Polpak

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pylon Pearl Monitor. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pylon Pearl Monitor. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Wzmacniacz zintegrowany Dayens Ampino




Wstęp
Serbia przeciętnie kojarzy się Polakowi z dawną Jugosławią, pięknym miastem Belgrad, ewentualnie może jeszcze ze smaczną kuchnią bałkańską – ćevapčići, pljeskavicą lub sałatką szopską. Natomiast mało kto wiąże ten uroczy kraj z elektroniką, a tym bardziej z audio. A Serbem był przecież nieprzeciętnie genialny wynalazca oraz konstruktor – Nicola Tesla, który był pionierem opracowania generatorów prądu przemiennego (jak i jego przesyłu) oraz radiotechniki… Nic więc dziwnego, a tym bardziej przypadkowego, że w tym bałkańskim kraju istnieją i świetnie funkcjonują firmy działające z segmencie audio elektroniki. Jedną z nich jest na przykład państwowy zakład Ei Niš, czyli część Electronic Industry Holding produkujący lampy elektronowe do zastosowań audio (TUTAJ), a także znany i uznany na całym świecie Trafomatic. Innym zaś serbskim przedsiębiorstwem działającym w segmencie elektroniki domowej jest Dayens Audio (TU), które jest całkowicie prywatnym przedsięwzięciem.



Dayens Audio
Istnieje od 1991 roku, kiedy to pan Dejan Dobrins formalnie założył firmę, choć już od wielu lat wcześniej miał bogatą praktykę w budowaniu różnych modeli kolumn oraz wzmacniaczy. Dayens Audio ma siedzibę w Šabac, czyli w mieście położonym w zachodniej Serbii w równej około 80 kilometrowej odległości zarówno od Belgradu jak i od granicy z Chorwacją. Firma obecnie produkuje kilka modeli wzmacniaczy włączając w to końcówki mocy oraz przedwzmacniacz. Wśród integr można znaleźć trzy modele: podstawowy Ampino, wyższy Menuetto a także topowy – Ecstasy II. Zakres działalności Dayens Audio to też kolumny głośnikowe oraz kable audio. Firma ma bardzo rozległą sieć sprzedaży, pokrywającą w zasadzie cały świat, bo jej produkty można kupić zarówno w USA, jak i w Australii, czy w Singapurze. Od niedawna zaś jej urządzenia można nabyć w Polsce, ponieważ sprzedażą w naszym kraju zajął się nowy dystrybutor – Progress IT.


Wrażenia ogólne i budowa
Dayens Ampino prezentuje się skromnie i co by tu nie napisać, to jednak dość ubogo, choć ostatecznie schludnie i w miarę ergonomiczne. Wzmacniacz to niewielkich rozmiarów czarne pudełeczko o posturze przypominającej raczej wzmacniacz słuchawkowy, a nie pełnoprawną integrę. Zresztą kojarzy się trochę z ciekawym japońskim Musica Ibuki  (test TU). Front wykonany jest z czarnej "lustrzanej" akrylowej płytki, której centralną część zajmuje spora aluminiowa gałka potencjometru wzmocnienia. Po jej dwóch stronach znajdują się dwa proste przełączniki hebelkowe – pierwszy to włącznik/wyłącznik sieciowy, a drugi to selektor źródeł (CD i AUX). Na dole i górze panelu przedniego umieszczono grawerunki z logo firmowym oraz nazwą, co nadaje pewnego stylu i ciut dostojności. Tuż nad logo znajduje się zielona dioda zaświadczająca o pracy urządzenia. Z tyłu, po środku u góry zamontowano gniazdo sieciowe IEC – niezbyt zresztą szczęśliwie, bo w przypadku zastosowania grubszej sieciówki trudno manipulować przy wtykach RCA, które znajdują się tuż pod nim. A są to dwie pary dość solidnych pozłacanych zacisków RCA opisane jako wejścia „CD” oraz „AUX”. Po prawej i lewej stronie umieszczono dwie pary metalowych terminali głośnikowych dość wysokiej jakości (złoconych) i spełniające swe zadania wyśmienicie, bo przyjmują zarówno wtyki typu banan, widełki oraz goły przewód. Pudełko wzmacniacza posadowione jest na 4. gumowych nóżkach. Obudowa wykonana jest z grubej aluminiowej blachy (!) anodyzowanej na czarno. Urządzenie waży niecałe 4 kg. Moc nominalna przy obciążeniu 8 Ohm to 25 Wat, a przy 4 Ohm – 40 Wat, czyli z pozoru niewiele.







