Polpak

poniedziałek, 31 października 2011

Yamaha MCR-040, czyli mini-zestaw z maxi-dźwiękiem




[Tekst przekopiowany z portalu Stereo Underground z 2009 roku]

Wstęp
Poszukując zestawu, który byłby poręcznym „nabiurkowym” wielofunkcyjnym odtwarzaczem w tym również i dockiem dla iPoda a, że jestem już posiadaczem zestawu Yamaha PianoCraft E810, z którego jestem ogromnie zadowolony, zainteresowałem się nową propozycją firmy Yamaha, czyli właśnie MCR-040, o którym to przypadkiem przeczytałem niedługi tekst w branżowej prasie audio-wideo. Jak zauważyłem, brak jest w Internecie jakichkolwiek recenzji tego zestawu, a opisy, które istnieją są wyraźnie opisami wyłącznie reklamowymi i w związku z tym niedokładne/nieobiektywne. Natomiast dostępne zdjęcia to zdjęcia katalogowe, z których trudno dowiedzieć się o rzeczywistym wyglądzie opisywanej Yamaha'y. Na szczęście można pójść do sklepu i osobiście zapoznać się ze sprzętem – i tak właśnie też uczyniłem.


Pierwsze wrażenia
Yamaha na zdjęciach reklamowych wygląda jakoś tak „plastikowo” – przynajmniej jej obudowa taką się wydaje być, ale to jak się okazuje w rzeczywistości - to tylko złudzenie ponieważ obudowa amplitunera jest wykonana prawie całkowicie z blachy od frontu kolorowanej (amplituner oraz frontu kolumn)  w dziewięciu różnych dostępnych w ofercie kolorach.  Kolumny od frontu są w kształcie kwadratu z wpisanym czarnym kołem maskownicy głośnika (który jest najprawdopodobniej szerokopasmowy). Ich front pokryty został taką samą blachą co amplituner, reszta zaś obudowy skonstruowana została z płyty wiórowej polakierowanej matową czernią. Kolumny nie są wysokie bo mają tylko ok. 11 cm, ale za to dość długie, bo aż na 28 cm! Od tyłu znajduje się terminal na dwa zaciski sprężynowe oraz ujście bass-refleksu. Od spodu przykręcono cztery gumowe nóżki, które zabezpieczają kolumny przed przesuwaniem się po podłożu oraz  przed rezonowaniem. Masa jednego głośnika to około 2,5 kg.


Amplituner posiada wysuwaną szufladę napędu CD (robiącą dość korzystne wrażenie solidności podczas otwierania i zamykania się jej mechanizmu). Pod nią umieszczono najbardziej potrzebne przyciski przy sterowaniu urządzeniem: power, open, play, stop, pause oraz input, czyli selekcjoner wejść. Głośność sterowana jest dużą gałką potencjometru umieszczonego centralne. Innymi funkcjami można sterować wyłącznie przy użyciu pilota. Sam pilot jest mały i płaski, ale ergonomiczny i wygodny w użyciu. Na wierzchu MRC-040 znajduje się plastikowa wstawka, w której umieszczona jest stacja dokująca dla urządzeń typu iPod, a pełniąca również funkcję ładowarki. iPod łatwo nasadzić na dock, w którym jest utrzymywany w stabilnej i pewnej pozycji.

Podczas  nie używania stacji dokującej można ją zakryć plastikową pokrywką i ochronić ją przy tym przed zbieraniem się w niej zagłębieniu kurzu. Na płycie czołowej umieszczono także port USB, wyjście słuchawkowe  (gdy podłączone są słuchawki z głośników nie wydobywa się dźwięk) oraz wejście „portable” dla np. innych odtwarzaczy plików MP3 lub laptopa. Yamaha posiada także odbiornik radiowy stacji nadawanych na częstotliwościach ultrakrótkich (FM) wraz z systemem RDS. Wyświetlacz cyfrowy jest dość duży o wysokiej kontrastowości. Pokazuje wybrane źródło i ewentualne numer ścieżki/pliku oraz czas odtwarzania. Można go przyciemnić o żądany poziom oraz może służyć jako zegar - o ile taką funkcję wybierzemy. Tył amplitunera zaopatrzono w cztery terminale zaciskowe do podłączenia kabli głośnikowych, gniazdo anteny oraz przewód zasilania 230V.

Informacja ze strony producenta
Dzięki najnowszym, autorskim technologiom Yamaha'y tj. YST czyli cyfrowe wzmocnienie, dźwięk wydobywający się z tego maleńkiego urządzenia jest naprawdę wyjątkowy i oferuje więcej niż mógłbyś się spodziewać po tak kompaktowym systemie. Advanced Yamaha Active Servo Technology (YST) to technologia, dzięki której dźwięk dostarczany z niewielkich, kompaktowych głośników jest tak fantastycznie mocny i czysty. Odtwarzacz CD oraz głośniki ściśle współpracują ze sobą i wykorzystując odwróconą impedancję dostarczają sygnał o niskiej częstotliwości, który następnie jest wzmacniany dzięki precyzyjnie zaprojektowanym obudowom głośnikowym oraz portowi, a następnie oddawany przez MCR-040 jako fantastyczne, głębokie i mocne brzmienie. Efektem tego działania jest dźwięk, który sprawia wrażenie jakby pochodził ze znacznie większych głośników.



Wrażenia z odsłuchów
Po włożeniu płyty CD do odtwarzacza spotyka nas miłe zaskoczenie: dźwięk po pierwsze jest pełny i nasycony, po drugie dynamiczny i ofensywny - efektowny, a po trzecie miękki i zrównoważony oraz dość naturalny. To zadziwiające, że tak niewielkie głośniczki produkują tak wielki dźwięk, który rzeczywiście jak pisze producent, zdaje się pochodzić z głośników 2-3 razy większych! Bas aż „dmucha” po pokoju i wydaje się, że penetruje wszelkie jego zakamarki. Bas jest ocieplony lecz sprężysty i  dynamiczny, bez żadnych oznak „kluchowatości” czy nadmiernej słodyczy. Uderza mocno i precyzyjnie – szybko. Średnica to pasmo, w którym Yamaha ma najwięcej słuchaczowi do zaoferowania – pięknie wypełniona, poukładana i przepełniona wieloma dźwiękami instrumentów i wokali, które nie nachodzą na siebie, są odseparowane lecz  i dobrze koegzystują w nagraniach. Scena poprawna, lecz raczej szeroka niż głęboka. 

Duży skład zespołu Dave Matthews Band odtwarzany z płyty CD nie gubi się na scenie – słyszymy go wyraźnie i nieomal dookolnie, perkusja wyznacza dobitny i wyraźny puls, wszystkie inne instrumenty są kapitalnie pozszywane z głosem wokalisty . Nic się nie rozmywa i nie nachodzi na siebie wzajemnie - jest porządek i oddech z silnym pulsem muzyki. Soprany Yamaha oddaje poprawnie i niemęcząco, choć o dużej tu precyzji raczej nie może być mowy, co nie oznacza braku wysokich tonów, bo one są, ale mniej precyzyjne i wyraźne niż te znane mi np. z systemu Rotel'a czy nawet PianoCrafta E810. Wadą zestawu są ubytki w niektórych pasmach, ale są one dobrze zamaskowane i nie zakłócają w żaden sposób przyjemności z obcowania z muzyką. Bas jest trochę sztucznie podrasowany, ale całkiem fizjologiczny. Należy jednak pamiętać, że mamy tu do czynienia ze sprzętem w cenie do 1000 zł więc za tą cenę i tak całościowo Yamaha zasługuje na złoty medal.




Można by   MCR-04 porównać nieco z dźwiękiem oferowanym przez sprzęt Tivoli Audio (np. Tivoli System Platinium) lub z tym znanym ze słuchawek Creative Aurvana Live! – przynajmniej mnie tak to się kojarzy.

Z iPod'a dźwięk jest nieco mniej soczysty i wyrazisty, ale dalej z takim samym charakterem ogólnym jak ten reprodukowany z płyt CD, czyli o dużej przestrzeni, z bitem oraz z przyjemnym i dobitnym wielowymiarowym przekazem – o wiele większym, barwniejszym oraz muzykalniejszym  niż ze zwykłej stacji dokującej z wbudowywanymi głośnikami czy np. głośnikami komputerowymi JBL Creature II.

Podsumowanie
Yamaha gra bardzo przestrzennym dźwiękiem o dużej klarowności sceny,  dynamicznie (a wręcz nawet żywiołowo) i bardzo absorbująco, ale także i całkiem naturalnie. Z głośników słyszymy dźwięk o dużym wolumenie, ale jednocześnie kulturalny, poukładany oraz wywierający bardzo korzystne wrażenie na słuchaczu. Bas zadziwiająco sprężysty - mocno „dmuchający” w głośnik oraz w bass-reflexy.

Głośniki szerokopasmowe o zadziwiającej klasie jakości. MCR-040 to mały zestaw o zdecydowanie przyjemnym dźwięku, choć i z pewnymi oczywistymi w tej klasie ograniczeniami. Pełnoprawny i wieloformatowy odtwarzacz z zaawansowaną technologią reprodukcji dźwięku. Jakość wykonania ponadprzeciętna - estetyczna i funkcjonalna elegancja w wydaniu „mini”. Świetna proporcja jakości do ceny!

Link do omawianego modelu: TU

niedziela, 30 października 2011

Słuchawki Sennheiser HD598




Wstęp
Po premierze high-end'owych słuchawek HD800 - zresztą bardzo entuzjastycznie przyjętych przez rynek oraz po prezentacji nowej linii HD400, przyszła pora na odświeżenie modeli z serii HD500. Sennheiser zaprezentował pod koniec roku 2010 słuchawki HD518, HD558 oraz HD598.

Inżynierowie firmy oraz pracownicy działu marketingu przygotowali całkowicie odmienny projekt słuchawek w estetyce do tej pory niespotykanej. Zwykle produkty firmy mieściły się w przedziale, który można by nazwać "dyskretna i stonowana elegancja" i mieszczący się w kolorach powszechnie uważane za bezpieczne, czyli odcieniach szarości oraz czerni z metalowymi elementami. Firma do tej pory stroniła od ekstrawagancji wzorniczej, ale jak się okazało, słuchawki HD800 i ich stylistyka były jedynie "przygrywką" do idei, która prawdopodobnie przyświecała i designerom modelu HD598, bo ich design jest tak odmienny, że przez to jednocześnie i wielce intrygujący.




Budowa i ergonomia
Pierwsze co zwraca uwagę w wyglądzie słuchawek to ich luksusowy wygląd. Pałąk obciągnięty jest wysokiej jakości cienką skórą (lub jej dobrą imitacją) o kremowej barwie – miłej i delikatnej w dotyku. Głowa opiera się na kilku gąbkach także obszytych kremową skórką. Na górnej części pałąka wyciśnięto duży napis „Sennheiser”. Na jego końcach umieszczono brązowe wstawki z polerowanego i lakierowanego drewna (?). Muszle wykonano z twardego plastiku o takim samym kolorze jak skóra na pałąku. 

Po środku muszli znajduje się okrągła metalowa szaro-czarna siateczka z prześwitującym pod nią logo Sennheiser. Grill obramowany jest metalowym pierścieniem, a ten dodatkowo kolejnym pierścieniem z lakierowanego i polerowanego drewna – takiego samego rodzaju jak na pałąku. Pady zrobione są z wysokiej jakości weluru o brązowym odcieniu – uszy mieszczą się w nich swobodnie i wygodnie. Słuchawki bardzo dobrze trzymają się na głowie – nawet kilkugodzinne odsłuchy jacsą wygodne i komfortowe dla użytkownika. Po boku lewej muszli znajduje się gniazdo na tzw. mini-jack 2,5mm, do którego podłącza się kabel słuchawkowy o długości 3 m i zakończony dużym, pozłacanym jack'iem. W komplecie znajduje się przejściówka duży jack – mały jack. 

