pady.
2. Ergonomia na przeciętnym poziomie. Wygodne miękkie pady, dobra regulacja pałąka, muszle świetnie trzymają się głowy, lecz sam ucisk jest za mocny (w moim przekonaniu). Męczący podczas dłuższych odsłuchów.
3. Dźwięk otwarty, o dobrze skrojonej przestrzeni oraz kapitalnej (w tym pułapie cenowym) kompozycji, balansie tonalnym. Dobre żywe, lecz niedominujące basy. Wyraźna, gęsta średnica o lekkim zacięciu analitycznym. Soprany detaliczne, choć nie ostre. Stonowane. Generalnie, dźwięk można określić jako wysokiej klasy, zaskakujący kiedy popatrzeć na cenę słuchawek. Jednak uczciwie trzeba też napisać, że nie jest to high-end, ani nawet jego „przedsionek”.
4. Po prostu uczciwe słuchawki za rozsądną cenę około 500 zł. Nie jedne uznane słuchawki renomowanych firm, za podobne pieniądze oferują mniej lub znacznie mniej. Warto poznać (i posłuchać) Brainwavz HM5 bliżej.

Dane techniczne
Dostępne na stronie polskiego dystrybutora - firmy Audiomagic.pl TUTAJ
Link na stronę producenta TUTAJ.

piątek, 8 lutego 2013

Wzmacniacz Baltlab Epoca 1 v. 3








Wstęp
Słowo Baltlab to palindrom, czyli czytane zarówno od przodu, jak i od tyłu brzmi tak samo. Jak można przeczytać na firmowej stronie - pochodzi od Balanced Technology Laboratory, choć niektórzy niesłusznie kojarzą je z „Bałtyckim Laboratorium” w związku z umiejscowieniem geograficznym firmy w Gdańsku.

Za istnienie przedsiębiorstwa odpowiedzialni są dwaj panowie: Gerard Wiśniewski oraz Ryszard Kozłowski, czyli główni konstruktorzy. Pierwszymi produkowanymi urządzeniami były kolumny aktywne – wykonane całkowicie w Polsce w latach 80-tych. Baltlab oficjalnie zadebiutował i zaistniał w świadomości audiofilów w 1999 roku, podczas warszawskiej wystawy Audio Show.

Obecnie Baltlab wyspecjalizował się w produkcji wzmacniaczy zintegrowanych – dostępne są 4. modele: podstawowy Epoca 1 v.3 (trzecia wersja), Epoca 2, Epoca 3 oraz topowa nowość - Endo 2. Co istotne, wszystkie integry zbudowane są w oparciu o całkowicie symetryczne ścieżki sygnału, mają podstawowe znaczenie w konstrukcji, o czym pisze producent na firmowej stronie.

Baltlab Epoca 1 v.3 został wypożyczony z salonu audio HiFi Ja i Ty w Gdańsku-Oliwie.

Budowa i wrażenia ogólne
Baltlab 1 v.3 to już trzecia generacja tego wzmacniacza. Z zewnątrz estetyką przypomina taką znaną ze sprzętu studyjnego (PRO). Wzmacniacz pomimo swojej skromności w designie, wygląda całkiem przyjemnie – mieści się w klasycznym kanonie audiofilskiego piękna. To płaskie urządzenie zamknięte w obudowie ze stali z malowanej proszkowo na czarno. Na panelu przednim (ze szczotkowanej, grubej, aluminiowej płyty) zamontowano jedynie trzy pokrętła – w nietypowym kształcie, bo spłaszczone na końcu. Front obrysowany jest dookoła czarną kreska; taką samą opisane są pokrętła oraz wymalowana nazwa sprzętu.

Pierwsze po prawej pokrętło to potencjometr wzmocnienia, środkowe – włącznik/wyłącznik źródeł, a ten po lewej stronie to selektor źródeł. Warto w tym miejscu wspomnieć, że po włączeniu urządzenia, wzmacniacz rozgrzewa się chwilę, a po kilkunastu sekundach zaczyna grać. Ten proces sygnalizują diody umieszczone obok włącznika sieciowego – w fazie nagrzewania (dwie boczne) świecą na czerwono, a po nagrzaniu i rozpoczęciu gry – na niebiesko (środkowa). Profesjonalnie to wygląda.

Po bokach przykręcono solidne radiatory, których zadaniem jest odprowadzanie ciepła na zewnątrz, a jest co, bo wzmacniacz mocno nagrzewa się. Z tyłu, po dwóch przeciwstawnych bokach zamontowano porządne terminale głośnikowe (pojedyncze), a pomiędzy nimi rząd gniazd RCA oraz jedną parę zbalansowanych wejść XLR. Cztery pary RCA to wejścia źródłowe, a dwie kolejne pary RCA to pętla magnetofonowa. Wyposażenie w gniazda jest, więc wyśmienite.