Kiedy natomiast odkręcić i zdjąć pokrywę oczom ukazuje się całkowicie odmienny obraz niż skromna powłoka Ampino, bo wnętrze prezentuje się więcej niż interesująco. Od razu przykuwa uwagę ścisłe i wyraźne rozdzielenie sekcji zasilającej od sekcji wzmacniacza. Tą pierwszą zajmuje sporych rozmiarów transformator toroidalny (o mocy 100 W) przykręcony dużą śrubą do podstawy obudowy. Co ciekawe i nietypowe, sekcja zasilająca znajduje się z przodu urządzenia. Granicę tej sekcji wyznacza finezyjnie powyginany w „jodełkę” aluminiowy radiator, w zasadzie całkowicie odgradzający te dwie strefy. Piszę „całkowicie”, bo te dwie sekcje komunikują się ze sobą wyłącznie przewodami zaplecionymi w warkocze biegnącymi po dwóch bokach oraz długim trzpieniem osi łączącej gałkę z potencjometrem, bo gałka znajduje się na froncie urządzenia, ale sam potencjometr (niebieski Alps) na przeciwległej tylnej płycie, tak więc w radiatorze wywiercony jest specjalny otwór dla tej nietypowej osi. Rozwiązanie niecodzienne, ale całkowicie uzasadnione konstrukcyjnie, bo skracające w ten sposób drogę sygnału do optymalnego minimum. Do radiatorów przykręcone są 4. tranzystory bipolarne Toshiby, pracujące w trybie push-pull w klasie AB.

Ogólnie trzeba napisać, że wnętrze Ampino jest bardzo logicznie rozplanowane, widać tu wysokiej próby zmysł i zamysł konstruktorski, świetny zarówno pod względem koncepcyjnym jak i wykonawczym. A jeżeli dodać do tego wysokiej jakości użyte elementy do budowy jak opisywany toroid, tranzystory Toshiby, czy kondensatory Mundorfa oraz metalizowane oporniki czy solidne okablowanie wewnętrzne to istnieje spore prawdopodobieństwo, że to wszystko razem ma dużą szansę dobrze „zagrać”. Mówiąc szczerze, dawno nie widziałem tak ładnego „środka” w urządzeniu budżetowym, no może za wyjątkiem końcówki mocy Xindak PA-M (TU), no ale ten chińczyk jest prawie 2 x droższy od serba.







Dźwięk
Jak Dayens Ampino wygląda z zewnątrz tak nie gra, czyli innymi słowy gra tak jak nie wygląda na to, albo jeszcze inaczej – gra dobrze, a wygląda skromnie. Tak można scharakteryzować to urządzanie w kilku żołnierskich słowach. Ale do rzeczy, czyli do „ad remu”, jak mawiał pewien mój zabawny profesor łaciny…

Serbski wzmacniacz używałem w dwóch podstawowych zestawach:

  1. Z kolumnami Vienna Acoustics Mozart Grand (oraz naprzemiennie Divine Acoustics Electra 2 - test TU) wraz z odtwarzaczem płyt CD Musical Fidelity A1 CD-PRO oraz z gramofonem Clearaudio Emotion
  2. Z kolumnami Pylon Pearl Monitor (test TU) i z odtwarzaczem płyt CD Rotel RCD-06,
zaś za wzmacniacz odniesienia posłużył na przemian „lampowiec” Xindak MT-3 (test TU) oraz „tranzystory”: Hegel H100 (test TU) i Atoll IN 30 (test TU). Jak widać, starałem się przetestować Ampino zarówno w systemie typowo budżetowym jak i klasy średniej.

Wystarczy włączyć Dayens Ampino, by przekonać się, że ten maluch gra w pełni zharmonizowanym, dojrzałym oraz urzekającym dźwiękiem, który swoją wysublimowaną kulturą oraz jakością przywodzi na myśl konstrukcje o wiele droższe lub lampowe. Bo tu jest owa swoboda grania, rozmach, piękna bogata i rasowa średnica oraz silny pełny bas, a także swojego rodzaju ciepło dźwięków przyjemne dla uszu. Naprawdę, proszę mi wierzyć, że pierwszy mój kontakt z tym urządzeniem był dużą pozytywną niespodzianką, a i zagadką – jak tak niewielkie urządzenia może generować tak wielki, obfity dźwięk? Tu ponownie przytoczę moje wcześniejsze doświadczenia z japońskim wzmacniaczem Musica Ibuki, który, pomimo że malutki, to wysterował w pełni wielgachne kolumny podłogowe tylu Harpia Acoustics 300B czy Studio 16 Hertz Minas Anor III. W jednym i drugim przypadku łatwość i zwinność gry tych urządzeń w porównaniu ich gabarytów budzi co najmniej zdumienie, a jeżeli do tego dodać jeszcze umiejętność nasycenia dźwiękowego dużego (30 m2) pomieszczenia odsłuchowego to można to zjawisko uznać za nieomal niemożliwe. Ampino ma jednak tę bez wątpienia tę cechę. Jego dźwięk można ponadto scharakteryzować jako wyrównany, z ładną średnicą oraz łagodną, aczkolwiek detaliczną górą. Bas posiada nisko schodzący, mocny, choć trudno go nazwać koturnowym, ale na pewno jest wybornie jędrny i żwawy, sprężysty.

