sobota, 28 lutego 2015

Air „Le Voyage dans la Lune” – LP + DVD (The Vinyl Factory/EMI)





Francuski duet Air swoim ostatnim albumem zatytułowanym „Le Voyage dans la Lune” (EMI – 2012 r.) wszedł do wąskiego, aczkolwiek elitarnego, grona artystów, którzy stworzyli muzykę (a w zasadzie całkowicie nowy podkład muzyczny) do archiwalnych, niemych filmów. Podobnie ciekawymi produkcjami są także (by przytoczyć jedynie dwa najbardziej mi znane) The Cinematic Orchestra z albumem „The Man with a Movie Camera” (Ninja Tune – 2003 r.), czy Dave Douglas z „Keystone” (Greenleaf Music – 2005 r.). „The Man with a Movie Camera” (ros. "Человек с киноаппаратом") to tytuł radzieckiego filmu dokumentalnego z 1929 roku zrealizowanego przez ukraińskiego reżysera Dziga Viertowa. Z kolei Dave Douglas projektem „Keystone” stworzył muzykę do filmu z 1916 roku o tym samym tytule, wyreżyserowanego przez Roscoe’a „Fatty” Arbuckle’a (który zagrał też główną rolę). Takie realizacje są podwójnie atrakcyjne dla melomanów – po pierwsze opisują i dopełniają muzycznie niemy film, a ponadto są samodzielnymi dziełami, które można albo tylko słuchać lub jednocześnie słuchać i oglądać archiwalny film. Bardzo przyjemna rzecz. Zresztą niektórzy artyści tworzą specjalne trasy koncertowe z takimi projektami – w tle sceny wyświetlany jest niemy film, a muzycy odgrywają materiał z płyty. Tak właśnie przebiegały koncerty Dave Dougasa albumu „Keystone” – były grane także w Polsce.

Francuski film „Le Voyage dans la Lune” (pol. „Podróż na Księżyc”) został zrealizowany w 1902 roku przez Georges’a Méliès’a. Bazuje na powieści słynnego francuskiego pisarza Julesa Verne’a pt. „Z Ziemi na Księżyc” z 1865 roku (jest to pierwsza część tzw. małej trylogii vernowskiej: 1. "Z Ziemi na Księżyc", 2. "Wokół Księżyca" i 3. "Świat do góry nogami"). Film opowiada historię podróży sześciu naukowców – astronomów na Księżyc. Konstruowana jest duża rakieta kosmiczna w kształcie pocisku artyleryjskiego. Grupa naukowców zostaje w niej wystrzelona w Kosmos przy pomocy armaty z bardzo długą lufą wykierowaną w stronę Księżyca. Trwa odliczanie od dziesięciu do jednego, potem następuje odpalenie rakiety. Pocisk trafia w Księżyc, w jego oko, które zaczyna krwawić. Astronauci wychodzą na powierzchnię, widzą na niebie daleką Ziemię i wiwatują. Noc spędzają przykryci kocami, śpią a nad naukowcami przelatują rozmaite komety, krążą gwiazdy i gwiazdozbiory. Wszystkie mają ludzkie twarze i wyrażają różne emocje. Naukowców budzi burza śnieżna, zostają przez nią zmuszeni do skrycia się pod powierzchnią Księżyca, gdzie rosną, wiją się rozmaite rośliny podobne do ziemskich grzybów. Tam też trafiają na tubylców, którzy biorą ich w niewolę i prowadzą związanych do swojego władcy. Astronauci uwalniają się, a mieszkańców Księżyca unieszkodliwiają za pomocą dużych …parasolów. Uderzenie parasola powoduje wybuch z efektownym dymem. Jednak kosmitów jest za dużo na tylko sześciu członków ekspedycji – naukowcy uciekają w stronę rakiety. W ostatniej chwili wskakują do niej, a jeden z mieszkańców Księżyca rzuca się na rakietę. Tak też trafia z naukowcami na Ziemię. Tam, po wyłowieniu rakiety z oceanu i przewiezieniu astronautów do miejsca jej pierwotnego wystrzelenia witani są owacyjnie jako bohaterzy. Wszyscy zebrani ludzie tańczą i cieszą się. Tańczy także przywieziony z Księżyca jego mieszkaniec…

Motywy powyższego filmu były szeroko wykorzystywane przez innych twórców i artystów. Można wymienić tu kilka współczesnych. Na przykład grupa Queen używała fragmenty filmu w jednym swoim teledysku. Ale Księżyc z ludzką twarzą i ze swoistym pociskiem w oku pojawił się także w animowanej produkcji do utworu „Don’t Answer Me” zespołu Alan Parsons Project. Zaś Diana Krall podczas ostatniej trasy koncertowej albumu „Rag Doll” posiłkowała się wizerunkami latających gwiazd i komet z ludzkimi twarzami z fragmentu filmu, podczas którego astronauci śpią i śnią na powierzchni Księżyca.

Francuski elektroniczny duet Air tworzą  Jean-Benoit Dunckel i Nicolas Godin. Nagrywają wspólnie od 1995 roku. Najbardziej znaną ich płytą jest „Moon Safari” z 1998 roku. Swoją muzyką nawiązują do twórczości Jeana-Michela Jarre’a, czy Vangelisa, ale można znaleźć także odniesienia do wczesnych Pink Floyd, Kraftwerk oraz minimalisty Philipa Glassa. Podczas pracy w studio i na koncertach używają bardzo szeroki arsenał instrumentów elektronicznych włączając w to wokandery.

