Polpak

sobota, 29 czerwca 2013

Skalpel "Skalpel" - winyl reedycja 2013 r.

Jakiś miesiąc temu ukazała się na rynku winylowa (2 x LP 180 g) reedycja debiutu wrocławskiego duetu wydanej w kultowej wytwórni płytowej Ninja Tune. Ów debiutancki album zatytułowany jest po prostu "Skalpel", czyli nazwą zespołu. Pierwsze jego wydanie miało miejsce w 2003 roku i od tego czasu winyl ten stał się pozycją nieomal kultową. Dlatego bardzo mnie cieszy fakt, że Ninja Tune zdecydowała się po 10 latach na ponowne jego wydanie/reprint. Płytę kupiłem bezpośrednio w Londynie, gdzie koszt zakupu tego winylu jest znacznie niższy niż w Polsce.

Skalpel, jak już napisałem, to duet dwóch artystów - DJ'ów na stałe mieszkających we Wrocławiu: Igora Pudło (Igor Boxx) oraz Marcina Cichego. Ich pierwsza płyta dla londyńskiej Ninja Tune stała się głośnym wydarzeniem artystycznym. Sklapel wykorzystał sample z bogatego dorobku jazzowej kolekcji polskiego jazzu sygnowanego znakiem "Polish Jazz" (głównie). Jednak muzyka polskiego jazzu z lat 60-tych i 70-tych w ich rękach (a w zasadzie - komputerach) otrzymała nowy sens i znaczenie artystyczne. Została wykorzystana, przepisana i zastosowana w zupełnie innym wymiarze - stała się natchnieniem dla dźwięku elektronicznego zawierającego bogate nawiązanie do tradycji i historii jazzu, najwyższej jakości muzycznej jazzu - warto dodać. Czy płyta formacji Skalpel to przełom w muzyce? Oczywiście, że nie, ale moim zdaniem jest to udana próba transformacji muzyki jazzowej (i to polskiej) na rynek ogólnoświatowy, zrozumiały i akceptowany zarówno przez tradycjonalistów jak i zwolenników eksperymentu, a także muzyki elektronicznej. Dlatego uważam tę pozycję za wybitną i godną posiadania w domowej płytotece.

Warto pobawić się w rozpoznawanie ingrediencji poszczególnych utworów na płycie Skalpel, ich pierwotnych wykonawców i twórców. Bardzo pomocna w tym jest strona Who Sampled, gdzie można zapoznać się (albo prześledzić) z oryginalnymi utworami (lub raczej ich fragmentami) stworzonymi przez innych artystów, a samplowanymi przez wrocławski duet.

Pierwszy na albumie utwór "High" zawiera fragmenty kompozycji "Down" zespołu Fredonia Jazz Ansamble od czasu 5:28 (TUTAJ), a także grupy Pick Up "Nana" z płyty "To nie jest jazz" od 0:05 (TUTAJ).

Druga ścieżka na Skalpel o tytule "Not To Bad" zawiera sample z płyty Piotra Figiela "Piotr" (kompozycja "Breakfast at Midnight" TUTAJ od 0:13), Adama Makowicza z albumu "Blues", grupy wokalnej Novi Singers z płyty "Go Right" (utwór "Five, Four, Three" TUTAJ od 0:00), a także zespołu Bergendy z albumu "Jazz" (ścieżka "Vertical Motives in Five Movements" TUTAJ 4:07, 4:26).

Ciekawa jest 5. kompozycja o tytule "So Far", bo zawiera kilka fragmentów utworu "Stompin and the Savoy" Andrzeja Kurylewicza i Wandy Warskiej z płyty "Somnambulicy" (TUTAJ).