W tym miejscu pewnie część P.T. Czytelników zaczyna się zastanawiać, czy opisywany sprzęt ma jakieś wady, niedociągnięcia? Otóż, ma i to sporo. Bo tak jak pierwszy osłuch z Ampino jest niezwykle przyjemny i wciągający, to po pewnych porównaniach można doszukać się pewnych minusów, które są słyszalne wyraźnie, lecz nie umniejszają zalet (tak, tak). Dayens buduje sporą panoramę i niezłą przestrzeń, a ogólny jego dźwięk jest przyjemny i w odbiorze obfity, jednak mogę tą obfitość przyrównać (oj, dalekie skojarzenie) do zapachu perfum. Bo te markowe perfumy z wyższej półki oprócz tego, że mają silny i wyraźny pierwszy bukiet, to te kolejne, dalsze jego warstwy są przychodzące po nim i współistniejące. Myślę tu o zapachach, które składają się z nuty bazowej, średniej (nuta serca) oraz wysokiej (nuta głowy). Wyczulony i doświadczony tester wie, że o prawdziwej i wysokiej klasie kompozycji decyduje łączne ich współistnienie i przenikanie się. Tak samo jest i w opisywanym wzmacniaczu versus konstrukcje droższe, czyli w Ampino jest wspaniały bukiet barw, imponujący i szczery w wyrazie, ale pozbawiony nieco tła, dalekich wybrzmień, pewnych mikro-dźwięków i detali, lecz ogólny szkielet jest poprawny i efektowny. Takich subtelności ma więcej (zazwyczaj) sprzęt klasy high-end, ale za takowy trzeba i zapłacić o wiele drożej.

Na płycie winylowej „Wrecking Ball” Bossa, czyli Bruce’a Springsteena (Columbia/Sony Music – 2LP 180g, 2012r.) gitary zabrzmiały bardzo sugestywnie, by nie rzec efektownie, a nawet imponująco. Ich silny puls był zaznaczony więcej niż organicznie, bo wręcz cieleśnie, czyli struny swobodnie wibrowały w powietrzu, które szybko przenosiło ich pełny ton. Dało się odczuć cały rasowy rockowy potencjał dynamiczny zespołu Bossa, a jego wokal mocno i dobrym wyodrębnieniem z tła. Niedoskonałości realizacyjne natomiast, dzięki Bogu, trudno wydobywały się na powierzchnie, a jak wiadomo rejestracje studyjne Springsteena nie należą do wzorcowych pod tym względem – nie są audiofilskie. Dla Ampino nie był to na szczęście problem, bo to co niedoskonałe w zapisie ukrył, a to co mocne i dobrze brzmiące – wyeksplikował. To duża zaleta tego malucha! Trudno jednak mówić o tym, by opisywany dźwięk był zawsze niezwykle wyraźny i obfitujący w detale, czy eteryczne smaczki – nic takiego. Można raczej napisać, że ma się do czynienia z urządzeniem dobrze skalibrowanym pod względem budowania nastroju nagrania, jego ogólnej struktury oraz pięknego ułożenia w przestrzeni, ale już szczegółowość i zbyt głęboki wgląd w konstrukcję utworów została poświęcona dla kompromisu z muzykalnością. Rozsądnego i korzystnego kompromisu dla dźwięku, należy dodać.

Na zdjęciu poniżej Dayens Ampino w towarzystwie płyt winylowych z dawnej Jugosławii. Są tu albumy między innymi takich zespołów jak macedoński Leb i sol, serbska Galija, słoweński Buldożer i chorwacki Azra. Przy okazji, naprawdę polecam i namawiam do zapoznania się z ich repertuarem, bo warto!




Podczas słuchania akustycznej płyty CD Michaela Franksa „Time Together” (Shanachie 2011r.) dało się zauważyć mnóstwo detali oraz wyraźną, lecz ciepłą aurę wielu instrumentów. Owe „mnóstwo” detali jednak było znacznie mniejsze niż wydobywające się w porównaniu do umiejętności wzmacniacza Hegel H100, ale i tak więcej niż wystarczające do pełnego i nieskrępowanie radosnego odbioru płyty, w której mini-wybrzmień jest całe może, by nie rzec – ocean. Świetnie zabrzmiał wibrafon Mike’a Mainieriego – dźwięcznie i realnie odczuwalny w pomieszczeniu, dobrze opisany i wybornie zogniskowany, a nie jest to łatwy instrument dla poprawnej rejestracji, a następnie odtworzenia (amplifikacji). Oczywiście pewne mikro-smaczki bukietu tła pozostały niewydobyte na wierzch, a pozostające w ukryciu. Jeśli chodzi o równowagę tonalną, to Ampino jest w tym dobry, a może nawet – bardzo dobry. Potrafi w tej materii wiele, bo zabrzmiał równie realistycznie z wokalem Franksa, jak i w towarzystwie innych śpiewaków (np. z Carmen Cuesta), a także w partiach instrumentalnych, choć w porównaniu do głosów ludzkich instrumenty czasami wydawały się być nieco spłaszczone, pozbawione części przynależnej im przestrzeni i oddechu wokoło jak i drugiego tła, panoramy. Ostatecznego dobicia tonu. Niskie tony należy ocenić jako z dużym ciężarem jakościowym i jakościowym, o ładnej strukturze, lecz niezbyt wielopłaszczyznowej lub wielowątkowej, jako kto woli. Niemniej jednak bas jest gęsty i co ważniejsze – szybki, bo niekumulujący się w membranach głośnikowych. Gitary basowe Willa Lee oraz Marka Egana (na opisywanej płycie oczywiście) charakteryzowały się dobrym timingiem i siłą wydobywając przy tym dużo struktur harmonicznych tych instrumentów, choć ich głębia nie zawsze była tu wzorowa, to potrafiąca zaimponować emocjami.