Niestety, w zestawie nie ma krótszego kabla 1,5m zakończonego małym jack'iem – tak jak to ma miejsce w słuchawkach HD438 i jest wygodnym rozwiązaniem dla zastosowań słuchawek do urządzeń przenośnych np. iPod. Bardzo żałuję, że producent nie załącza ww. krótszego kabelka, bo zarówno wygląd jak i komfort noszenia słuchawek zachęcają do używania ich "na wynos", a niekoniecznie wyłącznie w domowych pieleszach. Słuchawki produkowane są w Chinach.

Wrażenia z odsłuchu
Bardzo ciekawy byłem, czy dźwięk słuchawek będzie tak samo imponujący jak ich wygląd. Po wetknięciu ich wtyczki do wzmacniacza słuchawkowego do uszu dociera bardzo bezpośredni przekaz - mocny i dobitny, o wspaniałym rozciągnięciu na całej skali częstotliwości. Spójny, ale i jednocześnie i wyważony, nienachalny. Zgodny ze specyficzną i oryginalną sygnaturą soniczną firmy Sennheiser: przede wszystkim radość i przyjemność z odbieranej muzyki, czyli lekkie podkolorowania w niektórych pasmach dla lepszej percepcji dźwięków, kosztem lekkiego „zawoalowania”, a nawet niedopowiedzenia innych składowych, ale nie ich pominięcia.




Dźwięk reprodukowany przez HD598 jest jakby "kremowy", naturalnie brzmiący i zdecydowanie muzykalny, czyli taki który rysuje dźwięki dokładnie, z dużą głębią oraz jednocześnie z eleganckim rozmachem. Basy są przeogromne i wielowarstwowe – w muzyce rockowej mocne i sprężyste, przez to dające silne poczucie „drajwu” jej klimatu oraz poczucie uczestnictwa w koncercie na żywo. Co ważne, bas jest sprężysty, motoryczny i z szybkim atakiem, bez najmniejszych cech tzw. „mułowatości”. Każda częstotliwość basu jest żywa i dość prawdziwa, choć oczywiście są słuchawki, które mają obiektywnie lepszy bas np. Sennheiser HD650 – bardziej szlachetny i mniej ofensywny, łagodny. Przestrzeń w HD598 jest bardzo dobrze definiowana, wielopłaszczyznowa i szeroka. Każdy głos i instrument wyraźnie nakreślony w przestrzeni, lokalizacja muzyków i wokalistów na scenie jest zupełnie bezproblemowa, łatwa.

Wielki skład zespołu Incognito z płyty „Transatlantic R.P.M.” (Edel) nie gubi się na scenie, każdy instrument posiada korzystne brzmienie oraz wybrzmienie, z odpowiednią ilością „powietrza” dookoła, wokal Marco Biondi’ego jest mocny i wyraźny, ale także i jednocześnie aksamitny, głęboki – zmysłowo subtelny. Żeński głos Chaka Khan jest nacechowany emocjami, pozytywnymi wibracjami i przyjemnie intensywny – przekonujący barwą i czystością. Wibrafon i marimba homologicznie dźwięczne i z właściwym rezonansem, gitary – z rozwibrowanymi i dosadnymi strunami, ale także i lekkim echem, pogłosem. Perkusja dosadna i silna, z właściwym strukturalnym wypełnieniem. Perkusjonalia, natomiast wypełniają „całą głowę” swoim dźwiękiem, który jest wręcz dookolny.

Orkiestra symfoniczna Les Musicienes du Louvre pod batutą Marca Mincowskiego na płycie „Mozart – Jupiter” (Archiv Production) zabrzmiała wspaniałą i bezpośrednią pełnią dźwięków instrumentów smyczkowych kapitalnie zorganizowanych w przestrzeni - otrzymujemy transmisję harmonijną, zgraną pod względem barwy i charakteru. Słuchawki oferują rzetelną ułudę obecności na sali koncertowej – kiedy potrzeba grają spokojnie, lecz przy dynamiczniejszych fragmentach nagrania szybko i gładko podkręcają tempo robiąc to w sposób całkowicie naturalny i bez oznak trudności. Gradient tonów orkiestry symfonicznej bardzo dobrze rozkłada się na obszarze stereofonii słuchawkowej.

Często ulegałem wrażeniu, że Sennheiser HD598 to swoistego rodzaju hybryda słuchawek HD438 oraz HD650, ponieważ wiele elementów zarówno jednego jak i drugiego modelu można tu, w tych opisywanych odnaleźć. Scena, jej głębokość oraz wybitna przestrzenność to znak charakterystyczny dla HD650, a niczym nie skrępowana radość przekazywanej muzyki oraz dosadność dźwięku, jego przyjazna struktura to cecha HD438. Natomiast impakt basu, punktowość i jego naturalna żywiołowość przypomina mi ten znany ze słuchawek Creative Aurvana Live! lub Denon AH-D2000. 

Oczywiście, HD598 mają i swoje wyjątkowe „znaki rozpoznawcze”, które najlepiej wyrażają takie epitety jak: klarowność odbioru muzyki i specyficznie naturalna oraz aksamitna „kremowość” dźwięku, który zawsze jest jednocześnie gładki i potoczysty, swobodny – otwarty. Sądzę, że nowość Sennheiser'a przegrywa rywalizację z modelem HD650 ciut słabszą od nich umiejętnością budowania trójwymiarowej przestrzeni, nieco mniejszą odczuwalnością namacalności instrumentów oraz mniej strukturalnie zróżnicowanym basem.






Słuchawki podłączałem do trzech wzmacniaczy słuchawkowych: Musical Fidelity X-Can v.3, Matrix M-Stage oraz Matrix mini-i. Z Musical Fidelity X-Can v. 3 dźwięk był bardzo kulturalny, spokojny w przekazie, posiadał rozbudowaną oraz obszerną scenę oraz głęboki i wspaniale nasycony bas. Wokale naturalne i wypchnięte przeważnie do przodu, na front sceny. Głos ludzki był najbardziej prawdziwy oraz ciepły spośród porównywanych wzmacniaczy. Matrix M-Stage (będący chińskim klonem Lehmannaudio Black Cube Linear) zaoferował niezwykle spektakularny dźwięk, mocny w każdym zakresie, dobitny. Jednocześnie bardzo szczegółowy i nasycony licznymi detalami słyszalnymi na wielu płaszczyznach (poziomach) sceny. Tego typu prezentacja najbardziej mnie przekonywała i zachęcała do najdłuższych odsłuchów. Matrix mini-i zaproponował dźwięk o definicji podobnej do Matrix M-Stage, lecz w mniejszej skali. Z uboższym nagromadzeniem szczegółów nagrań, mniejszym kontrastem, ale całościowo oferował właściwy przekaz, który można nazwać poprawnym - o ciepłym ("analogowym") brzmieniu oraz ciekawej i specyficznej finezji.



Pozwoliłem sobie także, dla potrzeb eksperymentu, wypróbować słuchawki w wejściu słuchawkowym wzmacniacza lampowego Yaqin MS-34D. Producent zaleca połączanie słuchawek do "dziurki" o impedancji nie większej niż 32 Ohm, a opisywany model ma ich równo 50. Jak się okazało, nie było to specjalną przeszkodą dla lampowca, który to z łatwością poprawnie wysterował niemieckie nauszniki. Dźwięk okazał się być mocny i wręcz ekscytujący - lampowa ciepła i jedwabista średnica rewelacyjnie "zgrała się" z przetwornikami słuchawek. Wzmacniacz produkuje wokale nieprawdopodobnie czysto i pełnym entuzjazmem, soczyście i klarownie. Natomiast basy mają bardzo pogłębioną konstrukcję, są bardzo sprężyste - z lekkim wrażeniem okrągłej gładkości - energiczej i gorącej. Coś wspaniałego! Gdyby tak Yaqin umiał wycisnąć z nagrań jeszcze więcej informacji i szczegółów niż to czyni np. Musical Fidelity X-Can v. 3 to niechybnie obtrąbiłbym go zwycięzcą tego testu.

Na koniec, spróbowałem jak zagrają opisywane słuchawki ze wzmacniaczem Accuphase E-213, a dokładniej to z jego tzw. "dziurką" słuchawkową. E-213 jest moim (do tej pory) ulubionym wzmacniaczem jeżeli chodzi o amplifikację kolumn - zapewnia im bardzo neutralny i potoczysty, ekspresyjny przekaz o wielkiej analityczności i otwartości dźwięku bez uciążliwej szklanej precyzyjności oraz rozbudowaną scenę. Po podłączeniu HD598 do wejścia słuchawkowego te powyższe cechy w pewnym stopniu zanikają, niestety. Dźwięk jest mniej przestrzenny niż z opisywanych wzmacniaczy słuchawkowych, bas - z lekka przytłumiony i subiektywnie gorszy niż z Yaqin'a, a nawet z MF X-Can v.3. Barwy głosów i ich wybrzmienia - lekko cofnięte, mniej nasycone, instrumenty - mniej temperamentne, ale dość wyraźne i żywe. Moim zdaniem, E-213 to świetny wzmacniacz, z bardzo przeciętnym wyjściem słuchawkowym, choć ostatecznie, przy ewentualnym braku osobnego wzmacniacza słuchawkowego - na akceptowalnym, całkiem przyzwoitym poziomie jakościowym.

Konkluzja
Sennheiser HD598 to kolejny udany model będący godnym reprezentantem firmowej „szkoły dźwięku”. Proponuje harmonijny przekaz, który jest wielowarstwowy oraz bez wątpliwości muzykalny – o dużej przestrzeni i rewelacyjnym wręcz basie. Ich gatunek transmisji można sformułować jako konglomerat radośnie śpiewnej sygnatury słuchawek nowej serii 400 oraz dojrzałej dostojności serii 600, ponieważ oferują one jednocześnie wielkie zaawansowanie w reprodukcji dźwięku, ale także zapewniają wiele satysfakcjonującej i bezpretensjonalnej przyjemności z jego odbioru, co uważam, wcale nie jest aż takie pospolite wśród słuchawek. Dlatego godne są polecenia zarówno do domowego sprzętu audio jak i do urządzeń przenośnych, dla których przydałby się w firmowym zestawie drugi, krótszy kabel zakończony mini-jack'iem - być może niebawem będzie można takowy kupić osobno?

Niestety, kilka miesięcy temu firma Sennheiser wprowadziła do Polski "zachodnie" ceny na swoje produkty. Do niedawna model HD598 można było nabyć w cenie około 500 PLN, a obecnie jest to już  przedział 800 - 900 PLN.

Dane techniczne
· Dynamika: 112 dB
· Wtyk: jack 6,3 mm (w zestawie przejściówka 3,5 mm)
· Przewód: miedź OFC, 3 m, odłączany
· Masa: 270 g 
· Typ: dookołauszne
· Konstrukcja: otwarta
· Pasmo przenoszenia: 12 Hz - 38 500 Hz
· Impedancja: 50 Ohm
· Zniekształcenia THD: < 0,1 % (1 kHz/100 dB SPL)

System testowy
Źródła: Musical Fidelity A1 CD-PRO, Rotel RCD-06 i Nakamichi Cassette Deck 1
Wzmacniacze słuchawkowe: Musical Fidelity X-Can v.3, Matrix M-Stage, Matrix mini-i oraz Yaqin MS-34D i Accuphase E-213
Słuchawki: Sennheiser HD650, Sennheiser HD438 oraz Sennheiser PX100, Tonsil Sd-426, Creative Aurvana Live!, Grado SR-60
Okablowanie: Acrolink 6N-A2050II, przedłużacz słuchawkowy Van Damme na wtykach Pro Neutrik

sobota, 29 października 2011

Wymiana kabla w słuchawkach Creative Aurvana Live!

