Wstęp i kilka słów o zawiłościach biznesowych
Firmę Meixing Ming Da opisywałem szerzej przy okazji testu
modelu MC34-A TUTAJ,
powtórzę jedynie więc, że jest własnością rodzinną, prowadzona przez pana Jigui Xiao,
który jest nie tylko jej prezesem tytularnym, ale przede wszystkim wielkim
zwolennikiem dobrego dźwięku, a szczególnie techniki lampowej. Zajmuje się
osobiście projektowaniem nowych urządzeń, wdrażaniem ich do produkcji, montażem
(a przynajmniej nadzorem nad tym procesem), kontrolą, a także, w co trudno
Europejczykowi uwierzyć (i zrozumieć) – wysyłką towaru do poszczególnych klientów.
Taka to jest azjatycka mentalność.
Po prawej stronie zdjęcia - pan Jigui Xiao (źródło Meixing Electronics Factory)
Jak wspomniałem, niedawno testowałem Ming Da MC-34A (TU),
a następnie też - Ming Da MC-84A (TU). To są podstawowe modele wzmacniacze w
firmowej ofercie, która jest znacznie szersza, bo zawierająca około 50. pozycji
– uwzględniając w tym nie tylko wzmacniacze, ale też odtwarzacze płyt CD, kolumny
głośnikowe, przedwzmacniacze słuchawkowe i gramofonowe, czy odtwarzacz plikowy
(serwer muzyczny) oparty zresztą o lampy elektronowe i jeszcze kilka innych
urządzeń. Jest naprawdę w czym wybierać. Do Polski krajowy dystrybutor Tubeaudio.pl importuje na razie bezpośrednio ze sklepu fabrycznego Meixing 4. pozycje (tzn. te są w stałej ofercie, bo pozostałe modele dostępne są na zamówienie) –
oprócz tu opisywanego, dwóch już opisanych przeze mnie, także i Ming Da MC-300
– z lampami 300B. Kiedy popatrzeć na ich polskie ceny od około 2000 zł za
najtańszy wzmacniacz, do około 5000 zł za najdroższy, wydaje się z pozoru, że są to
sprzęty mocno budżetowe lub najwyżej ze średnio-budżetowego pułapu hi-fi. Ale
tu ten pozór jest mylący, bo nie są to polskie ceny, a chińskie, a do tego
pozbawione marży wielu pośredników, dystrybutorów, sklepów i czego tam jeszcze.
Stąd ceny są jakie są, czyli niskie. I bardzo dobrze! Nawiasem mówiąc,
opisywana Ming Da w Wielkiej Brytanii kosztuje …11 000zł (TU).
Natomiast są także firmy quasi-europejskie (lub szerzej -
quasi-zachodnie) jak na przykład Prima Luna (z adresu formalnie holenderska TU),
Raysonic (Kanada), Pure Sound (Wielka Brytania), Mysteree Audio (Holandia), czy
Fatman (Wielka Brytania), a w rzeczywistości cały ich montaż (lub prawie cały)
odbywa się w Chinach Ludowych, a zachodni jest tylko emblemat, logo lub marka,
jak kto woli. I naturalnie – cena! Idąc dalej, Fatman Audio to w dużej części rebranding
Dared Audio (TU),
a Pure Sound – chińskiego Bewitch Audio. Zresztą takich przykładów jest masa,
zresztą sama Ming Da też posiada europejskiego „opiekuna” – Icon Audio (TU).
W uzupełnieniu dodam, że nie uważam powyższego procederu za zły, czy nie
moralny, bo wszystko mieści się w ramach zwykłego biznesu i jego światowego swobodnego
przepływu, myślę jednak, że warto o tym pisać, dla większej orientacji
potencjalnego nabywcy danego sprzętu.
Jak Drogi Czytelnik widzi, tu sprawa nie jest jednoznaczna,
prosta, a wręcz odwrotnie – zawiła. I trudna do rzeczywistego osądu, które
urządzenie jest obiektywnie lepsze – to droższe i „dotknięte” europejską ręką,
czy to natywnie chińskie i tańsze. Moim zdaniem wybór jest oczywisty, a obecna
fala nowego chińskiego hi-fi reprezentuje poziom o wiele wyższy, niż ta dawna –
sprzed około 10 lat. Zaś postęp w konstrukcjach audio, ich solidności i
bezawaryjności jest gigantyczny.