Konfiguracje
Serbski wzmacniacz bez problemu, a co najważniejsze klasowo i rzetelnie współpracował zarówno z budżetowym sprzętem typu kolumny Pylon Pearl Monitor, czy odtwarzacz płyt CD Rotel RCD-06 jak i z urządzeniami wyższej klasy typu Musical Fidelity A1 CD-PRO lub kolumnami Vienna Acoustics Mozart Grand. Ze sprzętem z „niższej półki” grający w sposób pełny i synergistyczny, czyli podkreślając wzajemnie swoje zalety, a nie wady, czy niedoskonałości, jak by to sprawniej napisać. Bardzo podobało mi się zestawienie z kolumnami podstawkowymi Pylon Pearl Monitor (TU), które zaproponowały dojrzały i uporządkowany przekaz, ze zwartym i mocnym basem - typowo monitorowym, lecz solidnym i uczciwym. Ponadto bogata, czysta i otwarta średnica powodowała, że muzyka była przedstawiana jako jaskrawa i kwiecista, ze sporym rozmachem, ale i lekkim spłaszczeniem przynależnym tej grupie cenowej. Pylony Pearl Monitor zapewniły różnorodny dźwięk z obfitym wypełnieniem i sporą muskularnością (dynamiką), a także okrągły, lecz silny i prężny bas.  Myślę, że to zestawienie jest wprost stworzone dla melomanów, którzy chcą usłyszeć prawdziwą muzykę, a nie laboratoryjną oraz nie zamierzają na zakup sprzętu audio przeznaczać kwoty równej cenie samochodu klasy kompaktowej.

Z kolumnami Vienna Acoustics Mozart Grand dźwięk zyskiwał przede wszystkim na skali, dynamice oraz na barwie, która decyduje o rasowości i zaawansowaniu konstrukcyjnym (warto też przy okazji zwrócić uwagę, że przecież opisywany wzmacniacz dysponuje jedynie mocą 2 x 40 Wat przy obciążeniu 4 Ohm). Innymi słowy, im wyższej klasy kolumny, tym Dayens Ampino lepiej grał, choć pewne jego konstytucyjne, wewnętrzne ograniczenia nie pozwalały przekazowi stać się tak zaawansowanym jak z urządzeń droższych. Ostatecznie jednak opisywany wzmacniacz i tak poradził sobie lepiej niż by można sobie to wyobrazić i oczekiwać od sprzętu z pułapu cenowego około 2500 zł. O wiele lepiej, niż by wskazywała jego niewielka obudowa oraz skromna, minimalistyczna powierzchowność.

Konkluzja
  1. Dayens Ampino to niewielki wzmacniacz o skromnym designie i bardzo umiarkowanej funkcjonalności – brak pilota zdalnego sterowania, tylko dwa wejścia liniowe. Proste przełączniki hebelkowe.
  2. Budowa wewnętrzna na zaskakująco wysokim poziomie konstrukcyjnym, wykonania oraz jakościowym. Solidne zastosowane elementy do budowy – w tym albuminowa obudowa, pokaźnych rozmiarów transformator toroidalny, tranzystory Toshiba, kondensatory Mundorfa, niebieski Alps, metalizowane rezystory, solidne okablowanie…
  3. Mała moc 2 x 25 W przy 8 Ohm i 2 x 40 przy 4 Ohm nie jest specjalnym ograniczeniem ilościowym dla dziarskiego malucha, który bez problemu w pełni napędza i wielkie podłogówki.
  4. Dźwięk obszerny, bogaty o dużej kulturze i nieprawdopodobnej muzykalności. Wysoka klasa! Barwa ciepła, aczkolwiek nie nachalna – stonowana. Przekaz z dużym temperamentem i sporą energią – efektowny, ale krótki, bo szybko gasnący. Bez słyszalnych mikro-wybrzmień. Trudno nazwać dźwięk Ampino szczegółowym i detalicznym - detale są wydobywane w wystarczający sposób i ilości, ale nie w pełni i nigdy nie do końca.
  5. Wzmacniacz świetnie przystosowujący się do sprzętu towarzyszącego. Z kolumnami wyższej klasy zagrał bez wysiłku w sposób pełny i nasycony, aczkolwiek i z ładnie zamaskowanymi niedociągnięciami. Z tańszymi (od siebie) monitorami zagrał wyśmienicie – nadał im swój ton i rytm oraz solidne wypełnienie wszystkich dźwięków.
  6. Rekomendowane przez „Stereo i Kolorowo – Underground” połączenie to Dayens Ampino plus Pylon Pearl Monitor – występuje tu silna symbioza i duża synergia. Wzajemna energia i współpraca dla obustronnego dobra.
  7. Dayens Ampino może śmiało konkurować z o wiele droższymi konstrukcjami, może nie wyglądem zewnętrznym oraz ergonomią, ale dźwiękiem z pewnością tak. Dawno nie słyszałem tak udanego tranzystorowego urządzenia w tej klasie cenowej - ostatnio to był jedynie Musica Ibuki Amplifier (TU).
  8. Doskonała proporcja jakość dźwięku/cena.

Dane techniczne
Dostępne na stronie firmowej: TUTAJ.

