Polpak

środa, 20 czerwca 2012

Wzmacniacz lampowy Ming Da MC34-A






Przydługi wstęp, czyli rzecz o chińskiej sprawie audio
"Świat cały jest tylko błękitną wklęsłością chińskiej filiżanki” … (TU) - ten słynny cytat z „Szewców” Witkacego nabiera dodatkowych znaczeń przy kontakcie ze współczesnymi urządzeniami audio-stereo produkowanymi w Państwie Środka. Czy to się podoba reszcie świata, czy nie podoba, to tam właśnie powstaje przeważająca ich część, bo Chiny to drugie na świecie państwo pod względem Produktu Krajowego Brutto – zaraz po USA, ale już przed Japonią oraz Niemcami czwartymi w tej kategorii, z jego wolumenem jednak aż 3-krotnie mniejszym.

Chińczycy są już właścicielami takich światowych marek jak: Tannoy, Logan Audio, Luxman, Wharfedale, Audiolab, Mission, Castle Acoustics, Quad, KEF, Celestion, Peerless i wielu, wielu innych… Zresztą duża ich część skupiona jest w korporacji International Audio Group z Shenzen należąca do braci bliźniaków Chang (TUTAJ). Gdy zaś dodać informację, że zdecydowana większość współczesnych producentów audio korzysta z chińskiej siły roboczej lokując tam (lub najczęściej zlecając) produkcję swoich urządzeń, czy to całych, czy jedynie podzespołów, to początkowy cytat z Witkacego staje się więcej niż proroczy. Bo przecież takie światowe marki jak Rotel, Denon, Marantz, Yamaha, choć formalnie japońskie, to zdecydowanie większą część swojej produkcji umieszczają w Chinach Ludowych. Tytularnie brytyjskie Cambridge Audio (i należące do Audio Partnership skupiające także markę Mordaund-Short) ma na Wyspach jedynie biuro projektowe, a cała produkcja odbywa się w ChRL. Podobnie czyni kanadyjski Raysonic, czy niemiecki Swans. O Apple nawet tu nie wspominam, bo co robi ta firma z USA powszechnie wiadomo. Ponadto wiele podzespołów takich jak obudowy, kondensatory, tranzystory, głośniki, czy nawet całe zmontowane płytki i inne powstają na zlecenie Zachodu. Tak postępuje na przykład austriacki Ayon, czeski Pro-Ject, amerykański Klipsch, holenderska Prima-Luna, etc. Niestety, reguły zasad ekonomii są nieubłagane, więc aby móc utrzymać konkurencyjność, wiele firm postąpiło podobnie, a mało która oparła się pokusie relokacji produkcji. Co ciekawe, większość producentów uzasadnia swoją decyzję o przenosinach fabryk (lub produkcji) do Chin troską o klienta, by ten mógł taniej kupować ich produkty. Ot, taka to już hipokryzja, bo nie jest to najczęściej żadne obniżanie kosztów, a zwykłe zwiększanie zysków korporacji przy użyciu tańszej pracy chińskich rąk. To oczywiście nie jest żaden zarzut, ale nabywając zachodni produkt wytworzony w Chinach, można i warto nad tym się chwilę zastanowić. Dlatego też uważam, że zasadne jest kupowanie urządzeń stricte (natywnie) chińskich, bo tu nie ma mowy o obniżaniu kosztów, czy też sztucznym zwiększaniu zysków światowych korporacji, a jest za to wielki wybór rasowych i dojrzałych konstrukcji urządzeń audio o rewelacyjnej proporcji jakość/cena, a także o niesztampowym designie. Takie chińskie marki audio jak Xindak, Cayin, Opera Consonance, Jolida, Shanling czy Yaqin są już dobrze znane i uznane, opisane w recenzjach, natomiast Bada czy Ming Da mniej, co nie znaczy, że są gorsze, a jedynie, że świat jeszcze na dobre nie odkrył ich prawdziwego potencjału.