Prawdziwym bogactwem sampli jest 6. ścieżka pod tytułem "Break In", bo tu zawartych jest aż 6. fragmentów z różnych polskich płyt jazzowych (i nie tylko). Można tu znaleźć kompozycję "Ploteczki Cioteczki" autorstwa grupy Paradox (od 0:01), "Alpha Centuarii" z albumu "Na kosmodromie" Grupy Organowej Krzysztofa Sadowskiego (TUTAJ od 0:17), a dalej - utwór Adama Makowicza "Sacred Song" z płyty Unit (TUTAJ od 0:13), "Seven for Five" Czesława Bartkowskiego z albumu "Drums Dream" (TUTAJ od 0:13) oraz "Good Times, Bad Times" (TUTAJ) z tej samej płyty. Na koniec zaś niespodzianka, bo jest też tu wsamplowany utwór węgierski "Ultraviola Happy Viola" grupy Deseo Csaba Jazz Quintet z albumu "Ultraviola" (TUTAJ od 0:13).

Polecam płytę formacji Skalpel, ale namawiam także Drogiego Czytelnika (o ile jeszcze nie zna) do sięgnięcia po utwory oryginalne, czy to w formie odsłuchów całych albumów, czy też zabawy na stronie Who Sampled. Zarówno jedno i drugie przynosi sporo przyjemności, a także poszerza horyzonty poznawcze muzyki, odkrywa głębię znaczeń dźwięków.

Strona duetu Skalpel w Ninja Tune TUTAJ.





piątek, 28 czerwca 2013

Słuchawki HiFiMan HE-300










Wstęp
Muszę się przyznać, iż początkowo sceptycznie podchodziłem do firmy HiFiMan. Bo istnieje dość krótko (około 5 lat), a jej produkty są już obecnie przyrównywane przez recenzentów do urządzeń renomowanych producentów wytwarzających sprzęt słuchawkowy od kilkudziesięciu lat. Bo stoi za nią kapitał stricte chiński, a nie europejski, czy amerykański lub japoński. Bo każdy wyrób HiFiMan jest obsypywany deszczem pochwał, pochlebnych testów w prasie branżowej. I jak tu nie być podejrzliwym? Czyżby HiFiMan w ciągu kilku lat wypracował same idealne urządzenia, patent na dźwięk doskonały, a przy okazji - rynkową receptę na sukces? Wszystko wskazuje, że tak. Moja osoba może jedynie potwierdzić, że urządzenia HiFiMan, z którymi miałem do czynienia reprezentowały świetny dźwięk, solidne wykonanie i niebanalny (oryginalny) design – klasę samą w sobie.

HiFiMan
O firmie HiFiMan napisałem całkiem sporo przy okazji testów słuchawek HE-500 (test TU) oraz odtwarzacza plikowego HM-601 Slim (test TU). Została założona w 2006 roku przez pana Fang Biana. HiFiMan to przedsięwzięcie z chińskim rodowodem (i kapitałem) ale zarejestrowane oficjalnie w Stanach Zjednoczonych, a konkretnie – w Nowym Jorku, gdzie znajduje się biuro klienta i serwis. Hurtownia mieści się zaś w stanie Illinois. Natomiast cały proces projektowo-konstrukcyjny odbywa się w Chinach, a produkcja w dwóch zakładach – też naturalnie w Państwie Środka. I nie ma co się na ten fakt obruszać, ani wybrzydzać, bo Chiny są obecnie fabryką świata, a sprzęty HiFiMan udowodniają, że Chińczyk potrafi zadziwić świat już nie tylko perfekcyjnymi kopiami, ale i innowacyjnością.

HIFiMan proponuje w aktualnym katalogu (TUTAJ) kilka modeli słuchawek, całkiem sporo wzmacniaczy słuchawkowych, odtwarzaczy plikowych, a także DAC i różne akcesoria typu okablowanie , torby na słuchawki, etc. Firma szczyci się tym, że w swoich słuchawkach implementuje nietypowe rozwiązania technologiczne, bo większość modeli wyposażana jest (zamiast klasycznych przetworników dynamicznych) w elektromagnesy i metalową folię, która drgając wytwarza dźwięk. Są to tzw. słuchawki planarne lub magnetostatyczne.

Do mnie zaś trafiły słuchawki HE-300, które są pierwszą firmową propozycją słuchawek dynamicznych, a nie planarnych. Zostały wypożyczone od polskiego dystrybutora marki, firmy RAFKO.