Muzyka do „Le Voyage dans la Lune” powstawała w roku 2011, album ukazał się 6 lutego 2012 roku. Na płycie dominują proste elektroniczne harmonie, zaś gitary i gitary basowe są używane w sposób mechaniczny, jakby były tworzone przy użyciu sekwencera. Muzyka sączy się łagodnie w rytm kolejnych fragmentów filmu. Są też momenty bardziej dramatyczne, jak chwila wystrzeliwania rakiety na Księżyc, czy walka naukowców z kosmitami. Jednak klimat albumu jest pogodny i łagodny. Refleksyjny i pastelowy. Moim zdaniem, jest to pozycja obowiązkowa dla miłośników muzyki elektronicznej.

Została przygotowana także specjalna edycja winylowa powyższej płyty (zobacz TUTAJ) wytłoczona przez The Vinyl Factory i wydana razem z płytą DVD zawierającą odnowiony i pokolorowany film „Le Voyage dans la Lune” z 1902 roku. Winyl ma masę 180 gram. Szata graficzna i wydanie stoją na bardzo wysokim poziomie edytorskim. Okładki i rozkładówkę zdobią kolorowe ilustracje pochodzące z tytułowego filmu. Na pierwszej stronie znajduje się najbardziej charakterystyczny motyw – rakieta kosmiczna (pocisk) wbita w krwawiące „oko” Księżyca. Ta sama ilustracja pojawia się także na labelu płyty. Co istotne, płyta winylowa opakowana jest w specjalną kopertę zabezpieczoną od wewnątrz folią antystatyczną.

Płyta pochodzi ze sklepu Vinyl Goldmine z Bielska-Białej.







Bardzo oryginalny label



Grają gramofon Lenco L-175 i wzmacniacz Pro-Ject MaiA

System odsłuchowy

Album dostępny jest także w serwisie streamingowym WiMP HiFi w jakości FLAC 16 bit/44,1 kHz 

piątek, 27 lutego 2015

Wzmacniacz zintegrowany/DAC Pro-Ject MaiA



Wstęp
Austriacko-czeski Pro-Ject Audio Systems (tak brzmi pełna nazwa firmy) głównie kojarzy się melomanom z doskonałymi gramofonami proponowanymi w bardzo szerokiej ofercie i wachlarzu cenowym. Od najtańszych linii Essential i Debut, poprzez konserwatywne Classic Line, aż po finezyjne serii Signature. Gramofonowy katalog jest niezwykle rozbudowany i liczy dobre kilkadziesiąt pozycji, co z czyni Pro-Ject absolutny nr 1 pod tym względem. (Na Stereo i Kolorowo niedawno opisywałem gramofon Pro-Ject RPM 5.1 – czytaj TUTAJ).

Drugi trzon oferty stanowią urządzenia serii Box-Design by Pro-Ject Audio Systems (zobacz TUTAJ). Jest równie rozbudowana jak ta gramofonowa, a nawet bardziej. Kiedy przyjrzeć się dokładniej portfolio, można wyróżnić kilka głównych grup: przedwzmacniacze gramofonowe, wzmacniacze słuchawkowe, przedwzmacniacze i wzmacniacze stereo, a potem odtwarzacze płyt kompaktowych, sieciowe i plikowe, przetworniki cyfrowo-analogowe, ale także tuner radiowy, słuchawki, kolumny głośnikowe, przewody, szafki i całe mnóstwo akcesoriów audio. Cechą wspólną Box-Design jest fakt, że większość sprzętów ma bardzo niewielkie gabaryty, o wiele mniejsze niż mają to inne firmy dostępne na rynku. Owe pudełeczka można układać jedno na drugim lub stawiać w specjalnych mini-szafkach, które Pro-Ject również ma w ofercie. Niemniej jednak, pomimo niewielkich rozmiarów Box-Design spełniają wszelkie kryteria hi-fi (oczywiście kolumny głośnikowe czy słuchawki mają tu normalne rozmiary, a nie mini).

W drugiej połowie zeszłego roku firma Pro-Ject będąc wierna swoim miniaturowym rozmiarom serii Box-Design wypuściła na rynek równie niewielkie urządzenie typu All-in-One. Otrzymało ono nazwę Pro-Ject MaiA a jest w rzeczy samej przede wszystkim wzmacniaczem zintegrowanym wraz z wbudowanym przetwornikiem cyfrowo-analogowym (24 bit/192 kHz), przedwzmacniaczem gramofonowym dla wkładek typu MM, słuchawkowym i liniowym, a także odbiornikiem Bluetooth aptX. Niedawno sprzęt ten otrzymałem od polskiego dystrybutora marki Pro-Ject – firmy Voice Sp. z o.o. ze śląskiego Cieszyna, dziś publikuję test.

Wrażenie ogólne i budowa
Nazwę MaiA producent wynosi ze skrótu: My Audio Integrated Amplifier. Zanim jednak przejdę do opisu właściwego, nadmienię, że do tej pory nie spotkałem się z aż tak małym urządzeniem klasy audio hi-fi, które byłoby tak bogato wyposażone, a jednocześnie miało aż tak niewielkie rozmiary i umiarkowaną cenę. MaiA jest pod tym względem ewenementem. Napisać o MaiA, iż jest „niewielki” nie jest do końca prawdą. On jest maciupeńki! Wszelkie jego funkcje "upchnięto" w pudełeczku o bardzo małych gabarytach: 206 x 36 x 200 mm i masie 1 850 gram (bez zasilacza). Dzięki temu nie zajmuje dużo miejsca na biuru, przy komputerze. Oprócz funkcji amplifikacji sygnału (trzy pary wejść analogowych) MaiA jest także: asynchronicznym przetwornikiem cyfrowo-analogowym (USB kość XMOS - 24 bit/192 kHz, DAC Cirrus Logic CS4344), przedwzmacniaczem gramofonowym dla wkładek typu Moving Magnet, odbiornikiem Bluetooth aptX, wzmacniaczem słuchawkowym oraz przedwzmacniaczem liniowym. A do tego ma zdalne sterownie.