Opisywany wzmacniacz został wypożyczony od polskiego dystrybutora marki Ming Da - firmy Elektropunkt.pl.
Opisywany wzmacniacz został wypożyczony od polskiego dystrybutora marki Ming Da - firmy Elektropunkt.pl.
Wrażenia ogólne oraz budowa
Ming Da MC360-BSE reprezentuje styl przynależny także dla
modeli np. MS300-A, MC34-AB, czy MC3008-AB SE. Uproszczając, jest to forma
płaskiego urządzenia, do którego w jego rogach przymocowano wielkie nóżki (i zintegrowane
z chassis obudowy), a które mają oprócz oczywistej funkcji utrzymywania sprzętu
w stabilnej pozycji, także znaczenie estetyczne, bo nadają swoistej elegancji i
galanterii. Wintadżowego szyku. Taki styl może się podobać lub nie, lecz
niewątpliwie dobrze koresponduje z formułą retro amplifikacji lampowej.
Obudowa wykonana jest z grubych blach stalowych malowanych
proszkowo grubym lakierem z błyszczącymi drobinkami lub w kilku miejscach, jak
na górnej pokrywie – anodyzowanej na czarno. Panel przedni przyozdobiony jest
dwoma wskaźnikami wychyłowymi VU (podświetlanymi), które falują wraz z rytmem
muzyki. Efektownie to wygląda – szczególnie po zmroku. Oprócz wymienionych
wskaźników, z przodu znajdują się jeszcze dwa regulatory. Pierwsza gałka służy
do wyboru źródła (4), a druga to potencjometr wzmocnienia. Załączony w
komplecie pilot zdalnego sterowania wykonany jest z metalu, a jego funkcjonalność
ogranicza się do trzech możliwości wyboru: 1. ciszej, 2. głośniej. 3. wyciszenie (mute). Brak
funkcji wyboru źródła z poziomu pilota.
Z tyłu zamontowano 3. pary terminali głośnikowych a’la WBT –
są tu odczepy 4 Ohm, 8 Ohm i 0. Warto zaznaczyć, ze zastosowane gniazda
wejściowe RCA (4. pary) są wysokiej jakości, znacznie wyższej niż w wielu
znanych mi sprzętach hi-fi. Można napisać, że luksusowe. Z tyłu znajduje się
jeszcze gniazdo IEC – 230 Volt i kilka metek z chińskimi literami.
Bardzo korzystne wrażenie estetyczne wywiera rząd dużych
lamp KT90, wysokich na około 12 cm, a pochodzących z chińskiej firmy Jinvina
(obecnie część Psvane-Shuguang) osadzonych mniej więcej w centralnej części
pokrywy. Tuż przed nimi sterczą (a rozstawione po bokach) wielkie cebule lamp
6SN7 - też Jinvina. Te z kolei, frapują nie tylko kształtem, ale także i
emaliowanymi na biało podstawami. Urodziwie to wygląda i ładnie kontrastuje z
czernią anodyzowanej pokrywy. Pomiędzy „cebulami” spoczywają jeszcze dwie małe
triody 12AX7 układu przedwzmacniacza.
Tył wierzchniej pokrywy zajmują trzy olbrzymie puszki
transformatorów, środkowa dodatkowo ozdobiona złoconą płytką z firmowym logo.
Środkowy transformator to sieciowy, a dwa po boku – wyjściowe dla lewego i
prawego kanału.
Wzmacniacz może pracować w dwóch trybach: triodowym oraz
ultralinearnym, zwanym też pentodowym (nie do końca słusznie). W triodowym
produkuje 2 x 40 Wat, a w ultralinearnym – 2 x 75 Wat. Odpowiedni przełącznik
hebelkowy znajduje się u prawego boku, a obok jest także włącznik/wyłącznik
sieciowy.
Ming Da MC368-BSE
waży 35,5 kg. Sporo. Pobór mocy – 250 Wat. Dużo.