Osobnym zagadnieniem jest casus zachodnich manufaktur, które kupują w Chinach rodzime wyroby hi-fi (najczęściej lampowe), a następnie dokonują ich większego lub mniejszego apgrejdu (lub tuningu, jak kto woli) i taką rzecz sprzedają jako swoją, lecz z ceną zazwyczaj o wiele wyższą. Tak czyni na przykład brytyjskie Icon Audio (TUTAJ) z produktami Ming Da, czy też brytyjskie Pure Sound (TUTAJ) z chińskimi Bewitch… Szkoda tylko, że te firmy nie piszą w swoich materiałach informacyjnych co konkretnie poprawili w pierwotnych konstrukcjach.

Parę słów o Ming Da
Słowa „ming da” w języku chińskim oznaczają „dążenie do jak najlepszego produktu”.
Ming Da to marka należąca do firmy Meixing Electronics Factory, która powstała w 1991 roku. Jest to firma stricte rodzinna, a jej właścicielem jest pan Jigui Xiao, który jest głównym projektantem, konstruktorem, a także wielkim pasjonatem konstrukcji lampowych – uczestniczy osobiście we wszystkich etapach produkcji, a także i przy wysyłce towarów!  Firmowa siedziba położona jest w Qi’ao Island, w mieście parku hi-tech - Zhuhai w prowincji Guangdong na wybrzeżu Morza Południowochińskiego, tuż przy Makau.

Obecnie firma produkuje całą masę różnych modeli urządzeń hi-fi. Począwszy od wzmacniaczy lampowych, których w ofercie jest chyba ze 30 modeli uwzględniając w tym końcówki mocy, poprzez odtwarzacze płyt CD i plików, przedwzmacniacze gramofonowe, aż na kolumnach i wzmacniaczach słuchawkowych kończąc. Co ciekawe, firma proponuje także 5-cio kanałową lampową końcówkę mocy do kina domowego… Wzornictwo, to rzecz, która wyróżnia Ming Da spośród innych chińskich sprzętów audio, bo jest niebanalne, choć czasami odważne i przełamujące stereotyp „chińczyka” – tak ma się sprawa z serią 20th Anniversary. Piękna rzecz! Przy okazji warto wspomnieć, że Ming Da ma także własną markę lamp elektronowych, które produkowane są w bardzo bogatym asortymencie, kształtach i barwach. Bo są tu lampy w kształcie zarówno klasycznym, jak i w formie przypominającej cebulę, czy w kolorze niebieskim.

Poniżej kilka zdjęć z katalogu.






Jak można przeczytać na firmowej internetowej stronie, urządzenia Ming Da charakteryzują się następującymi cechami:

1. całe okablowanie wewnętrzne jest wykonywane ręcznie metodą „point to point” (czyli wykluczające użycie płytek drukowanych) za pomocą drutów miedzianych oraz srebrnych w izolacji z oryginalnego teflonu,
2. lampy elektronowe pochodzą wyłącznie od renomowanych dostawców (Sovtek, JJ, Electro Harmonix i Shuguang) i są starannie dopasowywane, testowane oraz wygrzewane 60 godzin przed implementacją w urządzeniach audio,
3. terminale wejściowe oraz wyjściowe produkowane są na Tajwanie, miedziane i pokrywane galwanicznie warstwą złota zapewniającą dobre parametry styku oraz odporność na utlenianie,
4. transformatory są wykonywane na miejscu w firmie, są ręcznie nawijane na rdzeń z najwyższej jakości japońskiej stali, a następnie wyprażane, zaś podzespoły dostarczane są z takich firm jak: Alps, Jansen, Philips, czy Aerovox,
5. produkty Ming Da są dostępne na całym świecie i posiadają wszelkie wymagane certyfikaty, w tym i europejski CE.

Testowany sprzęt pochodzi od polskiego dystrybutora marki Ming Da - firmy Elektropunkt.pl.

