Angielska (celowo nie używam słowa „brytyjska”) grupa Radiohead
została założona w 1985 roku w Abington przez grupę kolegów z Abington School,
czyli przez Thoma Yorke'a, Eda O’Briena, Phila Selway'a oraz braci Colina i
Jonny'ego Greenwoodów. Do tej pory zespół wydał dziewięć płyt studyjnych i
jedną koncertową. Myślę, że nie ma potrzeby dokładnie opisywać kariery
artystycznej Radiohead, bo jest doskonale znana w Polsce. Przypomnę jedynie, że
album „OK Computer” z 1997 roku zawierający muzykę z pogranicza ambientu, awangardy i elektroniki
wystrzelił grupę na szczyty list przebojów, wielokrotnie pokrył się platyną,
zapewnił stałe miejsce w Panteonie sztuki. Żadna późniejsza płyta Radiohead
takiego sukcesu już nie odniosła, co nie oznacza, że zespół próżnował, a wręcz
odwrotnie. Grupa kilka razy zmieniała styl gry, poszukiwała nowych brzmień -
bawiła się cięższą elektroniką, próbowała grać rocka, eksperymentowała z
różnymi instrumentami. Wspólnym mianownikiem jej twórczości zawsze była muzyka
ambitna, nie popowa – progresywna. Dużo o twórczości zespołu mówi najpierw
fascynacja, a potem nagranie i wydawnictwo współlidera bandu Jonny'ego Greenwooda
z polskim awangardowym kompozytorem Krzysztofem Pendereckim: Krzysztof Penderecki
/ Jonny Greenwood – „Threnody / Popcorn / Polymorphia / 48 Responses” opublikowane
w 2012 roku.
„A Moon Shaped Pool”
to dziewiąty studyjny album Radiohead. Został udostępniony do cyfrowego pobierania
8 maja 2016 r. Fizycznie nośniki (CD i winyl) ukazały się 17 czerwca 2016 roku,
zostały wydane przez XL Recordings. Wersja analogowa dostępna jest na czarnym lub
białym winylu. Na wrzesień br. zapowiadane jest „wydanie specjalne". Ma
zawierać dwa bonusowe utwory, 32 stronicową książeczkę oraz limitowane dwie
płyty winylowe stylizowane na dawne szelakowe 78 RPM.
Do mnie, dzięki uprzejmości salonu Vinyl Goldmine z Bielsko-Białej,
dotarła winylowa edycja „A Moon Shaped Pool” wydana na dwóch białych płytach
180 gram. Taka wersja jest limitowana do 9 000 sztuk, stąd album ten
oprócz wartości artystycznej, ma również spore walory kolekcjonerskie. Biały
winyl to tzw. opaque white vinyl, czyli nieprzezroczysty, matowy. Nie muszę
dodawać, że design, poligrafia, tłoczenie i wykonanie albumu są fantastyczne.
Dźwięk jest mocny, bardzo obszerny, niskoschodzący, ale jest
nieco oddalony, jakby „rozmyty”. Elektronika brzmi atletycznie i żywo, zaś
smyczki London Contemporary Orchestra – lekko i wyraźnie. Cały album ma
analogowy urok, choć zdaje się, że w studio zapisywany i obrabiany był cyfrowo.
Trochę drażniące może być wysokie strojenie masteringu, a także nieco odczuwalny
clipping (choć nie zawsze - przesterowania są odczuwalne głównie w
głośniejszych partiach albumu). Generalnie brzmienie albumu jest mroczne i
zdystansowane, ale wydaje się, iż był to celowy zabieg.
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarz będzie oczekiwać na moderację