MaiA opakowany jest w stosunkowo nieduże, aczkolwiek estetyczne płaskie pudełko. Wewnątrz znajduje się wzmacniacz, zewnętrzny zasilacz impulsowy, mały pilot zdalnego sterowania, antena Bluetooth, płyta instalacyjna, kilka przewodów, stosowne gwarancje i instrukcje. Wyposażenie jest bardzo dobre.

Całość zbudowana jest bardzo solidnie i estetyczne. Obudowa wykonana jest z płyty stalowej, zaś niewielki (około 3 x 20 cm) panel frontowy z anodowanego aluminium. Na tym panelu umieszczono po środku gałkę regulatora głośności (z wbudowanym silniczkiem) oraz kilka małych przycisków i diod. Przycisk po lewej stronie to włącznik/wyłącznik sieciowy, a dwa po prawej – selektory źródeł. Tych źródeł do MaiA przyłączyć można aż dziewięć (sic!), co jest kolejnym punktem chwały Pro-Ject (gramofon z wkładką MM, trzy liniowe, trzy cyfrowe optyczne i elektryczne, USB i Bluetooth). Wybór odpowiedniego źródła sygnalizowane jest zapaloną niebieską diodą nad właściwym oznaczeniem liczbowym (od 1 do 9) i skrótem opisu wejścia. Na froncie znajduje się także pełnowymiarowe wyjście słuchawkowe 6,3 mm (a nie małe 3,5 mm).

Tył gęsto jest usiany rozmaitymi gniazdami wejściowymi i wyjściowymi (19 sztuk). Na skraju prawej strony upchnięto dwie pary metalowych terminali głośnikowych, które akceptują pełnowymiarowe wtyki głośnikowe typu banany, widełki, czy gołe przewody. Zaraz obok znajduje się gniazdo sieciowe 20 Volt. Mniej więcej środek tylnego panelu zarezerwowany jest dla wejść cyfrowych (dwa optyczne i po jednym cyfrowym i USB) i gniazda anteny Bluetooth. Natomiast od lewej strony znajdują się: zacisk uziemienia dla gramofonu, para wejść do wewnętrznego przedwzmacniacza gramofonowego dla wkładek MM, dwie pary wejść liniowych RCA i jedno 3,5 mm (na tzw. mini-jack). Tamże umieszczono również wyjście z przedwzmacniacza 3,5 mm dla podłączenia końcówki mocy, monitorów aktywnych lub subwoofera. Jak widać, funkcjonalność oraz zagospodarowanie w wejścia i wyjścia są zdecydowanie ponadstandardowe.

Pro-Ject MaiA to wzmacniacz zintegrowany klasy D, zbudowany na zasadzie dual-mono z bardzo wysokiej jakości komponentów japońskiej firmy Flying Mole, które dostarczają (jak pisze producent) żywiołowy dźwięk klasy hi-fi. I to pomimo stosunkowo małej mocy 2 x 25 Wat (8 Ohm) lub 2 x 37 Wat (4 Ohm). Wejście USB obsługiwane jest przez układ XMOS GT1325L, a DAC to kość Cirrus Logic CS4344. Rozdzielczość maksymalna to 24 bit/192 kHz. Wewnątrz zainstalowany jest także przedwzmacniacz gramofonowy dla wkładek typu MM, co jest miłym dodatkiem od Pro-Ject, specjalisty od budowy gramofonów i adresowanych im przedwzmacniaczy.





Panel frontowy jest nieduży, lecz ma wszelkie niezbędne manipulatory, a także pełnowymiarowe gniazdo słuchawkowe 6,3 mm

Porównanie z opakowaniem CD dużo mówi o gabarytach MaiA; na przedzie - pilot zdalnego sterowania


Na tylnym panelu upchniętych jest sporo gniazd; do MaiA można przyłączyć aż 9. źródeł


MaiA stoi na stopach antywibracyjnych Rogoz-Audio BW40

Pro-Ject MaiA w roli przedwzmacniacza dla końcówki mocy Burson Timekeeper

Zestaw odsłuchowo - porównawczy

Na niższej półce szafki stoi wzmacniacz zintegrowany Roksan K3


Rzut ogólny na tzw. duży system odsłuchowy


MaiA jako sprzęt nabiurkowy


Na biurku monitory Taga Harmony Platinium One i gramofon Lenco L-175


Zbliżenie na gramofon Lenco L-175

Pro-Ject MaiA bardzo lubi dźwięk pochodzący z winyli!


Wrażenia odsłuchowe
Pro-Ject MaiA nie miał w czasie testów łatwego towarzystwa. Musiał „robić” za przedwzmacniacz dla wymagającej końcówki mocy Burson Timekeeper, być bezpośrednio porównywany z referencyjnym DACiem i wzmacniaczem gramofonowym Mytek Manhattan DAC, a także ze wzmacniaczem Roksan K3; wreszcie być zestawiany z gramofonem Lenco L-175, czy grać z niełatwymi monitorami Impulse Audio Alize. Od razu napiszę, iż z tej próby ognia i wody MaiA wyszedł obronną ręką, choć nie uniknął też kilku draśnięć.

MaiA kosztuje w Polsce 2 190 PLN, trudno więc oczekiwać od niego cudów. Nie mniej jednak za te pieniądze można spodziewać się naprawdę uczciwego dźwięku oraz multi-funkcjonalności. Pro-Ject oferuje przede wszystkim bardzo zrównoważone brzmienie, stosunkowo mocne i z dużym wolumenem, ale pozbawione przykrej napastliwości, czy sztucznego przesterowania. Zamiast tego przekaz jest rześki i soczysty, dobrze przyprawiony muzykalnością oraz z nieźle zaznaczonymi basami. 