Ming Da MC34-A – budowa i właściwości
Wzmacniacz przyszedł opakowany w sporej wielkości podwójne pudło, spoczywał w nim dodatkowo opatulony grubą warstwą dość sztywnych gąbek oraz folii. W zestawie znajdują się zapakowane w osobne pudełka 4. lampy elektronowe niebieskie Jinvina EL34 (zdaje się, że produkcji własnej) oraz po 2 lampy 12AX7 oraz 12AU7 produkcji słowackiej firmy JJ Electronic. Lampy należy samodzielnie zamontować, co jest prostą i nieskomplikowaną czynnością, bo każda z nich jest opisana numerem podobnie jak miejsce ich montażu we wzmacniaczu. W komplecie znajduje się także katalog firmowy, instrukcje w języku chińskim oraz polskim, gwarancja, certyfikaty, etc. Można tu znaleźć także komplet białych bawełnianych rękawiczek oraz ściereczkę do kurzu. Co ciekawe oraz co jest niewątpliwą wartością dodaną, to fakt, że oprócz zwykłego kabla zasilającego (tzw. komputerowego) dystrybutor Elektropunkt.pl załącza także wyższej kategorii tzw. siecówkę. Bardzo miła rzecz oraz bardzo rozsądna, bo wzmacniacz lampowy przecież lubi pobierać dużo prądu.











Co tu dużo mówić - Ming Da MC34-A wygląda po prostu wspaniale. To rasowa produkcja lampowa pod względem formy oraz wzornictwa, ale wykonana perfekcyjnie. Wszystkie elementy są świetnie dobrane i poskręcane, widać, że są wysokiej jakości. Cieszy oczy szczególnie wysokiej jakości stalowa obudowa pokryta lakierem proszkowym w kolorze czarnym z metalowymi drobinkami – błyszczącymi się, ale nie za nadto, w sam raz dla optymalności wizualnej. Na panelu przednim, który jest płytą ze szczotkowanej stali anodyzowanej na czarno, zamontowano dwie metalowe gałki (też czarne) – pierwsza to potencjometr wzmocnienia, a druga – selektor źródeł. Środek frontu zajmuje podświetlany okrągły wychyłowy sygnalizator mocy pracy (VU), na którym nadrukowano logo „Ming Da’. Na panelu znajduje się jeszcze mały odbiornik IR dla pilota zdalnego sterowania, który jest wykonany z czarnego anodyzowanego metalu. Zawiera tylko podstawowe funkcje: „głośniej”, „ciszej” oraz „mute”. Brak tu możliwości wyboru źródeł.

Na górze wzmacniacza zamontowano klatkę ochronną na lampy wykonaną ze plastikowych, lekko żółtych, lecz przezroczystych szczebelków, które tworzą dość skomplikowany przestrzenny twór, aczkolwiek jak na tego typu konstrukcję – efektowny. Lampy elektronowe osadzone są na dodatkowej stalowej płycie zamontowanej na górze pokrywy. Muszę przyznać, że rząd niebieskich lamp EL34 na tle dostojnej czerni wzmacniacza wygląda wprost zabójczo i trudno nie ulec urokowi tej kompozycji – szczególnie po zmierzchu. To ma w sobie coś pięknego i wręcz magicznego. Z tyłu pokrywy umieszczono 3. puszki ukrywające transformatory – na środkowym na górze znajduje się wymalowane logo „Mei Xing Audio”.

Włącznik/wyłącznik sieciowy znajduje się na lewym boku u samego końca – nie jest to szczęśliwa lokalizacja, bo często w tym miejscu trudno manipulować ręką, szczególnie jeżeli wzmacniacz nie stoi na wierzchu szafki, a w jej środku. Na panelu tylnym zamontowano 3. pary solidnych terminali głośnikowych a’la WBT – jedna para główna oraz dwie osobne dla impedancji 4 i 8 Ohm kolumn. Obok znajdują się 4. pary wejść RCA pozłacane i jak zapewnia producent, produkcji tajwańskiej. Po prawej stronie (pomiędzy terminalami głośnikowymi) umieszczono gniazdo zasilania IEC wraz z zintegrowanym szklanym bezpiecznikiem. Tuż obok zaś jest switch sieciowy 230V/110V. Wzmacniacz spoczywa na 4. solidnych nóżkach od spodu gumowych na zewnątrz pokrytych atrakcyjnym złoceniem.