Baltlab Epoca 1 v.3 to konstrukcja tzw. dual-mono, wyróżnia się zastosowaniem stopnia mocy bez pętli ujemnego sprzężenia zwrotnego.
W tym miejscu warto zwrócić uwagę, że możliwy jest samodzielny tuning (wewnętrznego) kabla spinającego końcówki mocy (stopnie układu prądowego) z układem (napięciowym) przedwzmacniacza. Służą do tego celu dedykowane przewody wytwarzane przez manufakturę Sevenrods o nazwie Baltlab Upgrage (interkonekty wewnętrzne) (TUTAJ). Ich zastosowanie przynosi korzystny efekt dźwiękowy podobny do wpięcia w system porządnych kabli typu interkonekt.


Zdjęcie ze strony Sevenrods

Wzmacniacz ma masę 13 kg. Spoczywa na 4. solidnych metalowych nóżkach - żadnego plastiku. Brak zdalnego sterowania.










Dźwięk
Pierwsze wrażenie sensoryczne z Baltlab Epoca 1 v.3 jest dość intrygujące, bo z ascetycznego „pudełka” płynie (dociera do uszu) bardzo bogaty dźwięk. Nie jest on żywiołowy, czy agresywny – bardziej pasuje tu określenie kulturalny lub rasowy, przy czym jest to poziom jakościowy charakterystyczny dla podobnych konstrukcji zachodnich co najmniej dwa razy droższych. I nie ma w tym porównaniu krzty przesady, o czym dalej.

Przekaz mogę opisać jako potoczysty, gęsty - organiczny. Czuć (i słychać) mocno osadzone instrumenty w czasie i przestrzeni; scena jest bardzo rozciągnięta na boki - określa ją piękna panorama stereofoniczna. Nieco gorzej jest z definiowaniem głębi, ale w tej kategorii cenowej i tak jest całkiem porządna. Dźwięk ogólnie jest lekko (a nawet leciusieńko) ocieplony i osłodzony, co sprzyja długotrwałym i komfortowym odsłuchom, ale niekoniecznie samej precyzji dźwięku.

Generalnie, często ulegałem wrażeniu, że Baltlab Epoca 1 v.3 gra w stylu typowym dla brytyjskiej firmy Naim – proszę to porównanie traktować jako komplement. Bardzo kojarzył mi się dźwięk Epoci ze wzmacniaczem Naim Nait XS – to ta sama gęstość dźwięku, jego masywność i rzeczywista obecność, pełne i kompletne wypełnianie nut, bogate obrazowanie instrumentów oraz rozbudowany, aczkolwiek substancjalny bas. Z dużą naturalnością, ale i z dużą siłą penetrujący pomieszczenie odsłuchowe. Ponadto, podobnie jak Nait XS Baltlab traktuje przestrzeń – pięknie rozciąga ją na boki, pokazuje umieszczenie instrumentów na scenie, ale robi to w dwu-wymiarze, a nie w trój-wymiarze lub innymi słowy, przestrzeń jest zawiesista i świetnie lokalizowana, ale jednocześnie spłaszczona. Pragnę jednak uspokoić Drogich Czytelników – z tym powyższym zjawiskiem da się żyć i to całkiem nieźle. Po kilku chwilach obcowania z Epoca 1 v3 na tyle hipnotyzuje i czaruje on słuchacza bogactwem dźwięku, że zapomina się o niedostatkach głębi sceny.

Trzeba też mieć na uwadze, że pomimo ładnego, usystematyzowanego i świetnie harmonijnego dźwięku wzmacniacza z Gdańska, nie jest on mistrzem wysublimowanej rozdzielczości, wydobywania najmniejszych składowych z nagrań, czy zagłębiania się w teksturę muzyki. Owszem, dźwięk jest wzorowo spójny, dokładny i wspaniale muzykalny, a nawet realistyczny, ale nie analityczny. Coś za coś, a w tej cenie (4 000zł) to i tak wiele.  Są granice kompromisu. Zresztą warto dodać, że przytoczony powyżej Naim Nait XS też ma takie „problemy” z rozdzielczością, nie jest to więc przytyk, a jedynie opisanie immanentnej cechy lub właściwości.

Nabrałem tak dużej ochoty na firmowy dźwięk Baltlaba, że z pewnością będę starać się wypożyczyć kolejne modele, bo warto zwrócić na tę firmę większą uwagę. Intryguje mnie flagowiec Endo 2.