Budowa i ergonomia
HE-300 dostarczane są w zwykłym pudełku – kartoniku z plastikową szybką. Brak tu dedykowanej torebki (etui transportowego), wymiennych padów, przejściówek, etc.

Na pierwszy rzut oka, HE-300 bardzo przypominają wizualnie HE-500. Różnice dotyczą zaledwie kilku detali, drobnostek. Są jednak tak samo eleganckie oraz wyrafinowane pod względem wzornictwa, a także solidnie zbudowane z wysokogatunkowych materiałów (pady z aluminium lub z twardego plastiku dobrze je naśladujące, a elementy pałąku ze szczotkowanej stali). Pałąk jest pokryty skórą ( tworzywem skórzano-podobnym?). Jest tu natomiast odmienna kolorystyka muszli (bo rozmiar jest taki sam). Muszle wykonane są polerowanego aluminium (lub plastiku aluminiopodobnego), po zewnętrznych bokach zamontowane są czarne metalowe maskownice (grille), pod którymi prześwitują okrągłe pierścienie dużych przetworników. Od wewnątrz pady wyściełane są miękkim welurem. W lewej i prawej muszli (od dołu) przytwierdzone są gwintowane gniazda-wtyki, do których przykręca się kabel słuchawkowy. Przewód wykonany jest ze srebrnych, skręcanych przewodników . Jest dość cienki, ale za to długi – aż  2,8 metra; zakończony tzw. małym jackiem. Można dokupić osobno 5 metrowy kabel z miedzi OFC lub ze srebra.

W porównaniu do superciężkich słuchawek HiFiMan HE-500, które mają masę nieco powyżej 500 gram, 270 gram modelu HE-300 to naprawdę niewiele – można nawet napisać, że są lekkie. Leżą (i układają się) na głowie jak ulał – nic nie ciśnie, a pady przyjemnie opatulają uszy.  Są niezwykle komfortowe i ergonomiczne. Świetnie układają się na czaszce, przez co wręcz zachęcają do wielogodzinnych odsłuchów.













Dźwięk
Inżynierowie HiFiMan przed premierą każdego nowego modelu słuchawek przeprowadzają "testy na ludziach", a konkretnie na audiofilach, którzy otrzymują do przesłuchania prototypy - słuchają na nich muzykę, a następnie wyrażają swoje opinie o nich. Zarówno krytyczne, jak i pozytywne. HiFiMan potem tak modeluje ostateczny dźwięk słuchawek, aby zgodne był on z preferencjami audiofilskimi odbiorców. Ciekawa praktyka, ale niewątpliwie skuteczna, bo kiedy założyć firmowe nauszniki, od razu czuć w nich ów rasowy sznyt. Nie inaczej jest również z HE-300.

Dźwięk HE-300 nie jest tak rozdzielczy i głęboki jak HE-500, lecz bez wątpliwości reprezentuje wysoką klasę. Zwraca uwagę przede wszystkim pełna harmonia przekazu, jednorodność i wiarygodność dźwięku, głębokość basu i jego namacalny stan skupienia. Zasobna substancja. Przekaz HiFiMan jest rozciągnięty od samej góry, poprzez gęsty środek, aż do niskiego dołu. I choć polichromatyzm barw nie jest najwyższych lotów (typowy dla flagowych modeli słuchawek typu Sennheiser HD800 czy Beyerdynamic T1), to ich wysublimowana jakość nie budzi żadnego sprzeciwu piszącego te słowa. Bowiem proponowane barwy są rozkosznie plastyczne, nadają instrumentom oraz wokalom autentyczności, a nawet niejakiego ciepła. Do tego można tu spotkać realizm typowy dla dźwięku generowanego przez kolumny głośnikowe - tak mi to się kojarzy. W zasadzie można (nie do końca oczywiście) zapomnieć, że ma się słuchawki na głowie, bo dźwięk „nie gra w głowie”, a dookoła.