Główna linia melodyczna jest świetnie oddawana, a prezentacja jest otwarta i rytmiczna. Całość brzmi atrakcyjnie i powabnie. Proporcjonalnie i symetrycznie. Dźwięk stoi po stronie ciepła i gładkości, nie czuć wyostrzeń lub innych przykrych jaskrawości. Brzmienie jest dość dynamiczne, ale wyważone. Nie jest zbyt analityczne, lecz na pewno muzykalne – przyjemne w odbiorze.

Scena muzyczna nie jest tak obszerna i głęboka jak to ma miejsce w droższych wzmacniaczach, ale nie ma co się dziwić. W cenie około 2 000 PLN i tak jest nieźle. MaiA ładnie organizuje przestrzeń, źródła pozorne są dobrze określane, choć brakuje im ostatecznego zogniskowania, szlifu - nie mają stricte precyzyjnie nakreślonych konturów, są jakby leciutko zamazane. Dotyczy to szczególnie dalszych miejsc na scenie, bo te bliższe są naprawdę dobrze lokalizowane – wyraźnie i jednoznacznie, lecz czasem przydałoby się więcej powietrza dookoła. Lecz przy uwzględnieniu faktu, że większość zjawisk dźwiękowych w Pro-Ject odbywa się na linii głośników, a nie poza nią, nie jest to w ogóle dokuczliwe. Scena muzyczna odbierana jest jako oczywista, dobrze nasycona tonalnie, proporcjonalna i z dość jasną perspektywą.

Co istotne, MaiA nie boi się głośniejszych natężeń dźwięku! Spokojnie można nim nagłaśniać nawet 20 – 25 m2 powierzchni. Przekaz ma odpowiedni ciężar gatunkowy, ma świetne dopełnienie i wyborną sprężystość. Swoją niewielką moc wzmacniacza wykorzystuje bardzo efektywnie i produktywnie. Przynosi to mocny i pewny dźwięk do nieco więcej niż średnich poziomów głośności (do około połowy skali potencjometru). Bez żadnych przesterowań, czy przeskalowań – potem bywa różnie w zależności od materiału muzycznego. Jeżeli będzie to ciężki heavy-metal, to MaiA polegnie, ale kiedy będzie to lekka muzyka akustyczna, to świetnie sobie poradzi. Chcę przez to napisać, że opisywany wzmacniacz pomimo niewielkiej mocy jest naprawdę wydajny i skuteczny, mądrze zagospodarowuje każdy pojedynczy Wat. Przypomina w tym względzie innego dziarskiego malucha, a mianowicie kapitalnego japońskiego Olasonic Nano-UA1 (czytaj test TUTAJ). Ale to nic dziwnego, bo MaiA ma amplifikację opartą o podobnej klasy (co Olasonic) moduły, także japońskiej firmy Flying Mole. I to bezsprzecznie słychać.

Konfiguracje
Kilka słów o konfiguracjach. Wewnętrzny przetwornik USB obsługiwany jest przez układ XMOS GT1325L, a DAC przez kość Cirrus Logic CS4344. Są to naprawdę dobre komponenty. W zupełności wystarczające dla jakości amplifikacji wzmacniacza i jego umiejętności. Być może gdyby te układy przełożyć do droższych konstrukcji, to można by wykryć jakieś niedomogi i niedociągnięcia tonalne. Tu, w MaiA wewnętrzny DAC czyni wiele dobrego i można go uznać za doskonały w swojej klasie. Przyłączony komputer przez wejście USB przynosi czysty dźwięk, dobrze nasycony i wyraźny, choć trudno mówić o jakiejś wybitnej selektywności, czy referencyjnych poziomach dynamiki. Ale zapewniam, że jest znacznie lepiej niż poprawnie.

Odbiornik Bluetooth szybko rozpoznaje nowe źródło sygnału, parowanie odbywa się bez przeszkód i zakłóceń. Dźwięk pochodzący z tych źródeł jest taki jaki powinien być z bezprzewodowego Bluetooth. Nieco ograniczony na dole i górze, ale wyraźny i pewny. Stabilny i dynamiczny. Bez zaostrzeń. Adekwatny.

Z kolei zainstalowany przedwzmacniacz gramofonowy dla wkładek typu MM (lub High-MC) jest zaskakująco dobry. Nie dziwota to, bo przecież jego konstruktorem jest specjalista od tego typu spraw, czyli Pro-Ject. Po przyłączeniu gramofonu Lenco L-175 w wkładką Nagaoka MP-110 dźwięk okazał się być bardzo energetyczny i dynamiczny, wybitnie soczysty i dogęszczony. Obfity i wyraźny. Dźwięk pochodzący z analogowego źródła ma dużo plastyczności i emfazy. Jest kapitalnie muzykalny, ale nie jest tak samo selektywny i szczegółowy. Dalsze detale są niewidoczne, niuanse są pomijane, mikro-dynamika nie jest priorytetem. Ale ogólnie winyle grają świetnie. Są emocje, jest radość. I o to chodzi!

MaiA miał trochę pecha jeśli chodzi o jego zastosowanie jako przedwzmacniacz liniowy. A to z tej przyczyny, że równolegle z nim testowałem super wymagającą końcówkę mocy Burson Timekeeper i próbowałem używać Pro-Ject jako pre do niej. Niestety, MaiA okazał się za mało szczegółowy i selektywny, aby ukazać pełnię walorów owej końcówki (lecz plastyczność dźwięku i jego barwa były naprawdę świetne!). Dlatego po pierwszych kilku podejściach w tej materii, porzuciłem to zestawienie. Jednakowoż MaiA powinien optymalnie sprawdzać się jako przedwzmacniacz do monitorów aktywnych maksymalnie ze średniego pułapu cenowego albo do podobnego subwoofera.