Sprzęt użyty podczas testu
Wzmacniacze: Atoll IN30, Xindak MT-3, Rotel RC-03/Rotel RB-03/Rotel RB-03 oraz Hegel H100.
Źródła: odtwarzacz płyt CD - Musical Fidelity A1 CD-PRO, gramofon - Clearaudio Emotion oraz MacBook Apple.
Kolumny: Usher S-520, Pylon Pearl Monitor, Koda K-2000B, Klipsch Synergy B2, Divine Acoustics Electra 2 oraz Vienna Acoustics Mozart Grand.
Kable: różne.
Akcesoria: stopy antywibracyjne Rogoz-Audio BW40 (pod Hegel H100), platforma antywibracyjna Rogoz-Audio 3SG40 (pod gramofon), stoliki audio Ostoja i VAP, standy pod monitory VAP oraz panele akustyczne Vicoustic Wave Wood (10 sztuk).

I jeszcze kilka zdjęć.
To pierwsze pochodzi z odsłuchów Dayens Ampino z kolumnami Xavian XN125 ES  (test TU) w salonie Premium Sound w Gdańsku.




poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Xindak MT-3 Wood Edition




Wstęp
Bardzo lubię brzmienie lamp elektronowych EL34, kiedy więc nadarzyła się okazja wypożyczenia do testów wzmacniacza Xindak MT-3 zbudowanego właśnie na takowych chętnie przystałem na propozycję jego opisu. Zresztą niedawno recenzowałem jego masywniejszego „brata” – Xindak MS-8, też opartego na pentodach mocy EL34 (opis TU), który zademonstrował bardzo przyjemny i dojrzały styl gry.

Kiedy popatrzeć na ciągle zwiększającą się ofertę wzmacniaczy lampowych „Made in China” można dostać prawdziwego zawrotu głowy, bo pojawia się ich chyba miesięcznie z kilkanaście! To, jak szybko i jak bardzo zróżnicowane modele wypuszczają na rynek nowe „lampy” takie firmy jak np. Mexing MingDa, Shanling, Jolida, Opera Consonance, Yaqin czy właśnie omawiany tu Xindak jest, zdaje się, poza realną możliwością konstrukcyjną zachodnich producentów. Co więcej, produkty z Chin z roku na rok stają się coraz to lepsze, mniej awaryjne, a o lepszym designie i dźwięku. Myślę, że za kilka lat mogą poważnie zagrozić nawet najbardziej renomowanym zachodnim (i japońskim) wytwórniom urządzeń lampowych, bo segment budżetowy już całkowicie opanowały. Opisywany tu Xindak MT-3 jest dostępny już w sklepach od kilku dobrych lat i wielu kręgach wyrobił sobie opinię wręcz kultowego. Po szczegóły zapraszam do dalszej części recenzji.

Wzmacniacz został wypożyczony od polskiego dystrybutora marki Xindak - firmy Polpak



Budowa
Xindak MT-3 wyróżnia się wyglądem spośród typowych „lampowców”, bo wykończenie drewniane frontu robi swoje – ładne drewno w koniakowym kolorze, z wyraźnym usłojeniem, wypolerowane i pomalowane matowym lakierem przynosi bardzo przyjemne odczucia estetyczne. Mi to się kojarzy z klimatem wintage (wersja z metalowym frontem ma o wiele mniej takiego uroku). Całość dopełniają wytoczone także w drewnie 2. gałki – jedna to potencjometr wzmocnienia, a druga – trzystopniowy selektor. Dla wątpiących w dobre intencje Chińczyków, dodam, że front jest wykonany naprawdę z drewna, a nie z jego imitacji. Sprawdziłem to zdejmując gałkę potencjometru – ukazała się pod nią surowa (nieobrobiona) struktura drewna.




Po prawej stronie przedniej płyty umieszczono plastikowy już włącznik sieciowy, a nad nim niebieską diodę indykującą pracę urządzenia – na szczęście niezbyt intensywnie świecącą. Pilota zdalnego sterowania nie przewidziano – trochę szkoda, ale atrakcyjna cena MT-3 musi zawierać też jakieś kompromisy. Ogólnie wzmacniacz dobrze się prezentuje, wszystko jest dopasowane – żadnych szpar, a pokrywa i puszki na transformatory pokryte wysokiej klasy farbą nakładaną proszkowo. Rzetelna konstrukcja – perfekcyjna, można napisać, jeżeli popatrzeć na jego niewygórowaną cenę (około 3000 zł). 

Xindak zaopatrzony jest naturalnie w klatkę na lampy, która jest wymagana rygorystycznymi przepisami UE, ale dla lepszego efektu wizualnego najlepiej ją od razu zdjąć, bo nie grzeszy urodą, a poza tym zasłania to, co najważniejsze w tego typu konstrukcjach – lampy. Z tyłu znajdują się podstawowe przyłącza – gniazdo sieciowe, terminale głośnikowe (osobne na 4 i 8 Ohm) i 3. pary wejść RCA. Mało, ale wystarczająco. Wzmacniacz postawiony jest na 4. typowych dla Xindaka nóżkach – u dołu zaokrąglona guma, u góry obręcz z metalu. Estetycznie i praktycznie jednocześnie, bo zabezpiecza przed ewentualnymi wibracjami.