Co istotne, przekaz jest czysty i gładki (ale nie wygładzony, czyli płaski), odbierany jako rzeczywisty i naturalny. Soprany są ładnie rozdzielcze, ale nie kaleczą uszu ostrością krawędzi, czy szklistością sybilantów. Udało się konstruktorom HiFiMan zaproponować klarowne wysokie tony, zapewniające niezłą selektywność i otwartość a jednocześnie takie, które pozbawione są przykrej nachalności i zbyt brutalnej analizy. Owszem, niekiedy w ten sposób cierpi tzw. wgląd w strukturę nagrań i mikro-niuanse, ale zyskuje z pewnością muzykalność i ogólna radość odsłuchów.

Bardzo podoba mi się struktura niskich tonów, ich przyjemna elastyczność, sprężystość i soczystość. Basy są obfite, nawet tłuste, można napisać. Są różnorodne i kapitalnie definiowane - ich ogólny wyraz przywodzi skojarzenia z dźwiękiem charakterystycznym dla wysokiej półki hi-fi. Charyzma i formulacja niskich tonów pozwalają cieszyć się dźwiękiem kontrabasu, czy gitary basowej w sposób pełny i przekonujący – możliwe jest usłyszenie nieomal przekazu „na żywo”. Struny są pojedynczo rozróżnialne i dźwięczne. Super! Przy okazji warto zauważyć, iż HE-300 produkują dużo basu, ale nie jest on przesadzony – jest dobrze kontrolowany i nierozlewający się w nadmiarze. Niskie tony nie mają słyszalnych podbarwień.

Pasmo wokalne charakteryzuje się doskonałą koherentnością oraz pierwszorzędnym wypełnieniem treścią. Kompletnością oraz wysyceniem. I na tych epitetach, przymiotnikach w zasadzie możny by zakończyć opis, ale dla rzetelności testu warto napisać jeszcze kilka słów. Średnie tony są esencją muzyki, bo to one przecież zawierają (niosą) najwięcej muzycznych informacji. A HE-300 prezentują średnicę w sposób żywy, pokazują całą jej energię i rytm zawarte w nagraniach; powodują, że słuchacz ma wrażenie odbioru dźwięku lekkiego, a jednocześnie głębokiego, skupionego i wrażliwego. Wyrafinowanego, odkrywającego detale i niuanse, ale i spektakularnego – koncertowego. Z rewelacyjnym balansem tonalnym.

HiFiMan HE-300 kontra Sennheiser HD650
W porównaniu do słuchawek Sennheiser HD650 HE-300 proponują bardziej czytelny bas, łatwiej usłyszeć jego poszczególne warstwy i głębię. Wydaje się, że HiFiMan są bardziej rozdzielcze i odkrywcze, sięgają dalej – wyłuskują więcej szczegółów, niż to potrafią uczynić niemieckie nauszniki, też przecież świetne i potrafiące grać wyrafinowaną muzykę. Ponadto HE-300 bardziej koncentrują się na ogólnym klimacie muzyki, jej prawdziwości i rzetelności. Dają wiele zadowolenia, ale jest to innego rodzaju „fun” niż w HD650, które można nazwać lekko „misiowatymi” i zdystansowanymi (ale dalej jest to wysoka jakość hi-fi, a nawet referencyjna), a HE-300 to bezpośredniość i żywioł – ale wysokiej klasy. W skrócie: dalekowschodnia atrakcyjność świeżego dźwięku kontra europejska dystyngowana relaksacja.

Konfiguracje
HiFiMan HE-300 nie są wymagające co do amplifikacji. To nie oznacza oczywiście, że można je podłączyć „do byle czego”, a że w zasadzie z każdym wzmacniaczem (lub odtwarzaczem) grają dobrze lub poprawnie. Oczywiście, kiedy zestawić je z dedykowanym wzmacniaczem słuchawkowym typu Musical Fidelity X-Can v.3 lub Schiit Asgard 2 to dźwięk jest zdecydowanie lepszy (pełniejszy i bardziej wiarygodny, nasycony) niż z „dziurki” odtwarzacza CD. Ale kiedy przyłączałem HE-300 do iPada 3 Apple, to i tak przekaz okazywał się na tyle dobry i przyjemny, że należy uznać takie zestawienie za uprawnione, choć nie audiofilskie.