Podsumowanie
1. Solidna budowa dual-mono, zamknięta w surowej (pod względem wzornictwa i funkcjonalności) obudowie. Ograniczona funkcjonalność (brak pilota) bogactwo wejść – jest pętla magnetofonowa, jest XLR.

2. Brzmienie Baltlab Epoca 1 v.3 charakteryzuje duża swoboda, rozmach (chciałoby się napisać – epicki rozmach), spora potoczystość oraz plastyczność, namacalność instrumentów i głosów wokalistów. Wzmacniacz szczerze pokazuje nasycenie barw, ale skupia się na pierwszych planach przestrzeni. Nie pogłębia sceny, ujawnia jej różnorodność, lecz jest to panorama stereofoniczna, a nie 3D.

3. Dobra, bo polska cena około 4 000 PLN czyni z Baltlab Epoca 1 v.3 na tle zachodniej konkurencji niezwykle rzetelną pozycję i propozycję.

Sprzęt używany podczas odsłuchów
Wzmacniacze: Hegel H100 (test TU) i Dayens Ampino (test TU).
Odtwarzacz CD: Musical Fidelity A1 CD-PRO.
Gramofon: Clearaudio Emotion plus przedwzmacniacz Ri-Audio PH1 (test TU).
Kolumny: Vienna Acoustics Mozart Grand.
Okablowanie: Audiomica Laboratory.
Akcesoria: platforma antywibracyjna Rogoz-Audio 3SG40 (test TU) pod gramofonem, stopy antywibracyjne Rogoz-Audio BW40 (test TU), zatyczki do gniazd RCA Sevenrods Dust Caps RCA (TU).

Dane techniczne
Dostępne na stronie firmowej Baltlab TUTAJ

poniedziałek, 4 lutego 2013

Słuchawki Beyerdynamic DT 990 Edition (250 Ohm)









Wstęp, czyli kilka słów o firmie Beyerdynamic
Firma Beyerdynamic została założona w Berlinie nieomal 90 lat temu, bo w 1924 roku; za jej istnienie odpowiedzialny jest pan Eugen Beyer. Beyerdynamic początkowo budował wzmacniacze i kolumny do kin, czyli dla najbardziej wówczas chłonnego (i rozwijającego się) typu rynku audio-wizualnego. Zresztą podwaliny kinowe innego giganta słuchawkowego AKG są podobne. O AKG napisałem swojego czasu TUTAJ kilka słów. Ale wracając do Beyerdynamic. Pierwsze słuchawki zostały tu skonstruowane kilka lat przed II Wojną Światową, a konkretnie latem 1937 roku – był to model DT 48. Zresztą owy model jest produkowany do dziś, chociaż w lekko zmodernizowanej formie (TUTAJ), czyli można napisać że Beyerdynamic DT 48 są nieprzerwanie w firmowej ofercie od 76 lat! To zdaje się jest rekord świata w tej dziedzinie. W tym miejscu trzeba też dodać, że skrót DT pojawiający się przy nieomal wszystkich modelach (za wyjątkiem tych oznaczonych „T”, czyli Tesla) pochodzi od słów „dynamic telephone”.

Dzisiaj Beyerdynamic to liczący się światowy producent słuchawek, mikrofonów oraz sprzętu konferencyjnego. Siedziba główna oraz zakład produkcyjny mieści się w Heilbronn w Badenii-Wirtembergii (niedaleko Stuttgartu). Warto wspomnieć, że prawie cała produkcja odbywa się w Niemczech. Na Daleki Wschód został przeniesiony montaż jedynie kilku tańszych modeli. Kupując, więc sprzęt Beyerdynamic można być pewnym, że kupuje się wyrób stricte niemiecki.
W firmowym portfolio jest cała masa słuchawek. Od typowo przenośnych dousznych, poprzez modele większe, ale też mobilne, aż do hi-fi. Beyerdynamic to także producent całej gammy słuchawek profesjonalnych. Wiele modeli słuchawek ma swoją wersję profesjonalną i tzw. użytkową (audiofilską). Tak jest właśnie (między innymi) z Beyerdynamic DT 900. Beyerdynamic wytwarza także słuchawki wykorzystywane w lotnictwie – mogą być „zwykłe” lub na specjalnie zamówienie.
Od kilku lat firma rozwija linię Tesla, która jest aktualnie topową w ofercie. Flagowy model to T1.