Zastosowane lampy to Shuguang: cztery EL34, jedna 12AX7 oraz dwie 6N8P (6SN7GT). Wzmacniacz może pracować w trybie triodowym dostarcza wówczas po 18 Wat na kanał lub w trybie pentodowym – po 40 Wat na kanał. Odpowiednie 2. przełączniki hebelkowe, po jednym na każdą końcówkę mocy, znajdują się na górnej pokrywie.
Na koniec tego rozdziału dodam, że wzmacniacz jest całkiem ciężki, bo jego masa to aż 19 kg.






Jakość dźwięku
Xindak MT-3 gra tak jak wygląda. I nie ma tu co ukrywać, że gra bardzo dobrze. Nie rewelacyjnie, ale właśnie bardzo dobrze – to jest właściwe dla niego określenie. Dotyczy to przede wszystkim kultury brzmienia oraz racjonalnego wyważenia proporcji poszczególnych zakresów w całym słyszalnym paśmie muzycznym. Całościowo Xindak buduje pełną rozmachu scenę, a czyni to bardzo dynamicznie i obszernie, co przywodzi na myśl umiejętności urządzeń droższych. Do tego dźwięk jest odbierany jako zagęszczony, bardzo spójny i z niezłą potęgą.. Bardzo spodobała mi się barwa MT-3 – pełna i nasycona z dużym ociepleniem wokali, co nie powinno dziwić w konstrukcji lampowej. Harmonia propagacji ma w sobie wiele gracji oraz stylowości charakterystycznej dla dobrych konstrukcji - dźwięk jest bardzo przyjemny, niemęczący swą nachalnością, a jednocześnie bliski i zwarty, zawiesisty. Naturalnie, to nie jest high-end, ani żaden jego nawet przedsionek, czy jak by to inaczej nazwać. Ale Xindak MT-3 zapewnia wiarygodny dźwięk z przykładną stereofonią, zrównoważony i muzykalny. Podobający się od razu.

Kiedy do odtwarzacza Musical Fidelity A1 CD-PRO włożyłem płytę CD zespołu Shakatak „Manic&Cool” (Victor Japan – 1988r., K2HD Mastering) dźwięk okazał się być wyraźny, dość szczegółowy (jak na lampę) o niezłej skali mikro i makro oraz nisko schodzącymi sprężystymi basami, które pierwszorzędnie budowały mocną podporę dla pozostałych pasm. Zresztą ten jędrny bas to znak rozpoznawczy lampy EL34 – mocny, bardzo rozciągnięty, ale i nieco zaokrąglony, miły w odbiorze. Żywy i spontaniczny, ale zazwyczaj dobrze kontrolowany. Chyba, nie muszę dodawać, że słuchanie głosów wokalistów grupy Shatatak to więcej niż przyjemność. Głosy są miękkie, czyste i powabne. Żarliwe i soczyste. Co istotne, także instrumenty wydawały się być dobrze separowane od siebie, dobrze zaznaczone w przestrzeni z dużą masą. Perkusja ze zdrowym atakiem i z dobrze oddanymi uderzeniami pałeczek o membrany. Plastycznie.

Na płycie winylowej Dawida Bovie „Low” (RCA 1977r.) surowy klimat płyty podany został substancjalnie i prawdziwie. Charyzmatyczny wokal Bowiego nasączony emocjami, które słychać było bardzo czytelnie na tle instrumentów elektronicznych obsługiwanych przez Briana Eno. Oczywiście, w przypadku dźwięku lampowego trudno mówić o przesadnej naturalności barwy, bo brzmienie jest tu nieco podkolorowane, ale jest to zdecydowanie korzystne dla całościowego wyrazu. Można tu także dostrzec lekkie podbicie górnej średnicy, ale przyjmowane jest to prawidłowo, bez zbytniej dokuczliwości – łatwo i szybko zresztą się do tego można przyzwyczaić, by następnie skupiać się wyłącznie na muzyce, a nie szczególnej analizie. Tak jak już pisałem wcześniej, dźwięk jest pięknie harmonijny, ładnie poukładany w przestrzeni, laminarnie rozchodzący się po pokoju odsłuchowym, efektownie i z basem z dużym ciężarem jakościowym. Na koniec dodam, że Xindak MT-3 nie wypycha do przodu zbyt wielkiej ilości szczegółów, brzmienie jest precyzyjne, ale nie szczegółowe – raczej subtelne, a nie napastliwe z nadmierną liczbą detali, co nie jest żadną wadą, a typową dla „lampy” rzeczą charakterystyczną, przymiotem.

Tryb triodowy versus pentodowy
Różnice w obu trybach są tu wręcz podręcznikowe: triodowy zapewniał większe wypełnienie dźwiękiem, który był obszerniejszy (większy) niż w pentodowym, o bardzo przyjemnej barwie. Niestety, przy głośniejszych odsłuchach tracący na jakości, kierujący się w stronę przesterów. Natomiast pentodowy zapewniał mocny i sprężysty bas, a także pozornie większą dynamikę. Wybór trybu pracy należy dostosowywać indywidualnie w zależności od własnych preferencji, jakości i gęstości odtwarzanego materiału oraz głośności odsłuchów. Tak, czy inaczej to dobrze, że producent zapewnił użytkownikowi taki komfortowy wybór i zasługuje ten fakt na specjalną pochwałę.