Podsumowanie
1. HiFiMan HE-300 to pierwsze firmowe słuchawki z przetwornikami dynamicznymi. Solidnie zaprojektowane i tak samo wykonane z wysokogatunkowych tworzyw, materiałów. Aluminiowe muszle, stalowy pałąk pokryty skórą. Miękkie welurowe pady.

2. Ergonomia i komfort – doskonałe. Mała masa 270 gram. Te cechy zachęcają do wielogodzinnych odsłuchów.

3. Dźwięk harmonijny, jędrny i żywy. O rewelacyjnej dynamice i znakomitym balansie tonalnym. Średnica nasycona, gęsta – wyraźna, ale i lekko ocieplona. Bas – niski, mocny i skupiony. Duży. Soprany nieźle szczegółowe, ale nie analityczne. Sprzyjające radosnym odsłuchom.

4. HE-300 to słuchawki, których trudno nie polubić. Reprezentują rzetelny, klasowy dźwięk hi-fi zaproponowany w muzykalnej sygnaturze – żywiołowej i koncertowej. Są uniwersalne – grają każdą muzykę z jednakowym zapałem i drivem.

5. Polska cena około 1 100 zł wydaje się być bardzo konkurencyjna względem (na przykład) słuchawek Sennheiser HD650. 

Dane techniczne
Dostępne na stronie polskiego dystrybutora marki HiFiMan, firmy RAFKO TUTAJ.

Sprzęt używany podczas odsłuchów
Słuchawki: Sennheiser HD650 z kablem Ear Stream (test TU), Creative Aurvana Live! z przewodem do Sennheiser HD650.
Wzmacniacze słuchawkowe: Schiit Asgard 2 oraz Musical Fidelity X-Can v. 3 wraz z zasilaczem ULPS firmy Tomanek (test TU).
Odtwarzacz CD: Musical Fidelity A1 CD-PRO.
Okablowanie: Audiomica Laboratory oraz DC-Components (test TU).
Akcesoria: stojak do słuchawek Woo-Audio.

piątek, 21 czerwca 2013

Baltlab Endo 2 – wzmacniacz zintegrowany









Wstęp
Po raz drugi opisuję sprzęt wyprodukowany przez gdańską firmę Baltlab. Wcześniej był to wzmacniacz o nazwie Epoca 1 v.3, którego test znajduje się TUTAJ. Nie muszę, zdaje się dodawać, że ów Baltlab wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie podczas odsłuchów. Klasą dźwięku i jego jakością bardzo przypominał mi urządzenia spod brytyjskiego szyldu Naim. Tak, to ta sama liga dźwięku. Dlatego kiedy pojawiła się okoliczność wypożyczenia premierowego wzmacniacza z Gdańska Endo 2, tak długo „nękałem” telefonami współwłaściciela i konstruktora Baltlab pana Ryszarda Kozłowskiego, że w końcu znalazł jeden wolny egzemplarz Endo 2, który wypożyczył mi do testów.

Baltlab
O firmie Baltlab napisałem więcej podczas testu wzmacniacza Epoca 1 v.3 (TU) dziś, więc podam jedynie najważniejsze o niej informacje. Za przedsiębiorstwem o nazwie Baltlab kryją się dwaj panowie – Gerard Wiśniewski oraz Ryszard Kozłowski - entuzjaści dobrego dźwięku oraz specjaliści w dziedzinie inżynierii.  Firma powstała w 1999 roku i w tym samym roku na warszawskiej wystawie Audio Show został zaprezentowany pierwszy wzmacniacz. Obecnie Baltlab ma w ofercie 5. wzmacniaczy oferowanych w dwóch liniach: Epoca i Endo. Epoca to modele: Epoca 1 v.3, Epoca 2 i Epoca 3, zaś Endo – Endo 1 i Endo 2. Trwają prace nad Endo 3, który będzie topową firmową integrą. Jak widać, Baltlab wyspecjalizował się w konstruowaniu i budowie wzmacniaczy zintegrowanych, bo to one jedynie stanowią propozycję przedsiębiorstwa.