Wyjście słuchawkowe nie jest tu tylko dodatkiem, czy ozdobą. Przyłączone słuchawki grają całkiem poprawnie, lepiej niż można było się spodziewać. Żywo i energetycznie, lecz nie jest to pułap osobnego wzmacniacza słuchawkowego. Czasem brakuje tu właściwego nasycenia i dalszej głębi.

Na koniec rozdziału napiszę pewnego rodzaju oczywistość. MaiA grał podczas powyższego testu z czterema parami kolumn: podłogowymi Vienna Acoutics Mozart Grand (skuteczność 90 dB), małymi monitorami Taga Harmony Platnium One (86 dB), dużymi monitorami Impulse Audio Alize (84 dB) oraz wysoko skutecznymi monitorami Martin Logan Motion 35XT (92 dB). Optymalnym zestawieniem okazało się być to ostatnie. Panowała tu największa synergia i symbioza. To obfity dźwięk - nasycony i żywy. Dobrze sprawdziły się także Taga Harmony Platinium One, lecz te wykorzystywałem jedynie w roli monitorów bliskiego pola, kiedy stały na biurku. Zapewniły silny rytm, dużą masę dźwięku, a także niezłą selektywność i taką samą scenę muzyczną. Bardzo przyjemne zestawienie. I tanie.

Podsumowanie
Pro-Ject MaiA to wzmacniacz zintegrowany/DAC, który jest w stanie zapewnić wysokiej jakości dźwięk wyższej klasy niż to z pozoru się wydaje (patrząc na niewielkie jego gabaryty i bardzo umiarkowaną cenę). Zwłaszcza jeśli czyni to z innymi urządzeniami, które podkreślają jego liczne pozytywne cechy. Kapitalnie zgrywa się z gramofonem z zainstalowaną wkładką MM, świetnie gra z wewnętrznego DACa, bardzo dobrze obsługuje Bluetooth. Jako przedwzmacniacz powinien być zestawiany ze sprzętami nie droższymi niż średni pułap hi-fi.

Nie ulega wątpliwości, że Pro-Ject wykonał doskonałą robotę! MaiA w swojej cenie jest po prostu genialny. Jest wielofunkcyjny, a do tego całościowo kapitalnie gra. Rekomendacja.

Cena w Polsce – 2 190 PLN.

System testowy
Wzmacniacze: Hegel H160 (test TU), Hegel H100 (test TU), Roksan K3, Cayin MT-35 S (test TU), NuForce DDA-100 (test TU), Taga Harmony HTA-700B (test TU) oraz Dayens Ampino (test TU).
Kolumny: Vienna Acoustics Mozart Grand, Taga Harmony Platinium F-100 SE v.2 (test TU), Impuls Audio Alize (test TU), Guru Audio Junior, Taga Harmony Platinium One (test TU), Amphion Ion+ (test TU), Pylon Topaz 15 i Studio 16 Hertz Canto Two (test TU)
Źródła cyfrowe: odtwarzacz CD Musical Fidelity A1 CD-PRO, Mytek Manhattan DAC i NuForce Air DAC (test TU).
Komputery: McBook Apple Pro i Toshiba Satellite S75.
Gramofony: Clearaudio Emotion z wkładką Goldring Legacy (test TU) oraz Lenco L-175 z Nagaoka MP-110 (test TU).
Przedwzmacniacze gramofonowe: iFi Phono (test TU) i Ri-Audio PH-1 (test TU).
Tunery: Rotel RT-1080, Yamaha T-550 i Sansui TU-5900.
Magnetofon kasetowy: Nakamichi Cassette Deck 1.
Słuchawki: Sennheiser Momentum Wireless, Audeze LCD-2, Final Audio Design Adagio V (test TU), Final Audio Design Pandora Hope VI, HiFMan HE-300 (test TU), Sennheiser HD438, Sennheiser HD650 z kablem Ear Stream (test TU), AKG K545 (test TU), Sennheiser PX100 i Koss PortaPro (test TU), a także douszne EarPods Apple.
Wzmacniacze słuchawkowe: Mytek Manhattan DAC, Cayin C6, Schiit Valhalla 2, Musical Fidelity X-Can v.3 (test TU) z zasilaczem ULPS Tomanek (test TU), Taga Harmony HTA-700B i Ming Da MC66-AE (test TU).
Okablowanie: Audiomica Laboratory serie Red i Gray, DC-Components (test TU) oraz Harmonix CI-230 Mark II (test TU). Komplet okablowania i listwy zasilające Furutech.
Akcesoria: podstawa pod gramofonem to Rogoz-Audio 3SG40 (test TU), podstawy głośnikowe Rogoz-Audio 4QB80 (test TU), stopy antywibracyjne Rogoz-Audio BW40, szafka audio Solid-Tech Radius Duo 3 (test TU) i mata gramofonowa Harmonix TU-800EXi (test TU).






czwartek, 26 lutego 2015

Końcówka mocy Burson Timekeeper






Wstęp, czyli kilka słów o Burson Audio
Burson Audio to firma z antypodów, a konkretnie z Australii - z Melbourne. Powstała w 1996 roku, założona przez grupę przyjaciół i entuzjastów dobrego dźwięku hi-fi: kilku muzyków i inżynierów. Ideą, która im przyświecała, było dostarczenie jak najlepszego brzmienia urządzeniom audio-stereo przy zachowaniu rozsądku jeśli chodzi o koszty (innymi słowy - przy nieprzesadzonej cenie rynkowej). Jak można przeczytać TUTAJ na firmowej stronie, pragnięto zapewniać najwyższej jakości odsłuchy muzyczne w oparciu o najwyższej klasy dyskretne obwody tranzystorowe, bez tanich układów scalonych i op-ampów, czy standardowych transformatorów. Dźwięk Burson Audio ma być czysty i przejrzysty, z dobrym tempem i rytmem oraz naturalną ekspresją muzyki. Firma uzyskuje takie brzmienie starannie dobierając wysokiej klasy komponenty do budowy urządzeń, a także samodzielnie projektując najlepszej klasy układy i płytki drukowane.