Nie ma możliwości ręcznej regulacji BIAS na zewnątrz urządzenia. W tym celu należy zdjąć dolną pokrywę, bo punkty regulacji BIAS są ukryte wewnątrz wzmacniacza (widoczne na drugim zdjęciu poniżej). Masa urządzenia to 22,5 kg.

Kiedy odkręcić obudowę, oczom ukazuje się bardzo ładny obraz. To przede wszystkim piękny montaż okablowania ścieżek sygnałowych metodą "point to point" (tzw. pająk) - jak w najlepszych (i droższych) lampach typu Leben czy Cary Audio. Żadnych płytek drukowanych, które nie są rekomendowane w warunkach pracy lamp, czyli przy wysokiej temperaturze (tu zrobiono tylko mały wyjątek dla jednej niewielkiej płytki zdalnego sterowania w centralnej części). Są tu proste ścieżki, logicznie poukładane przy pomocy przewodów, kabli oraz, co też jest nietypowe w tej kategorii cenowej, przy zastosowaniu nieizolowanych miedzianych grubych drutów. Jak w topowych brytyjskich urządzeniach lampowych!














Warunki testu
Moim aktualnie ulubionym wzmacniaczem zintegrowanym jest norweski Hegel H100, który niedawno zastąpił Accuphase E-213. Jak Hegel H100, wg mojej opinii, gra można przeczytać TUTAJ. Od kilku lat słucham na głośnikach Vienna Acoustics Mozart Grand, które ciągle mnie czarują swym niepowtarzalnym dźwiękiem i barwą. Odtwarzacz płyt CD to top-leader Musical Fidelity A1 CD-PRO, a gramofon Clearaudio Emotion z wkładką MC Audio-Technica AT-F3/III (test TU). Uważam ten system za dobrze dobrany, optymalnie zestrojony i właściwie grający. Ostatnio uzupełniłem go o kable polskiej manufaktury Audiomica Laboratory z nowej serii Excellence, które spowodowały delikatną poprawę, choć zauważalną w dziedzinie poprawy szczegółowości oraz większej swobody dźwięku i jego naturalności. Testuję także obecnie ukraiński przetwornik cyfrowo-analogowy N-Audio DAC-3 Plus (test TU), który sposobem gry dogania konstrukcje o wiele bardziej renomowanych i znanych firm. Ale o tym innym razem. Piszę o moim systemie, by Czytelnik dokładnie wiedział, w jaki sprzęt towarzyszący został „włożony” wzmacniacz Ming Da MC34-A, który naturalnie zastąpił Hegel H100 – ten stał się natomiast amplifikacją odniesienia (porównawczą).

Nie dokonywałem żadnych zmian w substancji lamp Ming Da, wszystkie to fabrycznie dostarczone egzemplarze - Jinvina EL34 oraz 12AX7 i 12AU7 produkcji słowackiej firmy JJ Electronic.

Pokój odsłuchowy - około 30 m2 średnio umeblowany, na drewnianej podłodze dywan wełniany IKEA, na ścianach 10. paneli akustycznych Vicoustic Wave Wood (test TU). Głównie słuchane płyty CD podczas testu na zdjęciu poniżej.



Dźwięk
Na początek do odtwarzacza płyt CD włożyłem płytę Włocha Mario Biondiego „Due” (Tattica SRL – 2012 r.). Od razu można było spostrzec, że scena dźwiękowa była odpowiednio szeroka, a różne instrumenty towarzyszące brzmiały bardzo naturalnie, w szczególności fortepian i saksofony. Co istotne, przestrzeń dawała daleko idące poczucie jej głębokości, może nie tak spektakularnej jak w Hegel H100, ale wywierająca korzystne wrażenia a’la „koncertowe”.  Głos Biondiego, który operuje pięknym głębokim barytonem w stylu Barry’ego White’a pełen był subtelności, ale przede wszystkim był realnie namacalny, bo wspaniale kreślony, doskonale wyodrębniany z muzycznego tła, a przez to bliski i realnie obecny. A do tego pełen słodkiego ciepła (typowego dla lamp) oraz swoistej żarliwości, która często przechodziła nawet w stany ekstatyczne. To zjawisko można tłumaczyć endogenną cechą zastosowanych i dostrojonych ze sobą lamp elektronowych, które powodują naturalną redukcję wyższych harmonicznych częstotliwości, co wywołuje bardzo naturalny dźwięk, o strukturze leżącej po stronie ciepłej i neutralnej.