I jeszcze jedna uwaga – nie udało mi się rozszyfrować cyfr w
nazwie MC368-BSE - nie koresponduje to z żadnym rodzajem użytych lamp. BSE mogę
sobie wytłumaczyć jako skrót od Black Special Edition, ale pewności nie mam.
Wnętrza przedstawia nieomal referencyjny klasyczny montaż "point to point" przy zastosowaniu drutów oraz przewodów miedzianych lub srebrnych, izolowanych teflonem. Układ jest czysty i logiczny. Dobrze przemyślany. Jedyna niewielka płytka drukowana odpowiedzialna jest za zdalne sterowanie. Zastosowane komponenty są wysokiej próby i pochodzą od renomowanych producentów. Zresztą tu słowa są zbędne - wystarczy zdjęcie (zamieszczone na końcu poniższej serii).
Wnętrza przedstawia nieomal referencyjny klasyczny montaż "point to point" przy zastosowaniu drutów oraz przewodów miedzianych lub srebrnych, izolowanych teflonem. Układ jest czysty i logiczny. Dobrze przemyślany. Jedyna niewielka płytka drukowana odpowiedzialna jest za zdalne sterowanie. Zastosowane komponenty są wysokiej próby i pochodzą od renomowanych producentów. Zresztą tu słowa są zbędne - wystarczy zdjęcie (zamieszczone na końcu poniższej serii).
Dźwięk
Wiele wzmacniaczy lampowych, szczególnie tych z pułapu
budżetowego, przy pierwszym odsłuchu zaskakuje czarującym, słodkim dźwiękiem,
rozbudowanym, ale i jednocześnie, po bliższych odsłuchach - mało detalicznym. Bez wyostrzonych lokalizacji
instrumentów. Mało szczegółowo. Innymi słowy, za tzw. lampową słodyczą, często
ukrywanych jest dużo mikro-dźwięków, które są niewidoczne za ową kotarą z „waty
cukrowej”. W Ming Da MC368-BSE ta sprawa ma odmienne oblicze. Wzmacniacz od
pierwszych chwil urzeka przepiękną barwą, dużą soczystością dźwięku i pełnym,
spektakularnym przekazem, ale także niezłą rozdzielczością jak na urządzenie
skonstruowane na lampach elektronowych. Bardzo zwraca uwagę przezierność
dźwięku, jego transparentność – instrumenty słyszalne są jasno, z dużą
ostrością soczewkowane na swoich miejscach, poukładane z wielkim pietyzmem. Wiarygodnie
i z obfitą dynamiką. Czuć, że ma się do czynienia z urządzeniem, które sporo
potrafi, ma wielki potencjał, choć reprezentuje typowy dźwięk lampowy w dobrym
znaczeniu tego słowa. I klasowy, warto dodać.
Jak napisałem, Ming Da ma spektakularny styl gry, ale nie
jest on przygniatający, zbyt obfity. Raczej właściwym określeniem będzie tu
„żywy”, czyli „live”, bo przypominający swą realnością koncert. Sprzyja temu
zjawisku duża namacalność (mięsność, jak to niektórzy piszą) dźwięku, realna
ułuda obecności instrumentów oraz wokalistów. Ich umiejscowienie na scenie jest
dokładnie przyporządkowane, a sama przestrzeń szeroka i wybornie pogłębiona, co
przynosi doskonałe efekty przy słuchaniu dobrze zrealizowanych nagrań, bo odczucia
te potęgują się przy lepszym zapisie, źródle. W prezentacji znajduje się
zaskakująco dużo mikro-wybrzmień i subtelności. Ming Da imponuje także sporą precyzją
reprodukcji barw i rozmiarów instrumentów.
Kiedy David Sanborn zadął w swój saksofon altowy (na płycie
„Here and Gone” Decca – 2008 r.) jego dźwięk był pięknie osadzony w
przestrzeni, wyraźnie pochodził z miejsca, gdzie znajduje się ujście czary, a
następnie realistycznie rozpraszał się w przestrzeni. Autentycznie i powabnie.