- na kabel adresowany słuchawkom Sennheiser HD650 (tekst z 2008 roku - pierwotnie opublikowany na Stereo Underground)

Wstęp
W ramach eksperymentu, zachęcony opisami poprawy dźwięku słuchawek, wymieniłem stockowy kabel w CAL! na kabel do Sennheiser'ów HD650. Kabel od CAL! rzeczywiście jest dość lichej jakości, jak i sama wtyczka. Kabel od HD650 jest mocny, mniej giętki, w dotyku przyjemny, w przekroju o wiele większe, a same przewody miedziane są o 2-3x grubsze. Wtyczka to duży jack - pozłacany.

Dałem kilkanaście godzin na "dotarcie się" tych dwóch nowych dla siebie elementów i na "wygrzanie" nowego kabla za pomocą muzyki z radia. Póżniej zabrałem się za odsłuchy właściwe. Źródło to Rotel RCD-06 przez Musical Fidelity X-Dac, wzmacniacz to Musical Fidelity X-Can V3, a kable to Audioquest Copperhead i Profigold PGD4000. Muzyka to m.in. Tomasz Stańko "Lontano" i Nouvelle Vague "Bande&Part".

Wrażenia z odsłuchu
Zmiana w charakterystyce dźwiękowej po wymianie kabla, mówiąc krótko, jest. Niemiej jednak, zmiana ta jest dość dyskretna i subtelna. Wydaje mi się, że przede wszystkim uległa lekko zmianie "przestrzeń", która stała się jakby bardziej uporządkowana, "poukładana" oraz bass, który stał się jakby bardziej kontrolowany i mniej "dudniący". Innych zmian w sygnaturze dźwiękowej nowego kabla nie udało mi się odnaleźć.

Jak brzmią zrekablowane CAL! kablem do HD650? 
Dla mnie dalej to słuchawki, które mają swój swoisty "charakter", który można określić jako wirtualnie-przestrzenny z mocnym, podbitym basem. Wymiana kabla przyniosła niewielką tylko zmianę tego charakteru. Raczej lekką korektę, niż głęboką rewolucję. Jeżeli komuś nie odpowiada dżwięk CAL!, to po wymianie kabla, nie sądzę, aby nagle ten "ktoś" przeżył jakieś objawienie :) Ja przynajmniej czegoś takiego nie doświadczyłem. Z drugiej zaś strony, jeżeli komuś baaardzo do gustu przypada dźwięk generowany przez CAL!, to nawet mała zmiana/korekta tej sygnatury sonicznej przyniesie duże zmiany i poprawę, w którą warto będzie zainwestować.
Sama zmiana dźwięku jest, moim zdaniem, po wymianie kabla nie przekracza 5%, może więc być uznana za taką, która mieści się na granicy percepcji słuchu ludzkiego. Niemniej jednak, wydaje mi się, że warto zainwestować w recabling chociażby w kabel dedykowany do HD650 lub kabel, który proponują koledzy z forum MP3: TU, ponieważ każdy kabel będzie tu lepszy i trwalszy, w sensie wytrzymałości jak i przewodności prądu. Natomiast wtyczka w CAL! wydaje się być całkowicie nieodporna na uszkodzenia mechaniczne, np. przypadkowe nadepnięcie.

Jak grają zrekablowane CAL! vs. Fostex T-7?
Inaczej. Wydawało mi się, że recabling CAL! zbliży sonicznie je do Fostex'ów T-7 - tak się jednak nie stało. Te dwie pary słuchawek dalej reprezentują inną szkołę dźwięku, choć również i nieco zbliżoną, także poprzez "pokrewieństwo", czyli wspólnego przodka-konstruktora - firmę Foster. Fostexy inaczej "malują" przestrzeń, są bardziej fizjologiczne dla ucha, bas mniej ofensywny i dominujący. To wszystko oczywiście IMO. Ktoś inny może mieć odmienne spostrzeżenia i obserwacje. CAL! to są świetne słuchawki za swoją nawet "zrekablowaną" cenę, które można pokochać lub nie. Ja się w tych słuchawkach po prostu nie odnajduję, choć lubię na nich czasami posłuchać np. elektronikę.

Dla mnie jednak Sennheisery HD650 to te słuchawki, które dają mi najwięcej przyjemności w odsłuchach i wrażenie obcowania z czymś "magicznym", czymś co wciąga słuchacza totalnie i co powoduje, że muzyka jest prawdziwą muzyką. CAL! tego mi nie zapewniają, lecz coś "sztucznego" i nierzeczywistego, co powoduje szybkie zmęczenie uszu i mózgu.

I jeszcze parę zdjęć dla zainteresowanych:

Słuchawki Creative Aurvane Live! po rozkręceniu muszli z oryginalnym kablem.

Po lewej kabel do Sennheiser HD650, po prawej zdemontowany kabel do CAL!

Przylutowany kabel HD650 do przetwornika w CAL!

piątek, 28 października 2011

W świetle lamp EL34, czyli Yaqin MS-20L





Wstęp
Słowo Yaqin pochodzi z języka arabskiego i oznacza „pewnie” lub „to, co jest pewne”. Inne znaczenie to „elegancki charakter”, ponieważ Ya znaczy w języku chińskim „elegancki” (właściwy), a Qin – „charakter”.

Po raz trzeci przychodzi mi opisywać wzmacniacz firmy Yaqin (poprzednio były to modele MS-34D oraz MC-100B), a po raz czwarty urządzenie tej manufaktury, bo niedawno recenzowałem świetny przedwzmacniacz gramofonowy MS-12B.

W tym roku pojawiło się sporo nowości wśród wzmacniaczy lampowych. Są to modele: MC-50L i MS-110B oparte na lampach KT-88, MC-550B na lampach 300B, a także ciekawy przedwzmacniacz i dwie końcówki mocy – MS-845. Do mnie natomiast trafił nowy MS-20L.

Wzmacniacz MS-20L jest produkowany w Chinach. Zaprojektowany przez chińskich inżynierów, a następnie wytworzony w fabryce, której pełna nazwa brzmi: Foshan Chancheng Yaqin Sound.  Yaqin produkuje cały wachlarz różnych urządzeń audio takich jak wzmacniacze lampowe, odtwarzacze płyt CD, listwy sieciowe, etc. Wiele jego wyrobów na lokalnych rynkach nosi inne nazwy, na przykład w Niemczech – DestinY Audio, a w Kanadzie i USA – Grant Fidelity.

Budowa
Opisywany egzemplarz stanowi konstrukcyjne rozwinięcie wzmacniacza Yaqin MS-34D. Pierwsze, co zwraca uwagę to obecność 8. lamp 61J (zamiast 4. dostępnych w modelu MS-34D) okrytych płytką z przezroczystego tworzywa sztucznego. W odróżnieniu od poprzednika jest wyposażony w metalową klatkę ochronną na lampy EL34, która to, oprócz funkcji zabezpieczającej lampy przed uszkodzeniem lub potencjalnymi intruzami, nadaje Yaqinowi zdecydowany, mocny charakter wizualny. Kolejna, ale i bardzo istotna zmiana to obecność układu elektronicznego opóźniającego załączanie napięć anodowych na rozżarzone wcześniej lampy, co niewątpliwie sprzyja ich żywotności. Na szczęście, wersja dostępna w Polsce ma odczepy głośnikowe osobne dla 4 Ohm i 8 Ohm – wersja chińska ma natomiast wspólne terminale głośnikowe dla obu oporności kolumn.

Nie muszę dodawać, że wzmacniacz prezentuje się bardzo przyjemnie dla oczu, można także powiedzieć, że jest efektowny oraz elegancki – oczywiście w kategorii „wzmacniacz lampowy”. Poza tym jest solidnie wykończony, zadbano o detale typu wycięte laserowo logo „Yaqin” na frontowej dużej płytce z drapanego aluminium oraz schludnie wytoczoną gałkę (także aluminową) potencjometru siły głosu, dodatkowo podświetlaną na niebiesko. Wzmacniacz może pracować w trybie ultralinearnym lub triodowym, przełącznik znajduje się na panelu przednim, a aktualny tryb pracy jest sygnalizowany czerwoną diodą.

Niedogodnością występującą w opisywanym sprzęcie jest …pilot zdalnego sterowania, którego obecność powinna  być przecież ułatwieniem. Nie dość, że jest okrutnie ciężki, bo wykonany z grubego aluminium, to jeszcze trudno nim się posługiwać. Samo wybieranie źródeł jest OK - ta czynność, przy której naciskamy dany klawisz selekcjonera działa poprawnie, ale już regulowanie wzmocnieniem siły głosu jest za mało precyzyjne i w rezultacie możemy pogłośnić (lub ściszyć) dźwięk o duży wolumen lub wcale. Trochę to denerwujące.

Wrażenia z odsłuchów
Nauczony doświadczeniem przy odsłuchach nowych urządzeń „dałem” Yaqinowi kilkanaście godzin na spokojne wygrzanie układów i lamp puszczając na średniej głośności sygnał z tunera analogowego. Dopiero po tej czynności zabrałem się za pierwsze odsłuchy.

Na początek podłączyłem do lampowca kolumny Vienna Acoustics Mozart Grand (o skuteczności 90dB oraz impedancji 4 Ohm) oraz odtwarzacz płyt CD Musical Fidelity A1 CD-Pro.

Nie spodziewałem się jakiejś znaczącej poprawy/zmiany słyszanego dźwięku w porównaniu do modelu MS-34D, a przynajmniej jeśli już to niedużej. Yaqin MS-34D produkował bardzo dużo silnego (mocnego) basu trudnego do właściwego utemperowania, „ułożenia” go w pomieszczeniu odsłuchowym, a MS-20L posiada ten bas już „fabrycznie” dostrojony – dynamiczny, punktualny i rytmiczny, ale nie w nadmiarze rozlewający się po pokoju, choć dalej mięsisty oraz wyrafinowanie porozciągany. Dalej ciut „napompowany”, to już w przyzwoitych lampowych wymiarach – nie przeskalowany, o właściwych proporcjach do pozostałych podzakresów i nieprzykrywający ich w nadmiarze.

Wiele osób pewnie zastanawia się, czy istnieje coś takiego jak pojecie „lampowy dźwięk”, który to w potocznym znaczeniu powinien charakteryzować się miękkim i ciepłym, a wręcz słodkim przekazem. Przestrzennym, ale niezbyt dokładnym.  I rzeczywiście, wiele urządzeń opartych na lampach elektronowych można takimi przymiotnikami opisać. Ta popularna opinia jednak nie dotyczy w większości MS-20L, ponieważ ma on faktycznie lekko „słodki” temperament oraz jest miękki i ciepły, ale i jednocześnie dość jasną górę pasma – bardzo czystą i gładką, co wpisuje się w koncepcję „lampowego grania”, ale także przyczynia się do poprawy wyrazistości oraz właściwej konstrukcji panoramy strerofonicznej, a szczególnie zjawisk przestrzennych, w których bez problemu można usłyszeć zarówno głębię, jak i szerokość sceny. 