Na płycie kolejnego Włocha tym razem Enzo Torregrossy w projekcie Zone „Metade” (CD Baby 2011r) melancholijny głos portugalskiej wokalistki Heliosy Lourenco został pokazany znakomicie przez Ming Da, który podkreślił dodatkowo tembr oraz piękną barwę wokalu. Już nawet nie chcę pisać, że głos Heliosy zabrzmiał ciepło i seksownie, bo dla lampy to oczywistość. Natomiast muszę podkreślić, że fascynująco przestrzennie był lokowany zespół prowadzony przez lidera Torregossę, nawiasem mówiąc kontrabasistę. Wszechobecne w pokoju uderzenia talerzy dobiegające ze wszystkich kierunków dawały poczucie ogromnej przestrzeni, natomiast bardzo delikatny rozpad akordów plastycznie wyrażanego fortepianu stanowił trzon nagrania, a także kontrastował z dźwiękiem trąbki oraz saksofonu, które najlepiej by określić jako radosne, pogodne. Cała płyta dostarczyła wiele niekłamanej radości ze słuchanej muzyki, która zawsze była nie tylko dobrze całościowo reprodukowana przez wzmacniacz, ale co najważniejsze - z dużym oddechem, estetycznym realizmem i poczuciem właściwej skali instrumentów, bez przerysowań, czy rażących podkolorowań. Żywiołowo, ale naturalnie.

Z kolei, na winylu Davida Bowiego „Let’s Dance” (EMI 1983 r.) dało się odczuć przede wszystkim dobrą spójność i harmonię dźwięku, świetne i koherentne współistnienie wszystkich jego zakresów i podzakresów, a do tego dobrze i wyraźnie zaznaczane na osi współrzędnych przestrzeni odsłuchowej. Tu panował wielki porządek oraz systematyczność w rozumieniu następowaniu po sobie wrażeń trójwymiarowych, ich pełni oraz skali pogłosu. Niestety, były też i niedociągnięcia, bo jak się okazało Ming Da nie jest mistrzem rozdzielczości i rozbudowana sekcja dęta była raczej „dociśnięta” do siebie niż otwarta, trudno było niektóre jej instrumenty dokładnie wyekstrahować z tła, usłyszeć pojedynczo. Ale to zjawisko nie było dokuczliwe, można z tym żyć, bo i tak przekaz był odbierany jako wiarygodny – gdybym wcześniej nie słuchał tej płyty na wzmacniaczu Hegel H100, to być może nawet bym się w tej mniejszej rozdzielczości Ming Da nie zorientował, bo jest niemęcząca. Naturalnie odbierana. Warto zwrócić uwagę, że wzmacniacz nie ma problemów z głośnym graniem. Nastawiłem stronę „B” płyty Bowiego i odkręciłem potencjometr na 2/3 skali. Nie zaobserwowałem żadnej przykrej kompresji, strat w jakości, czy buczenia w głośnikach. Wszystko było dalej dokładnie poukładane, instrumenty porozdzielane, wokal na przedzie – żadnych przykrych skutków, czy przesterów – po prostu było głośniej. Super!