Czuć było jego wibracje i kolorystykę. Świetnie było słychać uderzenia miotełek
na talerzach Zildijan i to pomimo faktu, że stanowiły one jedynie dalekie tło. Z
kolei, wokal Erica Claptona (na tym samym albumie) był ładnie wykrojony w przestrzeni,
brzmiał charyzmatycznie i mocno. Koherentnie. Był też dość bliski – tuż na
wyciągnięcie ręki. Co ważne, w dźwięku nie było utwardzenia ataku, a barwy
podawane są płynnie, naturalnie, lecz i ochoczo. Skraje pasm, lekko wycofane,
lecz ogólny zakres przenoszonych częstotliwości był, bez wątpliwości, szeroki.
Balans tonalny wyrównany, bez zbędnych upiększeń, słyszalnych podkolorowań.
Górny zakres fortepianu Torda Gustavsena na płycie „Being
Here” ECM (2006 r.) zabrzmiał doskonale dźwięcznie, a cały jego przekaz był nie
tylko plastyczny i kolorowy, ale także mocny i wspaniale rozdzielczy. Pełny i
substancjonalny. Precyzyjny i muzykalny. Całkowicie angażujący. Zakres tonalny dźwięku
fortepianu mieści się głównie w średnicy, więc sposób jej budowy ma istotne
znaczenie dla jego dźwięku. Testowany wzmacniacz ma dużą umiejętność swobodnego
zapełniania tego zakresu gęstym dźwiękiem. Esencjonalnym.
Przy całej powyżej opisywanej pięknej barwie i kolorystyce
dźwięku Ming Da nie zapomina także i o jego rytmiczności, a także reprodukcji
basów. Zresztą te dwa elementy zazwyczaj są wzajemnie od siebie uzależnione,
muszą więc być w korzystnych relacjach fazowych. Tu są czyste i czytelne.
Niskie tony są dobrze kontrolowane, choć obszerne i lampowo pulchne, o
atletycznych kształtach, to zwarte i sprężyste, bez cech zbytniej płynności,
poluzowania. Ładnie ciągliwe, ale nieciągnące się. Podawane w dobrym pulsie –
szybkim i rytmicznym, z kaskadą tonów i atrakcyjną holografią, o ile można tak
napisać o basach, ale to wyrażenie wydaje mi się uprawnione i najbliższe moich odczuć.
Warto nadmienić, że gładkość i wyrafinowanie wzmacniacza wręcz zachęcają do głośniejszego
słuchania. A Ming Da swobodnie i bez wysiłku osiąga wyższe pułapy głośności, z
zachowaną homogenicznością, nienaruszoną strukturą proporcjonalności i
czytelności dźwięku. Naturalnie i bez przesterów osiąga skalę koncertu nie
tylko akustycznego, ale nawet, zaryzykowałbym – rockowego. Kiedy bardzo daleko
przekręcić gałkę potencjometru siły głosu i kiedy uszy już więdną od głośności, sąsiedzi nie
wytrzymują hałasu i walą czym popadnie w ściany, a kot biedaczek – ucieka w
popłochu, to wzmacniacz …dalej - spokojnie i miarowo pompuje równy i masywny dźwięk
w głośniki. Autentycznie byłem pod wrażeniem skali mocy, choć nie namawiam do
podobnych eksperymentów Czytelnika.
Na koniec tego akapitu, podsumowując, napiszę, że akceleracja
dźwięku dostarczanego przez wzmacniacz, jego propagacja w pomieszczeniu odsłuchowym
jest niezwykle naturalna, pięknie laminarna, równomierna, aczkolwiek gęsta,
soczysta, z szeroką panoramą i rozmachem. Z kapitalną dozą ekspresji – nie
nerwową, a zawsze dostojną. Ponadto przekaz jest wybornie szczegółowy, lecz bez
wyciągania niekorzystnych detali, które czynią dźwięk szklistym, czy przesadnie,
barokowo wyostrzonym. Ming Da każde nagranie „obrabia” w ten sposób, że jest
przyjemne w odbiorze, a jednocześnie pełne substancji dźwiękowej, w odpowiednim
natężeniu i rozdrobnieniu, atomizacji. Można rzec – eufonicznie. I to jest
najlepsze na styl gry chińskiego urządzenia, określenie.