Budowa i wrażenia ogólne
Endo 2 to prawdziwy gigant – nie dość, że ma masę ponad 20 kg, to jego gabaryty też są duże. Jest około 2 x większy od mojego podstawowego wzmacniacza Hegel H100, który też przecież nie jest ułomkiem. Baltlab zaopatrzony jest po bokach w olbrzymie radiatory (wzmacniacz bardzo grzeje się podczas pracy), zaś cała obudowa wykonana jest z grubej blachy. Design mogę określić jako surowy i prosty, ale logiczny i estetyczny. Reprezentuje styl technicyzujący, ale bez wątpliwości jest ładny.

Front dostępny jest w dwóch wersjach kolorystycznych aluminiowego panelu – srebrny i anodowany na czarno. Środkową część frontu zajmuje spora gałka potencjometru wzmocnienia, po jej lewej stronie znajdują się dwa przyciski wyboru źródła, a ten fakt jest sygnalizowany zapaleniem się czerwonej diody. Wokół gałki potencjometru wmontowano (na okrężnej linii) czerwone diody, które wraz ze wzmocnieniem zapalają się kolejno, najpierw słabym światłem, a potem pełnym. Po pewnym czasie wszystkie przygasają, ale stale świecą się. Kiedy ustawić głośniej dźwięk, ponownie palą się pełnym światłem. Bardzo estetyczny zabieg wizualny.

Po prawej stronie umieszczono włącznik sieciowy oraz przycisk „Mute”. Kiedy włączyć wzmacniacz, następuje proces „nagrzewania się” układów, który trwa około 15 – 20 sekund, a po tym czasie urządzenie zawiadamia o gotowości do pracy zapaleniem się diody „Mute” – aby uruchomić Endo 2 należy przekręcić gałkę wzmocnienia (można to też uczynić z pozycji pilota zdalnego sterowania - jest w zestawie).

Z tyłu, mniej więcej po środku, zamontowano rząd 6-ciu par gniazd RCA, z których 5. to wejścia liniowe, a 1. para jest częścią pętli magnetofonowej. Powyżej znajduje się para gniazd XLR. Na dwóch skrajach panelu tylnego, w jego górnych rogach umieszczono po jednej parze terminali głośnikowych, wyglądających bardzo solidnie. Po lewej stronie, na dole znajdują się gniazdo sieciowe oraz włącznik/wyłącznik sieciowy.

O idei konstrukcji Baltlab Endo 2 tak można przeczytać na firmowej stronie:
„Endo 2 jest całkowicie nową konstrukcją. Zajmuje środkową pozycję w katalogu linii wzmacniaczy. Podstawową zmianą, mającą największy wpływ na parametry urządzenia, było zastosowani w stopniu wyjściowym tranzystorów bipolarnych, zamiast dotychczasowych – unipolarnych (Mosfet). Obniżyliśmy w ten sposób zdecydowanie rezystancję wyjściową. Związana z tym wartość współczynnika tłumienia, czyli tzw. dumping factor uległa zdecydowanemu podwyższeniu.

Przy firmowych założeniach, braku globalnej pętli sprzężenia zwrotnego ma to dominujące znaczenie w odtwarzaniu niskich tonów. Drugim kamieniem milowym tej konstrukcji jest nowoczesna drabinka rezystorowa sterowana mikroprocesorem, służąca do regulacji siły głosu. Jej aplikacja, w połączeniu ze znakomitymi audiofilskimi wzmacniaczami operacyjnymi typu LM 4562 pozwala na regulowanie sygnału o wartości +/- 18 Voltów, nie dopuszczając przy tym do zniekształceń i przekłamań w barwie dźwięku. Wzmacniacz wyposażony jest w wejścia zbalansowane XLR oraz zdalne sterowanie. W zasilaczu wykorzystaliśmy wykonane na nasze zamówienie dwa bardzo dobrej jakości transformatory toroidalne „PWPH Lachowski” o mocy 400 VA oraz kondensatory elektrolityczne o łącznej wartości ponad 160 000 µF”.

Tyle mówi teoria, a jak wzmacniacz Endo 2 sprawdza się w praktyce, czyli jak gra – zapraszam do kolejnej części opisu.
