Kolejną czarną płytą był winyl z muzyką elektroniczną – Igor Boxx „Breslau” (Ninja Tune 2010r) zawierający dużo mrocznej i gęstej muzyki. Może muzyka nie zabrzmiała doskonale rozdzielczo, lecz jak na elektronikę i tak było więcej niż nieźle. Dużo szczegółów było słyszalnych bez problemu, jednak część pozostała gdzieś tam daleko w tle, lekko tylko zaznaczonych lub na granicy percepcji. Za to dużą rekompensatę przynosił bas, który był bardzo skupiony, sprężysty i miło zmuszający membrany głośników do uroczych „mlasknięć” i sporych wychyłów. Ogólnie można powiedzieć, że reprodukcja niskich tonów to bardzo silna strona Ming Da, bo bas zawsze był organiczny, prężny i nisko schodzący. Potężny, „mięsisty”, ale i zwinny oraz wyoblony. Dobrze artykułowany, nieprzesadzony.

Konfiguracje z 5-cioma parami kolumn
Najlepiej i najprzyjemniej słuchało mi się w zestawie z kolumnami Vienna Acoustics Mozart Grand plus odtwarzacz płyt CD Musical Fidelity A1 CD-PRO przez przetwornik N-Audio DAC-3 Plus. Tu było najwięcej przestrzeni, dosadnej spektakularności oraz dźwięcznych instrumentów podpartych dodatkowo pięknym basem. Nieco gorzej było przy odsłuchach z gramofonu Clearaudio Emotion – tu scena ciut zwężała się.

Bardzo ładnie Ming Da współpracował z polskimi kolumnami Divine Audio Electra 2 (test TU), które producent rekomenduje do lampy (wysoka skuteczność 91 dB) – tu przekaz był ładnie harmonijny o plastycznej, holograficznej przestrzeni oraz z dobrze nasyconą średnicą. Niestety, rozdzielczość nie zawsze była doskonała, ale i tak na wysokim poziomie jakościowym. Dodatkowo basy tu brzmiały raczej w stylu monitorowym, a w zasadzie w stylu dużych monitorów, bo niskie tony były dość bogate, ale nigdy w nadmiarze. Obcięte mniej więcej w 1/3 od dołu.

Kiedy przyłączyłem brytyjskie Spendor A5, przecież niewskazane do lampy (niska skuteczność 86 dB) mezaliansu specjalnego nie było, a to dobrze świadczy o wzmacniaczu, bo nawet tak trudne kolumny poprawnie i gładko wysterował, choć uczciwie trzeba przyznać, że ich wspólny dźwięk nie był najwyższych lotów. Trochę kuły tony wysokie, bo jakiś lekki „bałagan” tam się wytwarzał od czasu do czasu, ale i tak było lepiej niż myślałem.

Ming Da bardzo chętnie natomiast pracował z monitorkami Usher S-520, które też są wymagające względem jakości amplifikacji i ilości dostarczonych watów. Jednak to zestawienie okazało się być na wskroś przyjemne, bo synergistyczne. Ushery S-520 otrzymały sporą dawkę mocnego basu, a same zapewniły dobrą, przejrzystą średnicę oraz całkiem nieźle detaliczną górę. Klasyczna sytuacja „win-win”.

Nadspodziewanie dobrze wypadły polskie kolumny Pylon Sapphire, które mają aż 90 dB skuteczności przy łatwym obciążeniu 8 Ohm. To zestawienie zaproponowało piękną harmonię dźwięku, jego właściwą i żywą propagację, a także niewymuszoną elegancję objawiającą się płynnością przekazu o mocnym, ale nie  przesadzonym, silnym bitem. Poza tym bardzo podobała mi się średnica - gęsta i wystarczająco szczegółowa, a także basy - nisko schodzące, dobitne, ale nie buczące. Super jak za cenę kolumn około 3000 zł.








Podsumowanie
Ming Da ma przede wszystkim dobrze wyważone proporcje pomiędzy muzykalnością a detalicznością, bo jeżeli na jednej szali wagi hipotetycznie położyć przyjemność odsłuchów, ich niemęczący charakter oraz dobrze reprodukowaną muzykę, a na drugiej - analityczność oraz głęboki, szczegółowy wgląd w substancję nagrań to wskazówka przechyla się na tę pierwszą. Niemniej jednak ten wzajemny stosunek muzykalność/detaliczność jest dobrze skalkulowany i choć kompromisowy, to bardzo korzystny dla ogólnego odbioru muzyki. Dodam, że niezbyt wyszukana detaliczność w tej cenie wzmacniacza jest rzeczą normalną, bo lampowiec aby zagrał super szczegółowo oraz rozdzielczo to i kosztować musi sporo więcej.