Średnica jest czysta i klarowna, głosy ludzkie przepięknie fakturowane i wielobarwne. Na płycie Bryana Ferry’ego „Bete Noire” – (EMI Music Japan) głos wokalisty jest niezwykle emocjonująco przedstawiany, energetycznie brzmiący i świetnie zlokalizowany – możemy ulec złudzeniu, że Bryan śpiewa specjalnie dla nas!

Nie będę zanudzał Czytelników sformułowaniem, że nie znam lepszych wzmacniaczy, bo słuchałem takich wiele, ale zapewniam, że firma Yaqin pomimo tego, że jest chińska i „na dorobku” to wie, co słuchaczowi naprawdę podoba się i czego poszukuje. Yaqin znalazł zdaje się złoty środek w dosłownym znaczeniu tego słowa – potrafi tak budować średnicę, że jest ona w jego konstrukcjach przekonująco prawdziwa, szczerze emocjonująca i zawsze wielce miła dla uszu. Obfita i równomierna, harmonijna – bez większych podbić. A to naprawdę wiele!

Do czytnika odtwarzacza płyt CD wkładam płytę Micka Jaggera „Wandering Spirit” – (Atlantic/Warner Music Japan). Głos Micka zabrzmiał bardzo przekonująco, z właściwą i pełnej polotu emfazą, z charakterystyczną delikatną chrypką oraz ze zdecydowanym rockowym charakterem. Mięsiście i dynamicznie. Na wysokim poziomie wzmocnienia głośności nic nietracący z wyrazistości, nietracący kontroli i równomierny. Gitara basowa Flea (basista Red Hot Chilli Peppers) mocno zaznaczona, koturnowa – z odpowiednią zwartością i szybkością, z dużym zróżnicowaniem barw basu, ale nie wybitnie. 

Wokal Lennego Kravitza (który występuje na płycie gościnnie) – brzmi ekspresyjnie, z dużą rozdzielczością i jest kapitalnie precyzyjny w czasie oraz w przestrzeni. Prawdziwy, ale bez niepotrzebnej neutralności. Cały band Jaggera (niekiedy 7-8 osób na scenie) jest odbierany jako spójny, bez „dziur” w przestrzeni, instrumenty brzmią soczyście oraz żywo, choć także bez rozjaśnienia podzakresów i na pewno nie klinicznie, co przy takim gatunku muzycznym jak rock nie jest wskazane, zrozumiałe. 

Organy elektryczne fenomenalnego Billego Prestona Yaqin reprodukuje niezwykle rasowo, od lewej do prawej strony klawiatury w pełny i nasycony sposób. Żywo i muzykalnie. Emocjonalnie i rasowo, choć należy uczciwie zaznaczyć, że dla Yaqina ważniejsze jest przedstawianie całościowego spektaklu muzycznego, jego nastrój i emocje, charakter i melodia niż skupianie się na subtelnościach i szczegółach przekazu, bo te są oczywiście w nim obecne, ale nie najważniejsze – tworzą tło, a nie są wysuwane do przodu.

Przyszła pora na podłączenie do lampowca kolumn tajwańskiej manufaktury – Usher S-520. Bardzo lubię te głośniki, bo nigdy mnie nie zawiodły pod względem dźwięku, a zestawiałem je od Rotela RA-01, poprzez Yamaha Pianocraft E-810, Yaqina MC-100B, a na Accuphase E-213 i NAD Master Series M3 kończąc. Zawsze grały (i grają) w sposób kulturalny i rewelacyjnie zrównoważony, a jednocześnie dynamicznie i ze świetnym basem oraz ze wzorcową stereofonią. Ushery są przykładem rzetelnej klasy średniej w wydaniu mini.

„Uszatki” podłączone do MS-20L zaprezentowały ciekawy i dość żywiołowy spektakl. Na płycie Eden Atwood „Turn me loose” -  SSJ (Sinatra Society of Japan) można było usłyszeć bardzo dużo szczegółów nagrań, łatwo umiejscowić na scenie poszczególnych rewelacyjnych członków zespołu towarzyszącemu uroczej Eden, której głos odbierany był jako zmysłowo powabny i bliski. Ciepły. 

Przestrzeń i stereofonia – bliska ideałowi, bas – mocny i nasycony, ale niezbyt obszerny na dole, co zrozumiałe przy monitorach. Co istotne, muzyka nie „lepi się” do kolumn, lecz swobodnie od nich się odrywa i płynie w przestrzeń odsłuchową – Ushery „znikają” w pomieszczeniu. Yaqin produkuje „szybki” dźwięk, nie spowalnia go, a Ushery lubią taką dynamikę i odwdzięczają się lampie generując soczysty i nasycony dźwięk, o miłej aparycji i równocześnie pełen pozytywnej energii, która sprawia dużą radość uszom odbiorcy. Emocje dźwięku w tej konfiguracji (głośniki + wzmacniacz) także są definiowane na pierwszej linii, Yaqin koncentruje się na barwach głosów i instrumentów, ich afektywnym wyrażaniu, na dokładnym i fizjologicznym opisie średnicy, a dopiero na drugim miejscu zajmuje się subtelnościami wybrzmień i szczegółów nagrań, które oczywiście są obecne, ale nie na froncie.

Podsumowanie i konkluzja
Yaqin MS-20L to kolejna udana konstrukcja chińskiej manufaktury. Bardziej dopracowana niż poprzednik – model MS-34D, dotyczy to w szczególności konstrukcji wzmacniacza, który w tej edycji wyposażony został w dodatkowe 4. lampy 6J1, co przyniosło bezsprzecznie duży progres w jakości  dźwięku. Zauważalna jest poprawa głównie rozdzielczości i detaliczności przekazu oraz w strukturze basu, który w tej edycji jest znacznie bardziej kontrolowany.

Wzmacniacz, w porównaniu do MS-34D, wyposażony jest w układ opóźniający załączanie napięć anodowych na rozżarzone wcześniej lampy elektronowe - sprzyja to ich żywotności.
Dodatek ochronnej metalowej klatki na lampy (oraz płytek z tworzywa sztucznego) poszerzą na pewno krąg potencjalnych użytkowników mających małe dzieci lub zwierzęta domowe.  

Yaqin MS-20L zapewnia dojrzały i rasowy dźwięk o typowej lampowej proweniencji - emocjonalny, ciepły (a nawet gorący), skupiający się na przekazywaniu piękna muzyki, a nie jej precyzyjnym, klinicznym obrazie. Nie rozkłada poszczególnych składowych dźwięku na frakcje i podfrakcje – podaje je w całości, z dużą dozą  przyjemności z odsłuchów. Niemęcząco i relaksacyjnie, z wyrafinowanym plastycznym lampowym sznytem skłaniającym do bliskich muzycznych kontaktów trzeciego stopnia w poświacie lamp EL34 i 6J1.

Sprzęt użyty podczas testu
Wzmacniacze: Accuphase E-213 oraz Yaqin MC-100B
Odtwarzacz płyt CD: Musical Fidelity A1 CD-PRO
Gramofon: Clearaudio Emotion
Magnetofon: Nakamichi Cassette Deck 1
Serwer muzyczny: CocktailAudio X10 + Matrix mini-i DAC
Okablowanie: różne
Kolumny: Vienna Acoustics Mozart Grand, Koda Harmony K-2000B oraz Usher S-520.

czwartek, 27 października 2011

Słuchawki Skullcandy Lowrider


Wstęp
Scullcandy jest firmą mieszczącą się USA. Produkuje ona oprócz słuchawek różnego rodzaju akcesoria do telefonów komórkowych, urządzeń odtwarzających pliki MP3 a także odzież typu koszulki, czapki, szaliki, etc. Słuchawki stanowią dość duży zakres oferty firmy – ich wybór jest wręcz nieprawdopodobny, bo w bieżącym katalogu można znaleźć ponad 15 modeli w niezliczonych wręcz wersjach kolorystyczno-stylistycznych swą mnogością przyprawiającą wręcz o zawrót głowy. To co charakteryzuje firmę Skullcandy to ukierunkowanie na młodzież oraz/lub osoby odczuwające przynależność do podgrup społeczno-środowiskowych typu: punk-emo, hip-hop, clubbing, skateboarding, skating, etc. Innymi słowy celem firmy jest dostarczenie takich produktów pod względem wykończenia oraz designu, by były one akceptowany przez środowiska młodzieżowe i aby ich styl był przyjmowany jako swój, by były „trendy” (na czasie).

Budowa
Model Lowrider wywiera korzystne wrażenie solidności i dużej ergonomii budowy. Słuchawki dobrze układają się na głowie, nie uwierają, a pady przyjemnie przylegają do uszu – pod względem komfortu użytkowania są naprawdę niezłe. Muszle nie są zbyt imponujących rozmiarów, ale wytworzone z wysokojakościowego plastiku - twardego oraz z ładnym połyskiem sprawiającym wrażenie niejakiej ekskluzywności. Pady wykonano z miłej w dotyku skórki, wysokiej jakości oraz porządnie odszytej. Słuchawki są typu zamkniętego - pady opierają się na małżowinach usznych zapewniając w stopniu umiarkowanym separację od środowiska zewnętrznego aczkolwiek wystarczającą do odsłuchów. Mocowanie padów do pałąku przypomina te stosowane w niższych modelach Ultrasone – twardy i solidny plastik w kolorze matowego srebra. Pałąk wykonano z nieco mniej twardego tworzywa sztucznego niż pozostałe części słuchawek, ale jest dostatecznie mocny. Po środku pałąka od strony stykającej się z głową znajduje się dwie poduszeczki uszyte z tego samego materiału co pady. Kabel  (z miedzi OFC) ma długość 1,2 metra i zakończony jest kątowym wtykiem ze złoconym mini – jackiem. Słuchawki łatwo można złożyć w taki sposób, że bez problemu mieszczą się w kieszeni lub torbie netbooka.

Wrażenia z odsłuchów
Słuchawki są „śliczne” i nawet cukierkowate w swym wyglądzie, więc bardzo byłem ciekawy czy i w takiej sygnaturze dźwiękowej zagrają. Po włożeniu wtyczki do iPoda nano 4 generacji i wybraniu plików płyty Miss Kittin & The Hacher „First Album” rozpocząłem odsłuchy. Muszę zaznaczyć, że powyższą  płytę znam bardzo dobrze ponieważ „katowałem” ją ostatnio na okrągło przy innych testach. Pierwsze co dociera do uszu to okropnie płaski dźwięk pozbawiony nieomal całkowicie sceny – zarówno tej w głąb jak i wszerz. Początkowo pomyślałem, że słuchawki źle podłączyłem do odtwarzacza MP3 – po sprawdzeniu wtyków okazało się, że połączenia są właściwe. Niestety, ten model tak ma, że produkuje dźwięk płaski jak ten podawany ze słuchawki telefonicznej. Trudno tu mówić również o jakiejkolwiek detaliczności lub mikro-wybrzmieniach – bo ich nie słychać. Poza tym denerwujące jest granie jak „zza kurtyny” – nie ma bezpośredniości przekazu, trzeba mocno się wsłuchiwać aby usłyszeć wyraźne słowa piosenek. Bardzo denerwująca sprawa. 