Przedsiębiorstwo koncentruje się na wytwarzaniu przede wszystkim sprzętu z tzw. segmentu „nabiurkowego”, stąd w ofercie dominują przedwzmacniacze słuchawkowe, czasami będące także DACami. Są to Burson Soloist i Soloist SL oraz Burson Virtuoso i Virtuoso SL. W katalogu znajduje się także jeden wzmacniacz mocy Timekeeper, który jest przedmiotem dalszego opisu. Przedtem warto jednak wspomnieć o tym iż, Burson Audio jest również producentem doskonałych op-ampów (Supreme Sound Opamp), które można kupić osobno (zobacz TUTAJ). Cieszą się one nadzwyczajną opinią na rynku hi-fi audio.

Wrażenia ogólne i budowa
Na stronie polskiego dystrybutora GFmod Audio Research o Burson Timekeeper tak można przeczytać: „Tranzystorowa końcówka mocy stereo w klasie A/B. Możliwość pracy w trybie stereo (2 x 80 W), mono (1 x 240 W) i bi-amping. Potężny, ekranowany transformator zasilający zamknięty w prostej i kompaktowej obudowie ze szczotkowanych  płyt aluminium. W środku seria najwyższej jakości kondesatorów do audio Elna Silmik II.” Informacje te mówią, że ma się do czynienia z wielce niesztampowym urządzeniem audio. Jednak jego wygląd zewnętrzny pozornie mówi o czymś zupełnie innym. W skrócie można je opisać jako niewielkie (265 mm x 255 mm x 80 mm) aluminiowe pudełeczko o dość przyzwoitej masie 8 kg. Trudno uwierzyć, że ma aż takie wysokie parametry mocy (cytowane powyżej). A jednak ma.

Timekeeper wizualnie jest dość skromnym urządzeniem. Skromnym, ale estetycznym. Zbudowane jest w 100 % z grubych, anodowanych aluminiowych blach, co nadaje mu naprawdę ładny wygląd. Na dwóch bokach ma zainstalowane także aluminiowe grube grzebienie radiatorów. Front to gruba płytka ze szczotkowanego aluminium. Znajduje się na nim jedna niebieska dioda zaświadczająca o pracy. Nad nią wyfrezowano napis „Burson”. To wszystko. Więcej do opisywania znajduje się z tyłu. A są tam: gniazdo sieciowe IEC wraz z zintegrowanym bezpiecznikiem. Zaraz obok główny włącznik zasilania i przełącznik 230 V/110V. Pośrodku umieszczono ujście wentylacji (widać pod nim wiatraczek wentylatora), a po jego bokach dwie pary solidnych zacisków głośnikowych. Po lewej stronie parę wejść RCA (w trybie stereo) oraz pojedyncze wejścia RCA i XLR (dla trybu mono). Odpowiedni przełącznik (stereo, bridge i XLR) jest tuż obok. Innymi słowy, Timekeeper może pracować jako stereofoniczna końcówka mocy lub jako monofoniczna (wówczas niezbędne są oczywiście dwa Timekeeper – po jednym monobloku na kanał). Oczywiście, do pracy potrzebny jest także przedwzmacniacz – Burson Audio proponuje jeden ze swoich: Soloist lub Conductor, ale może to być każdy inny.

Wewnątrz łatwo wypatrzeć (bo zajmuje z połowę przestrzeni) duży transformator toroidalny o mocy 300 W zamknięty w czarnej puszce, a następnie stopień wejściowy oparty o tranzystory FET i stopień wzmocnienia na tranzystorach bipolarnych. Końcówka mocy pracuje w klasie AB przy użyciu wysokiej jakości dużych kondensatorów Wimy i Elny. Dysponuje mocą 80 Wat na kanał w trybie stereo i 240 Wat w mono. Z kolei pasmo przenoszenia rozciąga się w zakresie 0 Hz – 50 kHz, zniekształcenia harmoniczne występują poniżej 0,03%; stosunek szumu do sygnału powyżej 98 dB.




Obudowa Timekeeper to piękno czystego aluminium


Solidne aluminiowe grzebienie radiatorów


Tył Burson Timekeeper - urządzenie może pracować jako stereofoniczna końcówka mocy lub jako monoblok

Wzmacniacz zintegrowany Roksan K3 jako przedwzmacniacz


Mały wzmacniacz zintegrowany/DAC i przedwzmacniacz Pro-Ject MaiA w roli przedwzmacniacza


Spojrzenie z góry

Po prawej, na górze - Mytek Manhattan DAC, pod nim - Hegel H160

Mytek Manhattan DAC w roli przedwzmacniacza

Schiit Valhalla 2 stoi na stopach antywibracyjnych Rogoz-Audio BW40


Na górze - lampowy wzmacniacz słuchawkowy i przedwzmacniacz Schiit Valhalla 2



Spojrzenie ogólne na pokój odsłuchowy


Wrażenia dźwiękowe
Burson Timekeeper odsłuchiwałem w stereofonicznym trybie końcówki mocy. Jako, że nie dysponowałem firmowym przedwzmacniaczem posiłkowałem się innymi. Do tego celu wykorzystywałem po kolei: Hegel H160, Roksan K3, Pro-Ject MaiA, Mytek Manhattan DAC, Rotel RC-03, Taga Harmony HTA-700B oraz lampowy Schiit Valhalla 2. Kolumny głośnikowe to przede wszystkim: Impuls Audio Alize, Martin Logan Motion 35XT i Vienna Acoustics Mozard Grand. Pełna lista sprzętu towarzyszącego dostępna jest na końcu tekstu.