Po drugie, Ming Da to wspaniale zaznaczone basy, fantastycznie sprężyste i lampowo „okrągłe” – tak, to chyba jest najlepsze na nie określenia. Niskie tony mają poza tym wyczuwalną wielopłaszczyznowość, dodatkowo nie nikną od razu, nie są krótkie, bo wybrzmiewają jeszcze przez chwilę nim zgasną. Trzeba zaznaczyć, że dźwięczność jest po prostu wspaniała, dynamika energetyczna i całkiem wciągająca. Choć jej rozszerzenie po obu końcach spektrum jest nieco obcięte, to na pewno bije podstawowe konstrukcje tranzystorowe o spory dystans, pułap.. Gdyby nie jego niezbyt doskonała rozdzielczość i zawoalowana szczegółowość można rzec, to śmiało mógłby konkurować nawet z Heglem H70. Poza tym, opisywany lampowiec ma to „coś” w swoim dźwięku – piękną, czarującą barwę, która nakazuje słuchać, słuchać i słuchać bez opamiętania. Naprawdę dobra robota, Panie Jigui Xiao!

Na koniec tej części dodam, że słyszałem wiele wzmacniaczy w cenie około 2000 – 4000 zł i muszę szczerze (i bez żadnego przymusu) przyznać, że Ming Da MC-34 A to jest wyjątkowo dobre urządzenie, które swoim klasowym dźwiękiem wręcz hipnotyzuje i zadziwia. Ostatnio na pewno wielce pozytywne wrażenie na mnie wywarły też Xindak MT-3 (test TU) oraz Yaqin MC-100B (test TU), które mają bardzo ładną barwę oraz spory potencjał rasowego dźwięku.

Konkluzja
  1. Wzmacniacz Ming Da MC34-A to przykład rzetelniej roboty. Piękny „lampowy” design – nieprzesadzony „po chińsku”, ale wyważony, stonowany i estetyczny. Szczególnie zwraca uwagę wysokiej jakości czarny lakier obudowy z drobinkami błyszczącego metalu oraz anodyzowany na czarno panel przedni i nakładka na górnej pokrywie. Poza tym Chińczykom udało się skonstruować taką klatkę ochronną na lampy, która zazwyczaj szpeci urządzenie, tu autentycznie zdobi.
  2. Ponad zwyczajnie wysokiej klasy montaż wewnętrzny. Wszystkie połączenia wykonane są techniką „point to point”. Żadnych tanich płytek drukowanych. Coś nieprawdopodobnego w tej klasie cenowej, bo gdyby to był SET Cary Audio na 300B, to była by oczywistość, ale ten kosztuje przecież około 20 000 zł, a nie jak Ming Da – 4000 zł…
  3. Dźwięk spektakularny, koncertowy można rzec, aczkolwiek nieprzytłaczający, nie nachalny. Raczej można określić go jako organiczny. Piękna bogata średnica – gorąca i żarliwa, pełna uczuć i słodyczy. Wokale reprodukowane są fenomenalnie, podobnie jak i instrumenty typu fortepian, saksofon czy gitara. Dźwięcznie i realistycznie.
  4. Wysokie tony mało rozdzielcze, choć na przyzwoitym poziomie - akceptowalnym i niebudzącym sprzeciwu u piszącego te słowa. Generalnie, można napisać, że Ming Da nie jest mistrzem rozdzielczości, ale coś za coś. Bo gdy posłuchać występującej tu harmonii dźwięków, to łatwo wybaczyć te niedociągnięcia, czy braki – jak kto woli.
  5. Niski tony – po prostu piękne. Sprężyste i obfite, lecz nierozlewające się. Dobrze kontrolowane i punktualne - żadnych, za przeproszeniem, "klusek".
  6. Przy cenie około 4000 zł, wzmacniacz nie ma większych wad, a w zasadzie same zalety. Na pierwszym miejscu piękna czysta barwa plus dobra kompozycja przestrzeni. Na drugim zaś, endogenna, aczkolwiek tradycyjna, lampowa sygnatura dźwięku. A co istotne, wszystkie nagrania na Ming Da brzmią dobrze, nawet te gorzej zrealizowane.
  7. Pełna i zasłużona rekomendacja. Należy koniecznie wziąć pod uwagę ten wzmacniacz przy wyborze amplifikacji do kwoty 5000-7000 zł, co najmniej.
Dane techniczne
Na stronie dystrybutora marki Ming Da firmy Electropunkt.pl: TUTAJ.