Zainstalowane interkonekty wewnętrzne Sevenrods Baltlab Upgrade

Wrażenia odsłuchowe
Pierwsze wrażenie jest takie, że dźwięk jest nieprawdopodobnie „szeroki”, wręcz horyzontalny – przestrzeń rozkłada się na boki znacznie szerzej niż we wzmacniaczu Hegel H100, wydaje się, że sięga daleko na boki - hen, poza linię kolumn. Ponadto przekaz jest szybki i żywiołowy, jest jak huragan – silny i spektakularny. Wzmacniacz bardzo dobrze radzi sobie z kontrolą basów – nawet wymagające dużo prądu i kapryśne pod tym względem kolumny Vienna Acoustics Mozart Grand wziął w ryzy i kapitalnie wysterował niskie tony, które otrzymały gęstą i mocną podstawę oraz różnorodność (wielopłaszczyznowość). Silne skupienie oraz prawidłowy rytm. Pod tym względem Endo 2 jest wyjątkowo dobry.

Dźwięk proponowany przez wzmacniacz z Gdańska jest bardzo czysty, klarowny a nawet przezroczysty, można napisać. Bardzo mało od siebie dodaje barw – w tym względzie ma odmienną sygnaturę od norweskiego H100, gdzie konstruktorzy zadbali o „przyprawy” takie jak organiczność i uwypuklanie instrumentów. Baltab 2 skupia się raczej na wiernym oddaniu barw instrumentów i wokali, ich prawdziwości i naturalności, a nie na tzw. muzykalności, która w wielu przypadkach może być przyjemna i łaskawsza dla uszu słuchacza (niż czysta prawda zapisana na płycie), lecz jest także pewnego rodzaju oszustwem. Baltlab 2 natomiast pokazuje dźwięk tak jak został zrealizowany przez inżynierów w studio nagrań, jest lupą powiększającą, która analizuje i bada, odkrywa szczegóły i niuanse. W związku z powyższym, świetnie słucha się na nim rozbudowanej, gęstej muzyki typu orkiestry symfoniczne, duże składy instrumentalne, czy chóry. Baltlab jest niezwykle rozdzielczy i dokładny, można napisać – skrupulatny i dociekliwy. Każdy ton i półton, każdą nutę można usłyszeć nieomal pojedynczo.

Mówiąc szczerze, styl gry Endo 2 bardzo przypomina mi duński wzmacniacz Vitus Audio RI-100. To podobna klasa dźwięku i umiejętność otwartego, niczym nie skrępowanego oraz wyraźnego przekazu. Wysublimowana jakość oraz silny charakter pozwalający zabrzmieć muzyce prawdziwie i naturalnie.

Niekiedy "dokuczała" mi owa spektakularna przestrzeń (o której pisałem na początku akapitu), bo ulegałem wrażeniu, że przy odsłuchach niektórych płyt rozciągnięcie panoramy stereo na boki bardziej sprzyjało bogatej (rozbudowanej) scenie, a mniej wiernej lokalizacji źródeł, jak i głębi nagrań. Zjawisko to było najbardziej widoczne na płytach z muzyką elektroniczną na przykład Kraftwerk, Skalpel czy Bonobo. Tu Hegel H100 znacznie przyjemniej budował zarówno scenę jak i nastój. Być może „winne” za to były zastosowane syntezatorowe, sztuczne instrumenty, a nie te prawdziwe, czyli klasyczne typu gitara, czy flet. A możliwe, że mój gust jest za bardzo "zwichrowany" przez norweskiego Hegla.