Zmiana odsłuchiwanej płyty na inną także nie przyniosło poprawy. Lowrider pomimo nazwy sugerującej bezproblemowe „schodzenie w dół” to dołu pasma jest tyle co kot napłakał. Bas, o ile się czasami fragmentarycznie pojawia, to jest rozlazły i całkowicie niefizjologiczny – sztuczny i przesterowany. Okropny! Pozwolę sobie dalej nie pastwić się nad tymi tzw. słuchawkami, a było by jeszcze długo o czym pisać, bo tak złych pod względem dźwięku nauszników dawno nie słyszałem. Być może porównywalne były jedynie Tonsile Sd-406, które kiedyś kupiełem na wyprzedaży za 15zł, myśląc, że mogą one mieć cokolwiek wspólnego ze wspaniałymi Tonsil Sd-426, a wspólny był jedynie ich producent, a nie dźwięk.



Konkluzja
Przy założeniu, że opisywane słuchawki w Polsce kosztują w granicach 140-180zł myślę, że jeżeli ktoś poszukuje naprawdę słuchawek, a nie jedynie stricte komercyjnego wyrobu nastawionego marketingowo na głównie stylistykę, a nie na dźwięk, to powinien rozważyć zakup innych słuchawek. Jakichkolwiek innych, a w zakresie cenowym ok. 150zł naprawdę jest w czym wybierać. Dobrze opisywane pod względem dźwięku są np. Sennheiser PX100, Koss PortaPro lub AKG K518 DJ, a moim zdaniem, chcąc naprawdę cieszyć się słuchaną muzykę należy poszukiwać przede wszystkim słuchawek dobrych pod względem dźwięku, a ich design traktować jako rzecz drugorzędną, co nie oznacza, że nie nieważną.

Być może inne modele SkullCandy zapewniają lepszą reprodukcję dźwięku, jednak ten opisywany powyżej nie jest najlepszą wizytówką firmy. Nie polecam!

Dane techniczne
czułość: 40mW
częstotliwość: 100 – 18 000 Hz
długość kabla: 120cm
impedancja: 16 Ohm
typ magnesu: NdFeB
średnica głośnika: 40 mm
regulacja położenia słuchawek: 90 stopni
rodzaj wtyku: 3,5 mm, pokryty złotem

Link na stronę producenta: TUTAJ.

środa, 26 października 2011

CocktailAudio X10 - uniwersalny serwer muzyczny z funkcją ripowania płyt CD

Zdjęcie z Internetu


Wstęp
Ciągły postęp w technice audio-stereo oraz lawinowy wręcz przyrost na rynku muzycznym wartościowych albumów różnorodnych artystów z całego świata wymusza archiwizację nagrań w innych formatach niż wyłącznie płyty kompaktowe lub winyle. Jestem osobą ciągle poszukującą optymalnego systemu audio, w tym i formatu zapisu dźwięku. Ostatnimi czasy poważnie zainteresowałem się odtwarzaczami plikowymi/serwerami muzycznymi - kilku z nich baczniej się przyjrzałem oraz słuchałem (m.in. Olive). Nie przemawia do mnie odtwarzanie muzyki z laptopa. Nie wyobrażam sobie, aby w przedmiocie, który, na co dzień używam do pracy (MacBook) przechowywać swoją całą bibliotekę muzyczną, nosić ją i wozić ciągle ze sobą, a podczas wieczornej pracy na komputerze jednocześnie wyprowadzać z niego kabelki do systemu audio by móc posłuchać muzyki. Nie przekonuje mnie takie rozwiązanie – wielokrotnie próbowałem, ale bez większego powodzenia.

Po kilkumiesięcznych poszukiwaniach optymalnego serwera i różnych odsłuchach ostatecznie zdecydowałem się na wyrób przemysłu koreańskiego o miłej nazwie CocktailAudio X10, który łączy w sobie zarówno serwer muzyczny, „ripowarkę” płyt CD, radio internetowe oraz wzmacniacz stereo - prawdziwy muzyczny "koktajl"! A jeżeli dodać do tego jeszcze rozsądną cenę około 1500zł za urządzenie, to, moim zdaniem, jest to optymalny sprzęt "na start" dla każdego laika (jak ja).

Myślę, że nie muszę podawać tu podstawowych informacji o Cocktail Audio X10 ponieważ są one łatwe do odnalezienia w sieci, skupię się w tym wątku głównie na własnych obserwacjach i wrażeniach związanych z ww. sprzętem. Dla zainteresowanych od razu napiszę, że gęste pliki FLAC/WAV (do 192 kHz) CocktailAudio czyta, ale wypuszcza jako 48kHz. Reszta informacji technicznych zawarta jest TUTAJ. Nadmienię jedynie, iż zastosowany procesor to: Sigma Designs SMP8653

Urządzenie zapakowane jest w małą walizeczkę, w której znajdziemy skrzynkę z serwerem, zasilacz, kabel USB, płytę instalacyjną, pilot wraz z bateriami oraz instrukcję obsługi w języku polskim i angielskim. Po wyjęciu sprzętu z opakowania, podłączeniu kabla zasilania oraz "Internetu" i po "przypięciu" kablem głośnikowym kolumn można zaczynać zabawę :)

Pierwsze wrażenia i podstawowe informacje
Muszę szczerze przyznać, że "Koktajl" jest bardzo estetycznie zaprojektowany i następnie zbudowany. Użyto wysokiej jakości twardego plastiku - na obudowie matowego, a na panelu przednim - błyszczącego. Front nie razi żadnymi "dziurami" do USB - z zasadzie jest to jedna tafla (złamana nieco szczeliną dla płyt CD) z centralnie umieszczonym wyświetlaczem LCD o niezwykle kontrastowym i wyraźnym ekranem, co istotne w przypadku, kiedy urządzenie będzie stało w oddaleniu od słuchacza - do 3 metrów bez problemów można odczytać napisy. Od spodu zamontowano cztery gumowe nóżki. Pilot jest ergonomiczny i logicznie skonstruowany - nawigacja nim nie przysparza najmniejszych kłopotów - jest intuicyjna i łatwa. Tym bardziej, że możemy w urządzeniu wybrać język polski jako język menu. Kiedy nie mamy pod ręką pilota możemy obsługiwać Cocktail za pomocą przycisków umieszczonych na górnej pokrywie.

We wnętrzu znajduje się miejsce na dysk twardy - możemy wybrać dysk o pojemności od 500 GB do 2 TB (X10 obsługuje dyski 3,5'' SATA 1/2) - instalacja jest dziecinnie prosta - otwiera się klapkę z prawej strony i umieszcza się tam dysk - po prostu wsuwając go.

CocktailAudio X10 wyposażony jest w opcję kontroli odtwarzacza z komórki/tabletu z Androidem lub z iPhona/iPada. X10 ma tzw. UPnP Renderera, czyli pozwala na zdalne sterowanie odtwarzaczem przez UPnP Controller. Poza tym ma UPnP serwer, który eksponuje zawartość bazy muzycznej na zewnątrz (do sieci). Mając program na komórce możemy przesłać do odtwarzania na X10 dowolne pliki, do którego ma dostęp aplikacja, czyli są to pliki lokalne z tabletu/komórki oraz pliki udostępnianie przez serwery UPnP. A że X10 ma taki serwer - widzimy jego zawartość i możemy programować odtwarzanie z X10 na X10, jeżeli jednak w sieci będzie jeszcze inny serwer UPnP (komputer z oprogramowaniem, serwer NAS), mamy także możliwość kontroli przesyłu strumieniowego do odtwarzania na Koktajlu. Warunek, aby to działało - komórka/tablet muszą pracować w tej samej sieci lokalnej co X10.

Do odtwarzacza można podłączyć bezpośrednio kolumny pasywne, podpinając je do zacisków głośnikowych lub można podłączyć głośniki aktywne przyłączając je do gniazda "line-out". Można wyprowadzić sygnał cyfrowy z wyjścia optycznego do zewnętrznego DAC'a i dalej do wzmacniacza stereo hi-fi. Jest także gniazdo słuchawkowe na tzw. mały jack.

Po włączeniu serwera należy odczekać około 20 sekund zanim pojawi się menu na wyświetlaczu. Nawigowanie po menu jest bardzo łatwe, logiczne i bezproblemowe - nawet nie trzeba zaglądać do instrukcji, aby wykonać podstawowe ustawienia.





Tworzenie biblioteki muzycznej – ripowanie płyt
Do Cocktail Audio można załadować muzykę (lub audycje słowne) z wielu źródeł – może to być gramofon (tak, tak), magnetofon, Internet, komputer, nośnik USB lub oczywiście płyta CD. Dla mnie płyta CD będzie podstawowym nośnikiem, z którego będę przenosił informacje na serwer.

Ripowanie jest proste. Wsuwamy do szczeliny odtwarzacza płytę CD – po kilku sekundach uaktywnia się ikona „płyta CD” – płyta jest gotowa do odtworzenia na napędzie lub do ripowania. W tym czasie wciskamy na pilocie guzik „RIP” – serwer fabrycznie ma ustawione ripowanie do MP3, lecz używając strzałek na pilocie można wybrać dowolny format zapisu: WAV, FLAC, OGG lub MP3. Można zgrać całą płytę lub jedynie wyselekcjonowane jej ścieżki. W funkcji „Setup” wcześniej wybieramy szybkość ripowania, jego dokładność oraz bit-rate (dotyczy MP3). Proces ripowania jednej płyty CD, w zależności od wybranych parametrów, trwa około 2-10 minut. Po jego zakończeniu urządzenie wyświetla informację o powodzeniu procesu (lub ewentualnie o jego niepowodzeniu). W trakcie ripowania Koktajl pobiera informacje o utworach i automatycznie uzupełnia tagi. Może korzystać z bazy danych płyt instalowanej na dysku lub pobierać dane bezpośrednio z Internetu. Po zakończeniu ripowania możemy w prosty sposób korygować tagi pliku np. dodając dodatkowo grafikę okładki (przenosząc ją np. z pendrive lub kablem z komputera) – podczas odtwarzania będzie wyświetlana na monitorze LCD.

Stworzyłem na początek po kilka plików różnych płyt w każdym z możliwych formatów, by móc później porównywać je w bezpośrednich odsłuchach. Ciekawi mnie, czy rzeczywiście będzie słyszalna różnica jakościowa pomiędzy nimi (?).



Kiedy już stworzymy własną bibliotekę muzyczną (twardy dysk o pojemności 2 TB pomieści do 3500 albumów CD w formacie bezstratnym FLAC) nawigacja po niej jest wręcz banalna. Z poziomu pilota wybieramy albo szukany tytuł albumu, artystę lub używany klawisza „search” – wpisując np. literę „k” na ekranie pojawiają się wykonawcy, których nazwa lub imię zaczyna się na tę literę. Są też inne możliwości sterowania płyto-zbiorem – patrz instrukcja obsługi.

Nagrywanie z gramofonu
Do testu użyłem gramofon Clearaudio Emotion wraz z przedwzmacniaczem gramofonowym Pro-Ject Phono-Box SE II. Kabel zakończony wtykiem typu mini-jack zainstalowałem w gnieździe „line (aux) - in” CocktailAudio, a drugi koniec zakończony dwoma wtykami RCA, wetknąłem do gniazd wyjściowych przedwzmacniacza gramofonowego Pro-Ject. Na talerzu gramofonu umieściłem płytę winylową, uruchomiłem silnik gramofonu, a następnie opuściłem ramię z igłą na rozbieg płyty. W tym samym czasie wcisnąłem przycisk „Record” na pilocie CocktailAudio – rozpoczyna się nagrywanie, urządzenie automatycznie tworzy nowy plik. W trakcie zgrywania płyty możemy monitorować proces nagrywania – odsłuchując go albo na głośnikach lub (co wygodniejsze) na słuchawkach. Po kilkunastu minutach pierwsza strona płyty jest już nagrana na twardy dysk. Możemy od razu edytować tagi – z klawiatury alfanumerycznej pilota wpisujemy tytuł albumu, wykonawcę, ewentualnie rok nagrania, gatunek muzyczny oraz wgrywamy grafikę okładki. To wszystko - nagranie z winylu jest zarchiwizowane w HDD CocktailAudio, możemy przystąpić do kolejnych nagrań. Czynność nagrywania winyli jest bardzo łatwa i przyjemna, dostarczająca wiele satysfakcji – szczególnie w trakcie późniejszych odsłuchów.