Europejska strona MingDa: TUTAJ.
Jak wygląda produkcja Ming Da: TUTAJ.

9 komentarzy:

  1. Witam serdecznie.

    A czy można ten wzmacniacz w jakiś sposób porównać do Yaqina 100b ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzień dobry,

    Nie miałem tych wzmacniaczy u siebie jednocześnie, trudno więc mi je bezpośrednio porównywać. Z pamięci mogę jedynie napisać, że Yaqin MC-100B ma doskonały dźwięk. Rasowy. Po szczegóły zapraszam listownie.
    Mój adres: ludwik.hegel@gmail.com

    Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam! Czy ów wzmacniacz jest wystarczająco dynamiczny do muzyki w stylu Steely Dan, Dire Straits czy Pink Floyd? Zależy mi na pięknej barwie i przede wszystkim muzykalności ale obawiam się czy nie będę miał wrażenia smooth jazzu... Czy może lepiej dozbierać na 88-PL? W moim zestawie grają Topazy 15 i Nad 316 ale chciałbym pójść dalej jeśli chodzi o stereofonię i namacalność dźwięku o pięknej barwie i lepszym basie. Stąd pomysł - lampa. Czy Mingda 34 zaprezentuje ten sam poziom jeśli chodzi o dynamikę co mój Nad 316? Z góry dziękuję za odpowiedź! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzień dobry,

    Na pewno Ming Da ma świetną plastyczność brzmienia, atrakcyjną średnicę i ciekawe wybrzmienia detali. Nie ma za to tej wystrzałowej energii w stylu NAD. Barwa i stereofonia w Ming Da są wzorowe, eksplodująca dynamika to nie ten (lampowy) adres.

    Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam, dziękuję za odpowiedź. Nie chodzi mi o eksplodującą dynamikę ale o przyjemność ze słuchania w/w muzyki. Ażeby było czuć rytm, puls a nie li wyłącznie relaks. Pewnie Pan rozumie o co chodzi w przypadku Steely Dan bo czytałem recenzję Donalda Fagena. Mówi się, że 88-PL jak najbardziej nadaje się do rocka (w wersji bardziej soft) ale czy 34 da radę? Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  6. MC34 spokojnie daje sobie radę z pulsem Steely Dan! Dźwięk jest żywy i barwny.

    Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzień dobry, czy ten wzmacniacz jest jeszcze dystrybuowany w polsce? Niestety na stronie elektropunktu już go nie ma.
    I ostatnie pytanie: zastanawiam się nad zestawieniem go właśnie z sapphire 31, które mam, i prosiłbym o opinię nt jakości przy niedużych mocach.. wieczorne słuchanie, gdy cały dom śpi.. ;)
    dziękuję Grzegorz

    OdpowiedzUsuń
  8. Elektropunkt z Bydgoszczy nie jest już polskim dystrybutorem MingDa. Nie wiem kto jest. Zaś z Sapphire 31 na pewno będzie dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  9. Panie Ludwiku, co jest lepszym wyborem: Mingda mc34-a, czy Yaqin ms-30l? Kolumny Usher s520, muzyka: jazz (również z wokalem w tle), elektronika oraz z klasyki fortepian i smyczki. Z góry bardzo dziękuję za podpowiedź, serdecznie pozdrawiam - Mariusz

    OdpowiedzUsuń

Komentarz będzie oczekiwać na moderację