Niedawno pojawiły się Custom One, które wyposażane są w płynną regulację basów. Stereo i Kolorowo – Underground, ma nadzieję niebawem bliżej przyjrzeć się temu egzemplarzowi.
Bardzo popularne są modele DT 770, DT 880 oraz DT 990, które występują w wielu odmianach (PRO i tzw. home) w kilku odmianach oporności. Natomiast w dalszej części tekstu postaram się przybliżyć Czytelnikowi słuchawki Beyerdynamic DT 990 Edition.

Beyerdynamic DT 990 Edition (250 Ohm) zostały wypożyczone z salonu Audio Premium Sound w Gdańsku.

Budowa, właściwości i ergonomia
Po pierwsze należy wspomnieć, że oprócz faktu, że model DT 990 ma swojego profesjonalnego „brata”, a mianowicie DT 990 PRO, to ma także opcję wyboru z kilkudziesięciu wersji kolorystycznych. Co istotne, DT 990 są dostępne w trzech opornościach: 32 Ohm, 250 Ohm oraz 600 Ohm. 
Za specjalną opłatą (stosunkowo niewielką) można zamówić w fabryce jedną z od kilku do kilkunastu odmian kolorystycznych poszczególnych elementów słuchawek (TUTAJ). Taki model nosi nazwę DT 990 Manufaktur. Czas oczekiwania – około 2 tygodni. Bajka! Poniżej zdjęcia obrazujące bogatą gamę kolorów.


Powyższe dwa zdjęcia pochodzą ze strony Beyerdynamic

Słuchawki zbudowane są idealnie – mają solidną, mocną konstrukcję, niezwykle ergonomiczną budowę, są lekkie, a do tego niezwykle estetyczne – z aluminiowymi elementami obejmującymi (trzymającymi) muszle, stalowymi regulatorami wysokości oraz metalowymi nakładkami na muszlach. I na tym zdaniu mógłbym w zasadzie zakończyć ich opis budowy. Bo Beyerdynamic DT 990 reprezentują wyrafinowany użyteczny styl ze wspaniałym projektem – nowoczesny, trwały i rzetelny. Prawdziwie niemiecka robota.

Pady są obszerne, wyścielone miękkim materiałowym „misiem” w szaro-srebrnym kolorze. Kabel przyłączony jest do lewego padu, ma długość 3 metrów, a zakończony jest małym jackiem z gwintem, na który nakręca się duży jack.

Kiedy wziąć słuchawki do ręki, to czuć, że ma się do czynienia z czymś, co nie rozleci się po kilku latach użytkowania. Widać, że producent nie żałował tu trwałych materiałów takich jak aluminium, stal i twardy plastik, którego jest zresztą stosunkowo mało. Pamiętam, jak kiedyś miałem Sennheiser HD598 – grały pięknie, ale były tak delikatne, że przy nakładaniu ich na głowę, miałem wrażenie, że zaraz pękną. W DT 990 takiego poczucia nie ma. Poza tym są niezwykle komfortowe w użytkowaniu, nie męczą uszu, ani nie obciążają zanadto głowy – generalnie po kilku minutach zapomina, że ma się je na sobie. Delikatnie obejmują uszy i świetnie dopasowują się do czaszki – prawie ich nie czuć na głowie. Pod tym względem stoją w opozycji do ciężkich HiFiMan HE-500 (test TU), które grają pięknie, ale ich wspaniały dźwięk trzeba okupić niewygodą.














Dźwięk
Jako wzmacniacze słuchawkowe używałem Musical Fidelity X-Can v.3 wraz z zasilaczem ULPS Tomanek (test TU) oraz Schiit Audio Asgard (test TU). Przenośne „urządzenia grające” to odtwarzacz plikowy HiFiMan HM-601 Slim (test TU) oraz iPad 3G. Słuchawki odniesienia to Sennheiser HD650 z kablem Ear Stream (test TU) oraz AKG K142 HD (test TU).

Jakie było pierwsze moje wrażenie? Ano takie, że Beyerdynamic DT 990 grają bardzo poukładanym dźwiękiem, żywiołowym i dynamicznym, z piękną plastyczną średnicą, która wydaje się nieco uprzywilejowana w porównaniu z basami i sopranami. Bas jest dość obfity, lecz pięknie sprężysty i smukły. Soprany są z lekka „przypalone”, tzn. w tej kwestii przypominają bardzo Sennheiser HD650. Soprany nie tną uszu najwyższymi tonami, są utemperowane, choć są wystarczająco rozdzielcze by usłyszeć wiele szczegółów w muzycznej magmie, ale to nie jest taka analiza i rozdzielczość jak mają słuchawki HiFiMan HE-500. Często miałem też poczucie, że DT 990 są leciutko ocieplone. Ten zabieg niewątpliwie sprzyja przyjemności i komfortowi odsłuchów, ale nie zawsze pogłębionej chęci wglądu w mikro-detale nagrań. Można napisać, że DT 990 są naturalne i stoją po stronie muzyki, a nie mikroskopowej dokładności.
I tak, jak przy opisie budowy, po pierwszym zdaniu mogłem go zakończyć, tak tu, w tym miejscu charakterystyki dźwięku też bez problemu mógłbym skończyć. Ale dla przyzwoitości i rzetelności testu napiszę jeszcze kilka zdań.