Jak napisałem wcześniej, Timekeeper jak na standardy audio-stereo ma raczej nieduże gabaryty, lecz oferuje uczciwe 2 x 80 Wat mocy w trybie pracy stereo amplifikacji klasy AB. Szybko po przyłączeniu do niego kolumn okazało się, że mam do czynienia z wielkim mocarzem. Wzmacniacz bardzo łatwo steruje kolumnami – czyni to autorytatywnie i wręcz apodyktycznie. Aż strach pomyśleć, co dzieje się kiedy grają dwie końcówki mocy w trybie mono, a nie jedna w stereo! Tam pełnia władzy nad głośnikami musi być absolutna. Ale w trybie stereo jest i tak bardzo dobrze. Nie jest to tak zwana „ściana dźwięku”, lecz na pewno solidne jego uderzenie i atak. Dźwięk jest żywy i energiczny, bardzo szybki i władczy. Angażujący słuchacza dużą mocą i pełnym nasyceniem tonalnym. Energia brzmienia jest fantastyczna. Podobnie nasycenie i soczystość dźwięku oraz tempo i bit. Ponadto charakter dźwięku jest lekki i zwinny. Doprawdy, nie ma się do czego przyczepić w tym zakresie – nie jest to bezwarunkowa referencja, ale jest więcej niż bardzo dobrze.

Ciekawą cechą australijskiej końcówki mocy jest fakt, że przekazuje dźwięk transparentnie i czysto, bardzo mało od siebie dodając. Nie, że w ogóle nie „barwi” dźwięku, a bardzo, bardzo mało. Dzięki temu brzmienie jest przezroczyste, ale również bardzo harmonijne – nie podbarwione ciepłem, ani chłodem; nie podkolorowane, nie osłodzone. Jest naturalne i analityczne. Dokładne. Nie jest to jednak jakaś chłodna laboratoryjna precyzja, czy kliniczna preparatyka, a wnikliwe spojrzenie daleko w głąb muzyki. W jej prawdziwą istotę i sens (tak mi się styl gry Timekeeper kojarzy). Z związku z tym, ważniejsza jest dla Burson Audio naturalna i fizyczna precyzja dźwięku, niż sztuczne emocje i tzw. ogólna muzykalność. Średnica ukazywana jest fascynująco przezroczyście i szczegółowo, aż kipi od esencjonalnej ilości informacji, rozmaitych ingrediencji i niuansów. Równolegle brak tu wyrachowanej prezentacji kierującej się w stronę przesadnej ekspozycji sopranów, bo wzmacniacz ich nie prześwietla, a jedynie optymalnie naświetla. Nie czuć żadnej agresji, czy surowości. Co ważne, pojedyncze tony mają obfite wypełnienie, są wręcz ciężkie od muzyki. Są namacalne. Daje to efekt w postaci soczystego brzmienia, dociążonego i potoczystego; przekaz jest wiarygodny i spektakularny. Bliski koncertowemu. Zaawansowany stylistycznie.  

Podobnie jak Timekeeper przykłada dużą wagę do czystości i precyzji dźwięku, tak samo traktuje zjawiska przestrzenne. Nie dosyć, że przekaz jest bardzo ekspansywny i energetyczny to dodatkowo idealnie określony w przestrzeni. Dźwięk jest wyjątkowo atrakcyjnie rysowany, scena jest trójwymiarowa, głębia - wyraźna i pokaźna, źródła pozorne – masywne i doświetlone, balans tonalny – doskonały. Owszem, są wzmacniacze, które oferują większą gęstość tonalną i precyzyjniejsze rozmieszczenie instrumentów na scenie, jednak w cenie mniejszej niż 10 000 - 11 000 PLN nie przychodzi mi do głowy żaden wzmacniacz, który robiłby to lepiej niż Timekeeper. No chyba, że jakiś słuchawkowy, ale to zupełnie inna bajka.

Na koniec kilka słów o właściwym doborze przedwzmacniacza. Jak już pisałem, otrzymałem od dystrybutora samą końcówkę mocy, bez adresowanego jej przedwzmacniacza Burson Audio. Trochę żałuję więc, że nie mogłem porównać firmowego przedwzmacniacza i końcówki mocy z innymi markami, ponieważ dużo pisze się o tym, iż najlepiej grają te dwa sprzęty zestawione razem, bo tak są konstruowane. Jako przedwzmacniacze używałem: Mytek Manhattan DAC, Hegel H160, Roksan K3, Pro-Ject MaiA, Taga Harmony HTA-700 B, Rotel RC-03 oraz lampowy wzmacniacz słuchawkowy i przedwzmacniacz Schiit Valhalla2 (czyli sprzęt rozciągający się w kwotach od 1 000 PLN do 22 000 PLN). Od razu napiszę, że Timekeeper jest bardzo wrażliwy na jakość i klasę przedwzmacniacza, te tańsze, mówiąc krótko, po pierwszych odsłuchach poszły w kąt. Brakowało odpowiedniej precyzji i dopełnienia dźwięku. I choć ogólnie dźwięk był dobrze zrównoważony i dynamiczny, to brakowało optymalnego doświetlenia i wypełnienia tonalnego. Dlatego, im wyższego poziomu przedwzmacniacz zastosować do Timekeeper, tym lepiej ostatecznie dla klasy dźwięku. Najbardziej podobało mi się zestawienie z rewelacyjnym przedwzmacniaczem wbudowanym w Mytek Manhattan DAC, potem Hegel H160, a następnie Roksan K3. Na duże uznanie zasługuje także lampowy Schitt Valhalla 2, który może nie czarował zbytnią dokładnością i selektywnością brzmienia, ale wprowadził dodatkowe emocje i miłą barwę do przekazu Timekeeper, co przyniosło niejaką muzykalność i melodyjne dopełnienie przekazu. Jest to pewien sygnał, że lampowy przedwzmacniacz do Timekeeper może być dobrym tropem dla jego rozbudowy i uzupełnienia.