Dobór kolumn
Testowałem wzmacniacz z 6. parami kolumn.

Nie muszę chyba udowadniać, że Xindak najlepiej i najpełniej zagrał z kolumnami Vienna Acoustics Mozart Grand oraz Xindak MS-1201. Z tymi pierwszymi mocnym dźwiękiem, o bardzo niskim zejściu basów, pięknej plastycznej średnicy oraz dobrą stereofonią. 

Z Xindak MS-1201 – bardzo przestrzennie i z dużą ekspresją oraz mocno bezpośrednio. Muzykalnie. Dla mnie to zestawienie było najlepsze - typowe "win win situation" - każdy element zyskuje więcej niż może zaproponować w pojedynkę. Trudno jednak podejrzewać, że potencjalny nabywca Xindaka MT-3 będzie celował od razu w pułap cenowy około 10 000 zł, bo tyle za te powyższe kolumny trzeba zapłacić. 

Myślę, że rozsądnym wyborem do wzmacniacza będzie jedna z kolejnych 3. par, z którymi łączyłem urządzenie, a mianowicie: Koda Harmony K-2000B, Usher S-520 oraz Pylon Pearl Monitor. Trudno mi zresztą wskazać tu jednego tylko zwycięzcę tej konfrontacji, bo każda z par miała swoje mocne i słabsze strony, Sądzę, że potrzebne są tu odsłuchy i dopasowanie głośników nie tylko pod styl gry wzmacniacza, ale także pod własny gust. Kody zaproponowały dużą ekspresję o pięknej, bogatej średnicy, Ushery oprócz sprężystych i szybkich dźwięków także i najniższy bas spośród porównywanych monitorów. Natomiast Pylony mogą pochwalić się dobrą lokalizacją instrumentów oraz wyborną plastycznością przekazu, a także ogólnie wysoką kulturą sposobu grania.







Innym ciekawym zestawieniem było towarzystwo kolumn polskiej manufaktury z Tych: Studio 16 Hertz - Minas Anor IIIs. Głośniki te mają 4 Ohm oporności oraz 91 dB skuteczności, czyli z parametrami predysponującymi wprost do lampy. Minasy Anor zagrały ładnym i bogato nasyconym dźwiękiem o głębokim i spójnym basie, a także mocno nasączoną nutami średnicą. Niebawem będę mógł zaprosić P.T. Czytelników na obszerny ich opis, ponieważ mam zamiar wypożyczyć je od producenta na potrzeby testów.


Odsłuch kolumn Studio 16 Hertz Minas Anor IIIs odbył się dzięki uprzejmości salonu Premium Sound w Gdańsku.

Podsumowanie
  1. Najkrócej mówiąc – Xindak MT-3 to stosunkowo tani (około 3000 zł) wzmacniacz lampowy, ładny i estetyczny, a z piękną barwą i namacalnym bogatym brzmieniem.
  2. Budowa klasyczna dla wzmacniaczy lampowych – wysoka jakość użytych materiałów, solidny montaż. Wintadżowy design, dodatkowo pokreślony drewnianym frontem i drewnianymi gałkami.
  3. Minusem jest brak zdalnego sterowania oraz szczupłość liczby wejść liniowych – bo tylko 3.
  4. Wielki dźwięk, bardzo przestrzenny i z dobrą stereofonią. Bardzo nasycone wokale – wyraziste i gorące, ale odbierane naturalnie – bez agresji lub nachalności w przekazie. Brzmienie ogólnie dostarczające wiele przyjemności w słuchaniu muzyki bez względu na jej rodzaj. Bas mocny, substancjalny, lecz i nieschodzący zbyt nisko. Tu i ówdzie podkolorowany do rozsądnej granicy. Xindak nie jest mistrzem precyzji i detaliczności, można także zarzucić mu pewne niedociągnięcia w artykułowaniu kilku podzakresów (niski bas, wysokie soprany) lub nadmierne je eksponowanie (średnica), ale pod względem harmonii dźwięków, ich koegzystencji oraz łatwości budowania plastycznej sceny i rasowego tonu jest trudny do pobicia przez wiele sprzętów o podobnej cenie.
  5. Co istotne, ewentualne odpowiedniki lamp użytych do konstrukcji są łatwo dostępne i niedrogie. Myślę, że warto z czasem rozejrzeć się za np. Electro-Harmonix’ami, które są bardzo konkurencyjne w proporcji cena/jakość.
  6. Kapitalny wzmacniacz lampowy na rozpoczęcie przygody z „lampą” lub jako element drugiego systemu dla zaawansowanego audiofila/melomana.
  7. Nie jest trudno dobrać kolumny do MT-3, bo chętnie współpracuje z wieloma konstrukcjami.
  8. Bardzo przypadł mi do gustu opisywany tu Xindak MT-3 - fantastyczną przestrzennością, słodyczą i żarliwym czarem wręcz hipnotyzuje słuchacza i wytwarza wielce klimatyczny nastrój skłaniający do wielogodzinnego słuchania płyt. Nie dziwię się, że przez wielu jest traktowany i opisywany jako kultowa lampa. To jest szczera prawda!