Konfiguracje
Pod wzmacniacz podłączałem dwie pary kolumn: Vienna
Acoustics Mozart Grand oraz monitory Usher S-520. Bez wątpliwości Ming Da
całkowicie wysterowała „wiedeńczyki” – narzuciła swój rytm i charakter.
Membrany otrzymały dużą moc, a dźwięk – ciała. Ushery S-520, co zrozumiałe,
miały obcięty od dołu najniższy bas, ale pozostałe zakresy przekazane zostały
spójnie i klarownie. Naturalnie i z ładną artykulacją wokali.
Nie lubię dźwięku gramofonu słuchanego na wzmacniaczu
lampowym – po stokroć preferuję tranzystor. Nie wiem dlaczego, ale zazwyczaj
„coś” mi w nim uwiera, nie pasuje. Często mam wrażenie, że lampa nie
amplifikuje zbyt dobrze analogowego basu z winyli, spłaszcza go, a sam przekaz
za bardzo lukruje, ociepla. Kiedy jednak podłączyłem gramofon Cleaaraudio
Emotion do Ming Da stało się odwrotnie, niż zazwyczaj. Muzyka z czarnych płyt zabrzmiała
wyraźnie, potoczyście i doskonale szczegółowo, z dobrym tempem, z drivem. Tak
jak powinien grać gramofon – całopasmowo, ciepło i z prężnym basem.
Wymieniłem fabrycznie montowane lampy 6SN7 (firmy Jinvina)
na militarne radzieckie 6N8P (NOS’y z początku lat 80-tych). Dźwięk stał się
ciekawszy jeśli chodzi o artykulację źródeł, okrągłość basu i postrzeganie
sceny, która zyskała jakby większą głębię albo mocniejsze tło. Bardzo podobała
mi się także gładkość i namacalność instrumentów – bo otrzymały intrygujący
szlif, dopełnienie, mocniejszy wyraz. Niestety, radzieckie 6N8P nie są tak
wizualnie efektowne jak oryginalne „cebule” Jinvina. Tak, czy inaczej pole dla
eksperymentu jest, a Ming Da wydaje się dobrym przedmiotem modyfikacji poprzez
wymianę lamp elektronowych, których wymiana może modyfikować dźwięk, stroić go.
A to jest cenna wartość dodana tego sprzętu.
Otrzymałem sporo listów od P.T. Czytelników (dziękuję) w sprawie
opisywanego wzmacniacza. Wiele osób pytało się wprost: który wybrać wzmacniacz:
Ming Da MC368-BSE czy jakiś inny? Jak gra Ming Da w porównaniu do Hegel H100, a
jak w porównaniu do Roksan Caspian M2? Co bym wybrał, gdybym musiał wziąć tylko
jeden wzmacniacz dla siebie? Itp. Trudno mi w tym miejscu ustosunkować się do
wszystkich pytań, bo to jest obszerny materiał na cały nowy tekst. Generalnie
mogę napisać, z całą odpowiedzialnością, że chiński wzmacniacz jest groźnym
rywalem nawet dla mojego ulubionego wzmacniacza Hegel H100. Niech to zdanie będzie
twardym komentarzem i podsumowaniem odsłuchu Ming Da…
Kończąc, wypadałoby napisać coś na temat wad wzmacniacza.
Niemniej jednak patrząc na niezwykłe atrakcyjną cenę urządzenia (na dziś to około 5000 zł) oraz na wspaniały jego dźwięk bardzo trudno mi przychodzi. W zasadzie
przy tej kwocie, wad brak. Dam, więc sobie spokój z wyszukiwaniem na siłę
jakichś stron ujemnych, bo pewnie kilka by się znalazło. A na świecie jest
mnóstwo innych sprzętów, które lepiej i dojrzalej grają w wartościach
bezwzględnych. I kosztują też sporo więcej.
Konkluzja
1. Ming Da MC368-BSE to wzmacniacz zintegrowany świetnie
zaprojektowany, doskonale zmontowany przy zastosowaniu solidnych komponentów, a
także posiadający ciekawy design dobrze korespondujący z amplifikacją lampową. Rustykalny design,
można stwierdzić.