Podsumowanie
1. Końcówka mocy Burson Timekeeper to skromna, aczkolwiek estetyczna i solidna budowa zewnętrzna oraz doskonała wewnętrzna, bo zaopatrzona w pierwszorzędnej jakości elementy – uwzględniając w tym gigantyczny (w stosunku do wielkości urządzenia) ekranowany transformator toroidalny.

2. Timekeeper może pracować jako stereofoniczna końcówka mocy (2 x 80 Wat) lub jako monoblok (1 x 240 Wat). Burson Audio ma w ofercie kilka przedwzmacniaczy. Adresowany dlaTimekeeper to Burson Conductor.

3. Dźwięk jest żywy i energiczny, bardzo szybki i władczy. Angażuje słuchacza dużą mocą i wypełnieniem tonalnym. Energia brzmienia jest wprost fantastyczna. Podobnie nasycenie i soczystość dźwięku oraz jego tempo i bit. Klasa dźwięku jest bardzo zaawansowana.

4. Końcówka mocy ma naturalny i analityczny charakter brzmienia Timekeeper. Dokładny i transparentny. Najważniejsze w przekazie są koncertowy żywioł oraz wybitna precyzja i nasycenie tonalne. Sztuczne emocje i podkolorowanie dodatkową barwą czy ciepłem nie są przymiotami australijskiej końcówki mocy. Brzmienie jest soczyste, bez oznak osuszonej kliniczności czy, nie daj Boże – techniczności.

5. Ważny jest odpowiedni dobór przedwzmacniacza. Tu panuje prosta zasada: im lepszej klasy takowy przyłączyć, tym jakość uzyskiwanego dźwięku z Timekeeper wyższa. W powyższym opisie zwyciężył przedwzmacniacz/DAC Mytek Manhattan DAC.

6. Jeżeli ktoś pragnie poznać prawdziwe piękno muzyki, wnikliwe spojrzeć w jej głąb, usłyszeć prawdziwą istotę i sens nagrań, to powinien koniecznie posłuchać Burson Timekeeper. To jest fantastyczny wzmacniacz, który zapewnia 100 % wiarygodności i wierności, a równolegle dostarcza masę pozytywnych emocji. Polecam z czystym sercem!

7. Cena w Polsce – 11 000 PLN.

System testowy
Wzmacniacze: Hegel H160 (test TU), Hegel H100 (test TU), Roksan K3, Cayin MT-35 S (test TU), NuForce DDA-100 (test TU), Taga Harmony HTA-700B (test TU) oraz Dayens Ampino (test TU).
Kolumny: Vienna Acoustics Mozart Grand, Taga Harmony Platinium F-100 SE v.2 (test TU), Impuls Audio Alize (test TU), Guru Audio Junior, Taga Harmony Platinium One (test TU), Amphion Ion+ (test TU), Pylon Topaz 15 i Studio 16 Hertz Canto Two (test TU)
Źródła cyfrowe: odtwarzacz CD Musical Fidelity A1 CD-PRO, Mytek Manhattan DAC i NuForce Air DAC (test TU).
Komputery: McBook Apple Pro i Toshiba Satellite S75.
Gramofony: Clearaudio Emotion z wkładką Goldring Legacy (test TU) oraz Lenco L-175 z Nagaoka MP-110 (test TU).
Przedwzmacniacze gramofonowe: iFi Phono (test TU) i Ri-Audio PH-1 (test TU).
Tunery: Rotel RT-1080, Yamaha T-550 i Sansui TU-5900.
Magnetofon kasetowy: Nakamichi Cassette Deck 1.
Słuchawki: Sennheiser Momentum Wireless, Audeze LCD-2, Final Audio Design Adagio V (test TU), Final Audio Design Pandora Hope VI, HiFMan HE-300 (test TU), Sennheiser HD438, Sennheiser HD650 z kablem Ear Stream (test TU), AKG K545 (test TU), Sennheiser PX100 i Koss PortaPro (test TU), a także douszne EarPods Apple.
Wzmacniacze słuchawkowe: Mytek Manhattan DAC, Cayin C6, Schiit Valhalla 2, Musical Fidelity X-Can v.3 (test TU) z zasilaczem ULPS Tomanek (test TU), Taga Harmony HTA-700B i Ming Da MC66-AE (test TU).
Okablowanie: Audiomica Laboratory serie Red i Gray, DC-Components (test TU) oraz Harmonix CI-230 Mark II (test TU). Komplet okablowania i listwy zasilające Furutech.
Akcesoria: podstawa pod gramofonem to Rogoz-Audio 3SG40 (test TU), podstawy głośnikowe Rogoz-Audio 4QB80 (test TU), stopy antywibracyjne Rogoz-Audio BW40, szafka audio Solid-Tech Radius Duo 3 (test TU) i mata gramofonowa Harmonix TU-800EXi (test TU).