Trzeba napisać trochę o scenie i przestrzeni. Pod tym względem DT 990 reprezentują wysoką klasę. Scena odsłuchowa jest zarówno wyraźnie szeroka, jak i głęboka. Słuchawki mają umiejętność budowy dźwięku nie tylko „w środku” głowy, ale i dookoła, choć ta dookolność nie jest tak wspaniała jak w wysokich modelach Grado. Ale i tak jest całkiem nieźle. Instrumenty i wokale mają świetnie zogniskowane miejsca, nie kleją się do siebie, są skutecznie odizolowane. Mają odpowiedni wymiar i dobrą dźwięczność. Mają również aurę wokoło lub „powietrze”, jak kto woli. Czuć oddech dookoła muzyków i ich instrumentów, niezależnie czy słucha się gitary, czy smyczków, czy fortepianu, to ich dźwięk jest pełny, klarowny i wypełniony muzyką. Nasycony tonami i dynamiką nagrań. Pod tym względem DT 990 są świetne. Podają muzykę w odpowiednim tempie, w pięknym rysunku oraz ludzkiej skali.
I co ważnie, bez zmęczenia można na nich słuchać chyba bez przerwy i z rok. A może i dwa? OK, to już przesada, ale celowa, by Drogi Czytelnik wiedział na pewno, że komfort odsłuchów (i użytkowania, czyli ergonomia) jest tu nie inaczej jak wzorowy.

Konfiguracje
Najlepiej DT 990 „zgrały się” ze wzmacniaczem słuchawkowym Musical Fidelity X-Can v.3 (wraz z zasilaczem ULPS Tomanek). Tu było najwięcej masy dźwięku, jego dobitności, a także namacalności instrumentów. Przestrzeń była ładnie rozciągnięta w każdą stronę, choć z uprzywilejowaniem jej szerokości, a nie głębokości. Wysokie tony lekko utemperowane, lecz żywiołowe. Średnica lekko wypchnięta do przodu, ale bogata i obfita.

Wzmacniacz Schiit Asgard zapewnił przede wszystkim przyjemność z odsłuchów, niezmąconą radość z muzyki. Równowagę tonalną oraz szczere nasycenie dźwiękiem. Trzeba jednak uczciwie napisać, że pogłębiona analiza i duża szczegółowość nie są priorytetem dla tego wzmacniacza.

Muzyka słuchana z iPada 3 osiągała całkiem wysokie (głośne) natężenie, dobre wygładzenie i przyjemną fakturę dźwięku. Może DT 990 nie są stworzone stricte do używania ze sprzętem z nagryzionym jabłkiem w logo, lecz wielkiego mezaliansu tu nie było. Słuchawki Beyerdynamic zagrały całkiem sprawnie i miło dla uszu.

Dużą niespodzianką było połączenie DT 990 z odtwarzaczem plikowym HiFiMan HM-601 Slim. Wystąpiła tu bowiem pełna synergia - wspaniałe nasycenie barw, niski sprężysty bas oraz żywe kolory średnicy. Instrumenty i wokale otrzymały wiele spontaniczności oraz dużej klasy typowej dla sprzętu hi-fi.

Posumowanie
1. Beyerdynamic DT 990 to świetna budowa – trwałe, wysokiej jakości użyte materiały (dużo lekkiego aluminium), wzorowa ergonomia, po prostu niemiecka solidność i zaawansowanie technologiczne w jednym.
2. Dźwięk przyjemny, relaksujący, ale pełny i dynamiczny. Nasycony nutami. Przekaz wciągający, wielce angażujący narząd słuchu. Plastyczna przestrzeń, swobodna średnica, duży oddech tonalny; nieprzesadzone, aczkolwiek dobitne basy.
3. Muzykalność po pierwsze, po drugie – naturalność. Pogłębiona analiza na dalszym miejscu.
4. Dobra cena w stosunku do jakości i solidności budowy.
5. Rekomendacja na 5 gwiazdek (na 5 możliwych, oczywiście).

Dane techniczne
Dostępne na stronie Beyrdynamic TUTAJ.