2. Dźwięk ofensywny, soczysty, pełny. Zachwycający. Niskie
tony obfite, lecz rewelacyjnie kontrolowane – sprężyste i mocne. Średnica
gęsta, wielowarstwowa, z mnóstwem ingrediencji – kolorowa. Wysokie tony bardzo
rozdzielcze, aczkolwiek nie nachalne, bez nadmiernych sybilantów. Piękna,
bogata przestrzeń, holograficzna stereofonia. Doskonały, rasowy dźwięk. A
MC368-BSE to przecież zaledwie przedsionek w firmowej ofercie Ming Da.
3. Co istotne, opisywany wzmacniacz chociaż lampowy, to niemający
cech dźwięku budżetowych konstrukcji lampowych, czyli zbytnio lukrowanej
słodyczy, ciężkiego ciepła, napęczniałego dźwięku (rozpulchnionego), czy
„misowatej poduszki”, jak to niektórzy piszą. Ming Da ma gładki przekaz, z dużą
ostrością źródeł pozornych, sporą detalicznością, ale przy zachowaniu
kolorowego lampowego charakteru z dużą emfazą i bogactwem harmonicznych.
4. Dużą zaletą jest fakt, że firma posiada polskiego
dystrybutora, który nabywa sprzęt bezpośrednio w fabryce Meixing Electronic
Factory i tak samo sprzedaje. Także bezpośrednio. Bez pośredników – przez
Internet, co oprócz tak istotnych rzeczy dla potencjalnego użytkownika jak gwarancja,
serwis, etc, przynosi także i ewidentną korzyść finansową – ścina marże.
5. Niewygórowana cena około 5000 zł, czyni z Ming Da
niezwykle atrakcyjną pozycją na rynku hi-fi – a i tak spokojnie może konkurować
z urządzeniami do 10 000zł, a nawet droższymi.
6. Pełna i zasłużona rekomendacja „Stereo i Kolorowo –
Underground”.
Brawo, Panie Jigui Xiao! (To konstruktor, oczywiście).
Dane techniczne
Dostępne na stronie producenta Meixing Electronics Factory TUTAJ.
Sprzęt używany podczas testu
Wzmacniacze: Hegel H100, Roksan Caspian M2 i Dayens Ampino.
Źródła: odtwarzacz CD Musical Fidelity A1 CD-PRO, gramofon Clearaudio Emotion, komputer MacBook Apple, a także przetworniki cyfrowo-analogowe - Wyred 4 Sound DAC-2 oraz Matrix Quattro DAC.
Kolumny: Vienna Acoustics Mozart Grand oraz Usher S-520.
Okablowanie: Audiomica Laboratory, interkonekty Ear Stream Signature oraz Oyaide Tunami Terzo RR.
Akcesoria: panele akustyczne (10 sztuk) Vicoustic Wave Wood, platforma antywibracyjna Rogoz-Audio pod gramofonem, stopy antywibracyjne Rogoz-Audio pod wzmacniaczem Hegel H100 oraz stoliki audio Ostoja T3 i VAP.
Głównie słuchane płyty CD - na poniższym zdjęciu:
Sprzęt używany podczas testu
Wzmacniacze: Hegel H100, Roksan Caspian M2 i Dayens Ampino.
Źródła: odtwarzacz CD Musical Fidelity A1 CD-PRO, gramofon Clearaudio Emotion, komputer MacBook Apple, a także przetworniki cyfrowo-analogowe - Wyred 4 Sound DAC-2 oraz Matrix Quattro DAC.
Kolumny: Vienna Acoustics Mozart Grand oraz Usher S-520.
Okablowanie: Audiomica Laboratory, interkonekty Ear Stream Signature oraz Oyaide Tunami Terzo RR.
Akcesoria: panele akustyczne (10 sztuk) Vicoustic Wave Wood, platforma antywibracyjna Rogoz-Audio pod gramofonem, stopy antywibracyjne Rogoz-Audio pod wzmacniaczem Hegel H100 oraz stoliki audio Ostoja T3 i VAP.
Głównie słuchane płyty CD - na poniższym zdjęciu:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarz będzie oczekiwać na moderację