CocktailAudio X10 jako radio internetowe
Mamy dostęp do około kilkunastu tysięcy (sic!) stacji radiowych z całego świata, w tym do około 350 polskich. Ich wybór jest prosty - pogrupowane są według kontynentów, czyli wybierając zakładkę „Europa” automatycznie na ekranie pojawiają się nazwy wszystkich krajów europejskich (łącznie z np. Watykanem i Wyspami Owczymi) – klikając natomiast nazwę kraju ukazuje się kolejny podkatalog zawierający już konkretne nazwy stacji radiowych danego kraju. Ale to nie koniec! Bo przy wielu stacjach radiowych mamy możliwość wyboru formatu, w którym pragniemy słuchać (czyli WAV, FLAC, OGG lub MP3) a także bit-rate. Działa to w ten sposób, że kiedy wyselekcjonujemy już z katalogu np. „UK” stację BBC 3, dobieramy format, który najbardziej nam aktualnie odpowiada. Wiele radiostacji proponuje wysokiej jakości dźwięk, bliski jakościowo płycie kompaktowej.

Stację, której mamy chęć akurat posłuchać łatwo także wyszukać przy pomocy opcji „search” 
(dostępnej „z pilota”) – wpisujemy jej nazwę, a następnie wciskamy przycisk funkcji, a stacja zostaje szybko i sprawnie odnaleziona. Z polskich radiostacji mamy do wyboru np. JazzRadio, kilkanaście tematycznych audycji RMF, Chilli Zet, ZET – w zależności od naszych preferencji muzycznych od elektroniki, poprzez rock (w tym rock lat 60-tych, 70-tych, 80-tych, etc), do country i bluesa. I wiele, wiele innych - jest nawet DepecheMode Radio :) Każdą wyszukaną stację radiową można umieścić w katalogu „Ulubione” – przy kolejnym włączeniu CocktailAudio szybko i prosto lokalizujemy naszą zapisaną audycję w zakładce "i-radio" na ekranie głównym urządzenia. Niestety, nie można odbierać stacji Polskiego Radia, tzn. Jedynki, Dwójki, Trójki oraz Czwórki, ponieważ nadają one (jak do tej pory) w zamkniętym formacie MMS. Nawiasem mówiąc, dziwna to praktyka naszego państwowego radia, która preferuje (i jawnie uprzywilejowuje) jeden tylko koncern – Microsoft. Mam nadzieję, że z czasem będzie można jednak słuchać audycji PR w innych formatach.

Wszystkie powyższe funkcje są łatwe w użyciu, nie wymagają sięgania po instrukcję obsługi. Każdą słuchaną audycję (lub jej fragment) można nagrać na dysk twardy i odtworzyć w dogodnym momencie.

Wrażenia z odsłuchów – część I. CocktailAudio jako odtwarzacz muzyki oraz wzmacniacz
Na początek podłączyłem do zacisków głośnikowych CocktailAudio monitory podstawkowe, a że mam obecnie na stanie aż trzy pary, więc skwapliwie je po kolei przetestowałem. Do testów posłużyły: Usher S-520, Koda Harmony K-2000 oraz Klipsch Synergy B2.

Patrząc na małe „pudełko” serwera trudno mi było spodziewać się wielkiego dźwięku - na początku chciałem nawet od razu podłączyć go „po optyku” do DACa, by nie być rozczarowanym, bo, nie ukrywam, że X10 od pierwszego kontaktu bardzo spodobał mi się wizualnie oraz pod wzglądem „sprytności” w ripowaniu płyt na dysk HDD. Zwyciężyła we mnie jednak dusza eksperymentatora oraz obowiązkowość sumiennego testera.

Na „pierwszy ogień” poszły kolumny Koda Harmony K-2000, które bardzo lubię i uważam je za wybitne w swojej cenie około 1000zł – mają one rzadką umiejętność niejakiego dostosowywania się do jakości odbieranego sygnału. To znaczy z każdym wzmacniaczem Kody grają, co najmniej poprawnie, a wieloma świetnie, – dlatego też i w tym teście użyłem je jako pierwsze w połączeniu z „koktajlem”.





Jak napisałem już wcześniej, mały gabarytowo Cocktail nie prognozował wielkiego dźwięku, tym bardziej, że jego wzmacniacz ma nominalną moc 2 x 30 W – jednak nauczony doświadczeniem „badacza” i testera sprzętu audio, staram się nigdy nie oceniać sprzętu po jego wyglądzie lub cenie, bo w tej materii bywają różne niespodzianki – sprzęt relatywnie drogi może nieciekawie zagrać, a tani – przyjemnie. Ale do rzeczy! Po włączeniu urządzenia i wybraniu pliku w formacie FLAC z albumem Claire Martin „Perfect Alibi” (Linn Records) do uszu dociera całkiem interesujący i intrygujący przekaz. Kody bardzo ładnie rysują przestrzeń i scenę, która wydaje się być bardzo szeroka, a nawet i dość głęboka. Po kilku minutach odsłuchu już wiedziałem, że wzmacniacz w urządzeniu nie jest li tylko zabawką lub przypadkowym, wciśniętym „na siłę”, dodatkiem. Estetyka dźwięku jest zaskakująco dojrzała i wyważona. Z właściwą równowagą tonalną i brakiem słyszalnych podbarwień. Co prawda słuchacz nie jest atakowany nadmierną ilością szczegółów, ale także i nie sybilantami. Głos Claire Martin na miły charakter – lekko przyciemniony, ale jednocześnie spokojny i głęboki. Cała płyta zabrzmiała czysto i przyjemnie – klasowo, choć nie jest to high-end, to należy uczciwie przyznać, że dźwięk jest rasowy - na skalę mniej więcej mikrowież Denona lub Yamahy. X10 najlepiej sprawdza się w spokojniejszym repertuarze (zresztą Kody także), ale nagrania rockowe także brzmią świetnie.

Wybieram plik FLAC z albumem Miss Kittin & The Hacker „First Album” (Nobody’s Bizzness), czyli mroczną 8 bitową elektronikę z mocną perkusją. Cocktail bezproblemowo wyeksplikował ciemny i chropawy charakter tej płyty, surowe dźwięki syntezatorów pokazał pewnie i dźwięcznie, z piękną aurą pogłosów i silnymi uderzeniami perkusji. Witalnie i energetycznie z dużą przestrzenią. Można powiedzieć, że urządzenie dobrze rysuje scenę, precyzyjnie umieszcza dźwięki w przestrzeni, choć o wysublimowanej ich lokalizacji nie ma mowy – mamy tu raczej „plamę” (obszar) dźwięku, niż jego dokładne umiejscowienie. Nie jest to zarzut, a stwierdzenie faktu – zresztą większość mini-wież audio ma tę samą cechę.

Zmieniam kolumny na Klipsch Synergy B2, które charakteryzują się mocnym, ale i harmonijnym graniem w całym paśmie oraz niezłym basem jak na monitory. Co istotne, Klipsch mają wysoką skuteczność 92 dB (przy 8 Ohmach), stąd przypuszczalnie powinny dobrze „zgrać się” z niezbyt mocnym wzmacniaczem. Jako nagranie testowe wybieram plik z albumem Jaga Jazzist „The Stix” (Ninja Tune) w formacie najpierw FLAC, a następnie dla porównania MP3. I tu nastąpiła kolejna niespodzianka, bo Klipsch zagrały naprawdę estetycznie, nienachalnie, z dużym rozmachem, ale i bez efekciarskiej przesady. Mile zaskoczyła także prezentacja średnicy, bo ta okazała się żywa i jednocześnie relaksująca – bez szklistości. Wibrafon zabrzmiał bardzo plastycznie i dźwięcznie, z dużym poczuciem jego obecności w pomieszczeniu odsłuchowym, lecz bez tej powabnej i misternej finezji w oddawaniu jego wybrzmień i szczegółów znanych z urządzeń z wyższych pułapów cenowych. Po wybraniu formatu MP3 tej samej płyty ogólne oblicze i temperament muzyki pozostały te same – plastyczne i harmonijne, ale czasami tu i ówdzie nieco ubywało szczegółów i „kwantów” dźwięku. Mimo to, wszystkie instrumenty grały przyjemnie, z poprawną lokalizacją i stosownym oddaniem ich dźwięczności. Zawsze niemęcząco i miło, a to już coś w „budżetowej” kategorii cenowej.

I wreszcie, “last, but not least”, przyszła pora na głośniki Usher S-520. Na co dzień moje Ushery współpracują z zestawem Rotela – przedwzmacniaczem RC-03 oraz dwiema końcówkami mocy RB-03, które mają moc 2 x 180 W przy 8 Ohm obciążenia. Moim zdaniem jest to zestawienie optymalne, ponieważ Usher S-520 bardzo lubi dużą moc wzmacniacza – można powiedzieć, że ich jakość gry jest wprost proporcjonalna do dostarczonej mocy, a kiedy dostarczy się jej mniej to bywają grymaśne. Taki to kapryśny model głośników! Ciekawy byłem, czy i tym razem, monitory podłączone do słabawego wzmacniacza CocktailAudio, będą „wybrzydzać”.

Nie chciałbym być monotonny, bo ile razy można się zachwycać dźwiękiem recenzowanego mini-systemu? Ale niestety, i ten testowany zestaw zagrał poprawnie – myślę, że wzmacniacz Cocktaila bardzo umiejętnie maskuje wady i rozważnie eksponuje swoje zalety. Do uszu słuchacza płyną komunikatywne wokale z albumu (w formacie FLAC) Herbie Hancocka „Imagine Project” (Hancock Records) z dobrą rozdzielczością i wieloma dokładnie odczuwalnymi w przestrzeni, towarzyszącym wokalistom, instrumentami z soczystym oraz rozdzielczym pełnym graniem. Dało się także zauważyć mniejszą wagę zakresu niskotonowego, co czyniło granie ciut jaśniejszym. Ushery uwodzą za to świetną stereofonią, dźwięk wyraźnie odrywa się od głośników, przed słuchaczem roztacza się całkiem szeroka, a nawet i dość głęboka, scena. Bas, jak to mają monitory, jest pozbawiony części najniższych zakresów, ale nadal przekonujący i żywy, zuchwały. Kiedy potrzeba, nawet zaskakująco mocny i dobitny, choć nie jest to kres możliwości Usherów S-520, bo znając ich prawdziwy potencjał w innych, wyższej klasy zestawach, muszę przyznać, że Cocktail nie potrafi właściwie i w pełni ich wysterować, tak by objawić ich prawdziwe audiofilskie oblicze. Na Usherach brakowało mi prawdziwego rozmachu i dynamiki.