Interkonenty wewnętrzne Sevenrods Baltab Upgrade
Razem ze wzmacniaczem otrzymałem od konstruktora Baltlaba interkonenty wewnętrzne Sevenrods Baltab Upgrade (TUTAJ), które zainstalowałem w środku Endo 2 po kilku dniach odsłuchów na „zwykłych” firmowych przewodach. Kable Sevenrods montuje się jako połączenie sekcji przedwzmacniacza i dwóch końcówek mocy. Trzeba się przy tym nieco nagimnastykować, bo przewody są mało elastyczne, a dostęp wewnętrzny utrudniony przez szczupłość miejsca na precyzyjne manipulacje rękoma. Ważne jest aby odpowiednio zamontować końcówki przewodów, tak aby były zgodne z prawidłową polaryzacją. Służy temu właściwe oznaczenie na wtykach (czerwona kropka). Ponadto warto wiedzieć, że kable Sevenrods są kierunkowe i trzeba je podłączać zgodnie ze wskazówkami zaznaczonymi na przewodach.

Dźwięk po zastosowaniu Sevenrods Baltlab Upgrade mówiąc krótko nabiera kultury i rasowości, choć słowa te mogą się Drogiemu Czytelnikowi wydać wyświechtane, to dobrze opisujące charakter zmian. Detale otrzymują lepszy obrys, są widoczniejsze na siatce przestrzeni. Do tego nuty zyskują wyraźniejsze rozciągnięcie – można wydestylować wyraźniejszy ich początek, środek i koniec, a sam ich dźwięk jest pełniejszy, jakby bogatszy. Naturalnie, zjawiska te są dyskretne i trudno uchwytne za pierwszym razem, ale z pewnością są i nadają ostatecznego cyzelunku dźwiękowi, który staje się bardziej skończony, dopełniony lub dokonany, jak kto woli.




Podsumowanie
1. Baltlab Endo 2 to polski projekt, koncepcja i wykonanie. Prezentujący wysoki poziom techniczno-montażowy.

2. Budowa wewnętrzna w pełni symetryczna, zastosowane wzmacniacze operacyjne są typu LM 4562, a tranzystory stopniu wyjściowym – bipolarne (zamiast Mosfetów).

3. Design skromny, wyważony, a nawet surowy, ale estetyczny i racjonalny. W pełni dopracowany estetycznie. Solidny.

4. Dźwięk bardzo przestrzenny, rozbudowany. Spektakularny. Szybkość przekazu zadziwiająca. Wzmacniacz proponuje niezwykle czysty i klarowny dźwięk, wierny i bliski naturalności, prawdy o nagraniu. Baltlab Endo 2 nie zabarwiaja przekazu, nie dodaje nic od siebie. Jest komunikatywny i analityczny. Piękny.

5. Zastosowanie interkonektów wewnętrznych Sevenrods Baltlab Upgrade spowodowało zmiany na lepsze – szczegóły uzyskały podkreślenie, a dźwięk tzw. kulturę i wiarygodność nut. Małe zmiany, ale w słusznym kierunku.

6. Baltlab Endo 2 to wzmacniacz w polskiej cenie 11 000 zł, reprezentujący światową ligę dźwięku, blisko pojęcia high-end. Pełna rekomendacja "Stereo i Kolorowo - Underground"!

Dane techniczne
Dostępne są na stronie producenta Baltlab TUTAJ.

Sprzęt używany podczas testu
Wzmacniacze: Hegel H100 (test TU) i Dayens Ampino (TU).
Źródła cyfrowe: odtwarzacz płyt CD Musical Fidelity A1 CD-PRO oraz iPad 3 Apple (test TU).
Źródła analogowe: gramofon Clearaudio Emotion oraz przedwzmacniacz Ri-Audio PH-1 i magnetofon kasetowy Nakamichi Cassette Deck 1.
Przetworniki c/a: STELaudio DAC-04 (test TU), Yaqin DAC-K9 (test TU) oraz NuForce Air DAC (test TU).
Kolumny: Vienna Acoustics Mozart Grand, Pylon Topaz 15 (test TU) oraz Studio 16 Hertz Canto Two (test TU).
Okablowanie: Audiomica Laboratory oraz DC-Components (test TU).
Akcesoria: panele akustyczne Vicoustic Wave Wood na ścianach (test TU), platforma antywibracyjna Rogoz-Audio 3SG40 (test TU) pod gramofonem, stopy antywibracyjne Rogoz-Audio BW40 (test TU) pod wzmacniaczem Hegel H100, a także zatyczki do gniazd RCA Sevenrods Dust Caps (TU).