Podsumowanie części I
Aby być dobrze zrozumianym, napiszę, że te moje powyższe fascynacje jakością dźwięku CocktailAudio X10 dotyczą jego brzmienia z plików cyfrowych amplifikowanych przez dedykowany wewnętrzny wzmacniacz - a jest to (moim zdaniem) poziom jakościowy dobrych, markowych mini- (lub mikro-) wież lub solidnego budżetowego wzmacniacza. Ten niewielki gadżet ma wszystko, czego potrzeba do poprawnego i sprawnego samodzielnego działania jako urządzenie wielofunkcyjne – jest omnipotentny, wielozadaniowy. Udaje mu się przy tym uzyskać takie brzmienie, które jest przekonujące, ma odpowiednio wyważone proporcje dźwięku odpowiednio rozciągnięte zarówno w zakresie basu, jak i wysokich tonów. Zaś średnica budowana więcej niż rzetelnie i wiarygodnie, ocierająca się o tzw. prawdziwość. Budżetowy charakter wzmacniacza „Koktajla” objawia się mniejszą dbałością o wydobywanie mini-detali nagrań oraz niezbyt dokładnym rysunkiem zjawisk przestrzennych.. Urządzenie nie jest także „demonem dynamiki”, ale poziomy głośności są w pełni wystarczające by nagłośnić w miarę poprawnie i 20 m2. Muzykę z tego mini-urządzenia odbieramy jako przyjemną i pełną w swym charakterze. Homogeniczną i spójną.

Jeżeli zdecydujemy się korzystać z X10 jako wzmacniacza (np. w przypadku użycia go jako drugi system w sypialni) wówczas ważny i istotny jest optymalny dobór kolumn towarzyszących. Można oczywiście korzystać z firmowych kolumienek oferowanych przez producenta, które wyglądają całkiem interesująco i są stosunkowo niedrogie, namawiam jednak potencjalnych użytkowników na pełnoprawne monitory. Po przetestowaniu trzech par kolumn podstawkowych w połączeniu z recenzowanym sprzętem najbardziej do gustu przypadło mi zestawienie CocktailAudio + Klipsch Synergy B2. Wysoka skuteczność kolumn Klipscha (92 dB), tubowy głośnik wysokotonowy oraz 12 centymetrowy głośnik średnio-niskotonowy na porządnych „zawiasach” pozwoliły zademonstrować najbardziej przekonujący i rzeczywisty muzykalny przekaz o świetnej scenie i żywej dynamice. Drugie w rankingu są Koda Harmony K-2000B, które wybornie „zamaskowały” niedoskonałości i niedomagania budżetowego wzmacniacza, budując namacalnie realny i przestrzenny dźwięk, bez objawów zmęczenia uszy słuchacza oraz bez cech nieprzyjemnej nachalności. Ushery S-520 także poprawnie sprawdziły się w powyższym teście, ale po prostu szkoda tych kapitalnych monitorów „marnować” w sytuacji, kiedy nie mogą prawdziwie i w pełni rozwinąć swych rewelacyjnych możliwości i grają jedynie „na pół gwizdka” – no chyba, że zdecydujemy się ich użyć w innej konfiguracji, wyprowadzając sygnał cyfrowy do zewnętrznego DACa i dalej do wzmacniacza, ale to już zupełnie inna historia opisana w dalszej części recenzji.

Wrażenia z odsłuchów - część II. CocktailAudio jako źródło sygnału cyfrowego.
CocktailAudio X10 podłączyłem kablem optycznym – Belkin Pure AV do zewnętrznego przetwornika cyfrowo-analogowego (DAC) Matrix mini-i w poniższych konfiguracjach:


CocktailAudio X10
(kabel Belkin Pure AV Digital Optical)
Matrix mini-i DAC
(zbalansowany kabel Van damme Classic 268-021-060 na wtykach Neutrik XLR)
Accuphase E-213 oraz zamiennie Yaqin MC-100B
(Siltech Amsterdam)
Vienna Acoustics Mozart Grand oraz zamiennie Usher S-520

CocktailAudio X10
(kabel Belkin Pure AV)
Matrix mini-i DAC
(kabel Audioquest Copperhead)
Yaqin MS-20L
(kabel Hama 2x2,5 SilverClass)
Koda Harmony K-2000B oraz zamiennie Klipsch Synergy B2

Jako system odniesienia używałem następujących źródeł: odtwarzacze płyt CD: Rotel RCD-06 oraz Musical Fidelity A1 CD-PRO (top-loader z napędem CD PRO-2LE Philipsa), gramofon Clearaudio Emotion oraz magnetofon Nakamichi Cassette Deck 1.

Odsłuchy zacząłem od konfiguracji CocktailAudio, Matrix mini-i DAC oraz wzmacniacz Accuphase E-213 z głośnikami Vienna Acoustics Mozart Grand – pliki FLAC.






Od początku testu było jasne, że zainstalowanie zewnętrznego DAC’a i wyprowadzenie sygnału do „dorosłego” systemu zaowocowało przeniesieniem dźwięku o kilka stopni jakościowych do góry. Przekaz zabrzmiał bardziej przekonująco i zdyscyplinowanie niż przy używaniu wewnętrznego wzmacniacza CocktailAudio. Uwagę zwracają precyzyjne skraje pasm oraz kolorowa i plastyczna średnica, które są dojrzałe i wyrafinowane – charakterystyczne dla urządzeń z wyższych pułapów cenowych. O wiele wyższych. Poza tym zaskakuje szerokość sceny oraz niezmiernie dokładna lokalizacja instrumentów. Muszę lojalnie przyznać, że nie spodziewałem się aż takiego skoku jakościowego, bo ten nawet po tygodniowych odsłuchach ciągle mnie zadziwiał (w porównaniu do Cocktaila słuchanego „saute”).

Płyta Micka Jaggera „Wandering Spirit” (Atlantic/Warner Japan) zagrała swobodnie, z dużym ładunkiem dynamicznym i emocjonalnym. Koktajl pokazał wiele szczegółów nagrań, choć nie są one wypychane na siłę – detale są słyszalne, ale nie za wszelką cenę, a już na pewno nie za cenę podkręcenia wysokich tonów, które nie kłują w uszy lub jedynie sporadycznie. Niemniej jednak blachy są wystarczająco mocne dla zapewnienia rockowego charakteru nagrania. Głos Micka wydaje się bliski i dobrze sprecyzowany w przestrzeni. Drapieżny, lecz nie nieprzyjemny, czy agresywny – sugestywny.

Wybieram pliki FLAC z zapisem płyty Micka Sterna z płyty „Big Neighborhood” (Heads Up). Tu gitary Yamahy Micka zagrały mocno i żywiołowo, z odczuwalną wibracją strun oraz z dużym powietrzem dookoła instrumentu. Gitara basowa Fondera, na której gra Richard Bona zapewniła mocny podkład rytmiczny, a sam bas zabrzmiał punktualnie i rytmicznie, bez oznak poluzowania, czy niepotrzebnej miękkości. Głoś ślicznej Esperanzy Spalding miło penetrował przewody słuchowe, w miękki i nasycony sposób, zmysłowo i barwnie – z ponadnormatywną przyjemnością i ułudą jej obecności w pomieszczeniu odsłuchowym. Dźwięk pod względem równowagi tonalnej jest wręcz zachwycający, a to rzadkość wśród źródeł cyfrowych – brak w przekazie suchości i ściśniętego brzmienia, a więcej powabu i wrażliwości, o ile tak można napisać o przedmiocie nieożywionym.

W porównaniu do odtwarzacza płyt CD Musical Fidelity A1 CD-PRO, (który kosztował swojego czasu około 8 000 zł) nie usłyszałem zbyt dużej różnicy jakościowej, można napisać, że przekaz jest „prawie taki sam”, ale jak powszechnie wiadomo - „prawie robi dużą różnicę”. Musical Fidelity wydobywa więcej mikro-wybrzmień instrumentów, bardziej wyrafinowanie i plastyczniej porządkuje przestrzeń, a także zapewnia nagraniom więcej emocji na wyższym pułapie. Przy odsłuchach wibrafonu z płyty Garry Burtona „Next Generation” (Concord Jazz) za każdym razem na odtwarzaczu A1 brzmiał on dźwięczniej, z wyraźniejszą lokalizacją nut oraz poszczególnych metalowych płytek instrumentu i z intensywniejszymi wibracjami rezonatorów – wydaje się, że słyszymy w pokoju prawdziwy instrument, w który uderza pałeczkami sam Mistrz.

Dla jasności opisu, dodam, że CocktailAudio buduje na tej płycie bardzo realny spektakl, zharmonizowany i dojrzały, od Musical Fidelity odróżniający się niektórymi detalami i mniejszą finezją grania, co uwzględniając cenę serwera muzycznego jest dla mnie sensacją. Nie do wiary, że takie małe plastikowe pudełeczko potrafi tak entuzjastycznie zagrać – z dużą skalą dźwięku i bardzo efektownym i nasyconym brzmieniem.

Przyszła pora na podłączenie serwera Cocktail do wzmacniaczy lampowych: najpierw Yaqin MC-100B, a następnie Yaqin MS-20L.



Wzmacniacze lampowe Yaqin z CocktailAudio X10 zapewniają radosne granie – miłe dla uszu słuchacza, swobodne o dużej poduszce basowej, lecz bez cech braku kontroli basu. Bas odbierany jest naturalnie, choć jest naprawdę obszerny – bliski sugestywnej obecności na sali koncertowej. Na albumie grupy Tinariven „Amassakoul” (Emma Prod./Triban Union) elektryczne gitary Tuaregów tną przestrzeń szybko i dokładnie niczym miecze świetlne - uzyskują efekt nieomal koncertowy, a głosy wokalistów i wokalistek ocierają się często o aksamit i zasługują na miano naturalnych i bardzo muzykalnych. Koreańska skrzynka ma jednak swoją specyficzną, nazwijmy to, manierę. Mianowicie, na większości nagrań można odczuć uprzywilejowanie średnich tonów, co zwykle przynosi przyjemny efekt, który powoduje, że urządzenia po prostu przyjemnie się słucha – Cocktail jakby wiedział, że taki styl nam odpowiada i w taki sposób chcemy słuchać muzyki. Niestety, czasami czyni to kosztem głębszych detali i szczegółów przestrzeni, ale czyni to niewymuszenie, naturalnie i bez przykrych konsekwencji dla ogólnej precyzji dźwięku.

Lampy (szczególnie KT88, EL34 - mniej) dodały do dźwięku CocktailAudio plus DAC więcej natchnienia, emocji oraz słodyczy, (choć nie lubię tego określenia) – sprawiły, że brzmienie stało się jeszcze bardziej wiarygodne, z dużym podkreśleniem żywiołowych niskich tonów, z wystarczająco angażującą oraz nienachalną szczegółowością, bez sztucznych zabiegów podkręcania sopranów. Często można było ulec wrażeniu, że słucha się wysokiej klasy tuner analogowy, a nie cyfrowe pliki zapisane na dysku HDD.

Najlepiej sprawdziły się kolumny Vienna Acoustics Mozart Grand zapewniając potężny i dynamiczny przekaz z perfekcyjnym wysyceniem muzycznym, szeroką scenę oraz wiele mikro-detali. Niski sprężysty bas z energetyczną średnicą. Zaskoczeniem były głośniki Klipsch Synergy B2, które praktycznie w każdym zestawieniu grały przestrzennie i dużą klasą – o wiele większą, niż by wskazywała ich cena. Poza tym bardzo dobrze radziły sobie w pokazywaniu sopranów – szczerze, acz nienachalnie. Kolumny Usher S-520 – jak zwykle, czyli kapitalnie. Każdy z wzmacniaczy w pełni je wysterowywał, nie miały, więc problemów z oddaniem całego swojego potencjału kreowania muzyki, a czyniły to w sposób naturalny i pełny. Znakomicie.

Podsumowanie części II
Na początek pragnę uspokoić wszystkich co bardziej zaawansowanych audiofilów - CocktailAudio X10 to nie jest high-end. Nie jest to także klasa referencyjna. To jest rzetelne źródło za całkiem rozsądne pieniądze, dostarczające wysokiej jakości sygnał cyfrowy, ograniczone kategorią zewnętrznego DACa, ewentualnie wzmacniaczem i kolumnami. Do testów używałem chińskiego DACa - Matrix mini-i, który w mojej ocenie (i w swojej cenie) jest wybitnym przetwornikiem hi-fi zapewniającym wysokiej próby „naturalno-analogowy” dźwięk. Gdyby podłączyć do serwera wyższej klasy DAC, być może dźwięk byłby jeszcze lepszy – wydaje mi się, że jest taka możliwość.

Koreański serwer jest przykładem uczciwej konstrukcji generującej solidny dźwięk w każdej z testowanej konfiguracji i w każdym aspekcie. Budujący zawsze intrygujący przekaz o dobrej dynamice oraz niezłej szczegółowości świetnie podpartej stereofoniczną panoramą, a także szeroką, nieomal holograficzną sceną w głąb i w szerz. Średnie tony są wyraźnie uprzywilejowane, co skutkuje wyraźnymi, bliskimi wokalami oraz namacalnymi instrumentami typu gitara, fortepian czy saksofon. W zestawieniu z wzmacniaczami lampowymi brzmienie zyskiwało na basie, który był głębszy i mocniejszy, z kapitalną dyscypliną i punktowością – szczególnie na lampach KT88. W lampie detaliczność stawała się nieco zamazana, ale korzyść odnosiła całościowa transmisja muzyki, bo ta dostawała ciepła i słodyczy oraz pięknej emocjonalnej barwy, co skłaniało piszącego te słowa do bardzo długich odsłuchów – szczególnie wieczorami.

W bezpośrednim porównaniu z odtwarzaczem płyt CD Musical Fidelity A1 CD-PRO koreański serwer przegrywa, ale honorowo i nie o całe metry, a o centymetry, bo różnice w jakości obu tych urządzeń nie są wielkie, dramatyczne. Musical Fidelity lepiej radzi sobie z mikrosceną, wyłuskiwaniem detali tła, zapewnia aurę wokół instrumentów, realniej buduje scenę – można go uznać na przedsionek do high-endu, natomiast CocktailAudio jest rzetelnym odtwarzaczem, wybitnym w swojej cenie – zagrał na pewno lepiej niż Rotel RCD-06. Wydaje mi się, że godne dla niego miejsce pod względem umiejętności generowania dźwięku znajduje się w przedziale cen odtwarzaczy 3000-4000zł lub nawet ciut wyżej.

Konkluzja i wnioski
CocktailAudio X10 to wielofunkcyjne i omnipotentne urządzenie zawierające dysk twardy o pojemności 2 TB, opcjonalnie wyposażone w antenę Wi-Fi i posiadający bardzo dobrej jakości wyświetlacz LED, który wymaga osobnego omówienia, bo jest to rzadki przykład solidnej roboty. Jego kontrastowość, liczne funkcje i inteligentne wyświetlanie odtwarzanej muzyki zasługują na złoty metal. CocktailAudio ponadto posiada napęd płyt CD/DVD, z którego w łatwy sposób możemy ripować płyty na twardy dysk w wielu formatach. Obsługa tego procesu jest prosta i nieskomplikowana. Tego nauczy się nawet pięciolatek (sam dysk HDD pomieści do 3500 plików FLAC o jakości płyty CD). Analogicznie dzieje się z korzystaniem z i-radia. Wybór stacji radiowych jest całkowicie intuicyjny i bezproblemowy.

Wbudowany wzmacniacz zapewnia dość porządny przekaz o wystarczającej dynamice i niezłej rozdzielczości. Generuje dźwięk spójny i muzykalny oraz wystarczająco angażujący. O jakości porównywalnej z dźwiękiem proponowanym przez wiele markowych mini- i mikro-wież. Bardzo istotny jest tu właściwy dobór kolumn - można oczywiście kupić firmowe Cocktail, ale nie wyglądają one na zbyt porządne. Moim zdaniem, lepiej zaopatrzyć się w rzetelne monitory o wysokiej skuteczności i oporności 8 Ohm. Podczas testów najlepiej sprawdzały się Klipsch Synergy B2 (o skuteczności 92 dB przy 8 Ohm).

CocktailAudio najwięcej swoich zalet pod względem umiejętności jako źródło zapisu/odtwarzania plików cyfrowych okazuje podłączony do zewnętrznego przetwornika cyrowo-analogowego (DAC). Urządzenie w taki sposób zaimplementowane do domowego systemu audio (wzmacniacz plus głośniki) gra z dużą klasą, energetycznie, z dużą emfazą, ciekawą barwą i niezłą rozdzielczością, choć uczciwie należy przyznać, że jest to dźwięk ze średniej półki, a nie wyższej. Ponadto wyraźnie słychać „podkręcenie” tonów średnich, które wypycha do przodu wokale i instrumenty typu fortepian czy saksofon. Niemniej jednak użytkownik czerpie prawdziwą radość ze słuchania muzyki, a nie analizuje/rozkłada na czynniki pierwsze jej składowe - przekaz jest homogenny i koherentny - wiarygodny i przede wszystkim przyjemny dla uszu skłaniających do wielogodzinnych odsłuchów.

Jakość dźwięku wyprowadzana cyfrowo z Cocktaila (do pewnego rozsądnego pułapu, oczywiście) ograniczana jest umiejętnościami (klasą) DACa oraz następnie kategorią wzmacniacza i kolumn, bo te im wyższego gatunku tym ostatecznie lepiej dla całościowej struktury i próby dźwięku. W teście używany był głównie DAC Matrix mini-i, ale także i DAC C.E.C. DA53N, który jakościowo zresztą okazał się całkowicie równocenny Matrixowi.

Przypuszczam, że gdyby tak przepakować wnętrzności CocktailAudio do pięknej metalowej obudowy, zamiast tej "ubogiej" plastikowej i z przodu przytwierdzić napis Denon, Marantz lub Yamaha, to urządzenie musiałoby kosztować pewnie z 3000-4000 zł (lub więcej) zamiast skromnych około 1500 zł za sprzęt nieznanej firmy z dalekiej Korei Południowej.

Niedogodności:
- brak możliwości obsługi plików dużej gęstości „hi-res”, choć producent zapewnia, że niebawem zaktualizuje oprogramowanie, bo urządzenie potencjalnie to potrafi.
- niemożność odbierania stacji radiowych nadających w formacie MMS, w tym i audycji Polskiego Radia – Jedynki, Dwójki, Trójki i Czwórki. Duża strata.
- brak funkcji gapless, czyli przy płytach nagranych bez przerw (np. koncertowe) podczas „przeskakiwania” pliku na kolejny następuje krótka przerwa. Producent jednak deklaruje, że niebawem pojawi się oprogramowanie, które wprowadzi gapless.
- brak funkcji „wypalania” płyt CD-R z plików zmagazynowanych na dysku HDD
- nie do końca logiczny sposób wyszukiwania albumów i artystów z dysku - urządzenie sortuje płyty według daty ich zapisu na HDD, a nie według alfabetu. [edit] W ostatniej wersji - z listopada 2011r. ta niedogodność została nieco zmodyfikowana, bo możliwe jest wyszukiwanie płyt wg. artystów. Krok w dobrą stronę!

Informacje i dane techniczne ze strony polskiego dystrybutora
Procesor: Sigma Designs SMP8653, MIPS, 500 MHz
Pamięć: 256 MB NAND Flash.
Obudowa: czarna, wykonana z wysokiej jakości plastiku, chłodzona cichym wentylatorem 4x4cm. Zestaw złącz znajduje się na tylnym panelu, przyciski sterujące na górze. Na froncie wyświetlacz LCD i otwór czytnika płyt optycznych oraz czujnik pilota.
Ekran LCD: technologia: TFT LCD kolor, RGB (24bit/piks, 16.7 M kolorów), przekątna: 3.5″ (ok. 88mm) rozdzielczość: 320×240
Dysk twardy: obsługa wewnętrznego dysku 3.5″ SATA o pojemności do 2000GB (2TB), Dysk montowany jest w wewnętrznej szufladzie (bez użycia śrub). Urządzenie może pracować też bez dysku (z ograniczoną funkcjonalnością). Obsługiwane formaty: FAT32, NTFS (zalecane) Opcja formatowania dysku dostępna w menu (jedna partycja, NTFS).
Złącza:
Wyjście Line-OUT (jack 3.5 mm)
Złącza głośnikowe L+R (zaciski sprężynowe)
Wyjście słuchawkowe (jack 3.5 mm)
Cyfrowe wyjście audio SPDIF (optyczne)
Wejście Line (AUX) IN (jack  3.5mm)
2 x host USB 2.0
1 x slave PC USB 2.0
LAN Ethernet 10/100 Mbps
Złącze zasilania 24 V
Wbudowany wzmacniacz Moc: 30 W+30 W @1 KHz, 8 Ohm, 1% THD
Wyjście słuchawkowe: 100 mW+100 mW @1 KHz, 16 Ohm, 0.1% THD
Wyjście LINE-OUT: 2 Vrms @1 KHz, 0.1% THD
Czułość wejścia Line (AUX) IN: Max 1 Vrms
Wbudowany czytnik płyt: Napęd slotowy (typu slide-in) Obsługa nośników: CD, CD-DA, CD-R, CD-RW, DVD-R/RW Funkcja archiwizowania płyt Audio CD na dysku, w formatach FLAC, WAV, MP3 lub OGG
Złącze LINE-IN
Wejście liniowe, analogowe, stereo, złącze jack 3.5 mm
Nagrywnie do plików WAV
Funkcja konwersji nagrań do formatów FLAC, MP3, OGG, uzupełniania opisów (TAGów) i dodawania do bazy danych (jukebox)
Obsługiwane pliki audio
MP3 (do 320 kbps)
WMA (do 320 kbps)
AAC (do 320 kbps)
FLAC
WAV
M4A
Ogg Vorbis
PCM
Playlisty M3U i PLS
Praca w sieci
Dostęp do zasobów sieciowych: - SAMBA/CIFS (klient)
Serwer: 
SAMBA/CIFS (z możliwością ustawienia grupy roboczej)
UPnP Renderer, UPnP Serwer (DRM)
Opcjonalna karta WiFi: - wersja 802.11 b/g/n, obsługa kluczy WEP i WPA, obsługa WPS, konfiguracja ręczna i DHCP
Bazy danych: wewnętrzna, z danymi zgromadzonych utworów, budowana z TAGów, składowana na dysku, format SQLlite. Dostępna funkcja wykonania i odtworzenia kopii zapasowej. Obsługa FreeDB do pobierania danych o utworach kopiowanych z płyt CD. Dostęp przez internet lub do kopii instalowanej na dysku twardym.
Dostęp do ponad 15 000 internetowych stacji radiowych.
Funkcja nagrywania z radia internetowego (od oprogramowania R1560, dla formatu MP3)
Inne:
Wbudowany zegar z funkcją alarmów
Funkcja autoplay (dla playlisty)
Język menu (zależnie od wersji oprogramowania): angielski, polski…
Zasilanie Zewnętrzny zasilacz sieciowy AC 110-240 V (2A) 50/60 Hz, DC  24V (3.5 A), Pilot: 2x bateria AAA
Wymiary: 180 x 98 x 147 mm [SxWxG]
http://www.cocktailaudio.pl/