Specyfikacja techniczna
Lampy - EL34 x 4, 12AX7 x 1, 6N8P (6SN7GT) x 2
Zniekształcenia THD - 0,2%
Pasmo przenoszenia - 10 Hz - 70 kHz
SNR - 89 dB
Terminale wejściowe - 3 grupy RCA
Napięcie wejściowe - 400 mV
Impedancja wejściowa - 50 kOhm
Impedancja wyjściowa - 4 i 8 Ohm
Pobór mocy < 300 W
Wymiary (W x D x H) - 358 x 321 x 197 mm
Masa - 19 kg

Link na stronę producenta: TUTAJ.

poniedziałek, 26 marca 2012

Wzmacniacz Hegel H100



Wstęp nr 1
Mam niezwykłą przyjemność zapoznania P.T. Czytelników  z 3. kolejnym wzmacniaczem Hegla na odcinku kilku ostatnich tygodni, bo po modelach H200 (TU) i H70 (TU) przyszła pora na H100. Wypożyczając go wyobrażałem sobie jego dźwięk jako pośredni pomiędzy niższym i wyższym modelem, taką ich „mieszankę firmową”, konglomerat dwóch stylów. Nic z tego - Hegel H100 to pełnoprawny i rasowy egzemplarz o swojej charakterystycznej manierze i kulturze. Wyjątkowy, można rzec.

Wstęp nr 2
Pewnie spora część Czytelników zastanawia się, jaki jest cel tej mojej ciągłej szczególnej eksploracji i opisów Hegla? Czy to jest tylko taka czcza pisanina? Zatem w tym miejscu muszę się przyznać, że oprócz  frajdy obcowania ciągle to z nowymi urządzeniami mam też swoją ukrytą intencję – a mianowicie, szukam odpowiedniego wzmacniacza dla mojego gramofonu Clearaudio Emotion. Dlatego po opisie wzmacniacza Hegel H200 oraz H70 przystępuję do modelu H100. Wśród tej trójki mam zamiar wybrać urządzenie najbardziej współpracujące z gramofonem – pod względem dźwięku oraz funkcjonalności.




Opisywany sprzęt został wypożyczony z salonu audio Premium Sound w Gdańsku.

Budowa
Hegel jak to Hegel - formę ma prostą i ascetyczną. To surowy kawał metalu postawiony na trzech nóżkach i z trzema manipulatorami na froncie, na którym widnieje jeszcze oszczędny wyświetlacz. Typowo skandynawski design. Piękny w swojej pozornej pospolitości, za którą kryje się duża logiczność i ergonomiczność budowy. Trzy metalowe nóżki zapewniają wyjątkową stabilność na podłożu – nic się nie ma prawa kiwać, czy przechylać się. Tu muszę dodać tę samą uwagę co przy modelach H70 i H200 – metalowe nóżki od spodu mają wyłącznie goły metal, dlatego konieczne jest bezwzględne zaopatrzenie się w dodatkowe podkładki, zastosowałem świetne (i niedrogie) Rogoz-Audio BW40 (opis TU). Generalnie H100 wygląda jak H200 jest tylko ociupinę od niego niższy – o jakieś 3-4 centymetry. Pokrętła potencjometru i selektora wejść, a także włącznika sieciowego chyba takie same jak w H70 i H200. Zunifikowane. Wyświetlacz natomiast identyczny jak w H200 i zdaje się, że też w odtwarzaczach płyt CD – CDP2A mk2 i CDP4A mk2.




Tym razem po czarnych jak noc egzemplarzach, wypożyczyłem wersję srebrną, czy jak to opisuje producent „perłową srebrną” – i muszę przyznać, że ta o wiele bardziej mi się podoba. Zarówno front jak i obudowa wykonane są z pięknej blachy. Przód z jakby odlanego i polerowanego aluminium, a pokrywa – ze stosunkowo grubej i drapanej stali . Coś pięknego! W czarnej edycji nie widać naturalnej estetyki czystego metalu. Trudno to jednoznacznie i precyzyjnie pokazać na zdjęciu, ale proszę spojrzeć na te moje poniższe.





Z tyłu urządzenia umieszczono wysokiej jakości terminale głośnikowe a’la WBT, a tuż obok 4. pary wejść analogowych w postaci gniazd RCA i 1. parę gniazd XLR. Dodatkowo znajduje się 1. para RCA dla kina domowego – wówczas wzmacniacz pracuje w trybie „by-pass”, czyli ustawia się na 100% głośności, a sterowanie dokonywane jest z systemu kina domowego. Przydatna rzecz dla amatorów „home cinema”. Co niezwykle interesujące, H100 posiada także 3. pary wyjść RCA – w tym jedno do nagrywania, można więc podłączyć np. magnetofon kasetowy i mieć prawdziwą pętlę magnetofonową: nagrywanie/odtwarzanie. Wspaniała funkcja dla zwolenników kaseciaków! Pozostałe 2. pary gniazd RCA to wyjścia przedwzmacniacza, czyli istnieje możliwość przyłączenia dwóch końcówek mocy lub subwoofer jeżeli komuś by było za mało basu. Osobnego omówienia wymaga wejście USB dla komputera. Współczesny system audio często pozbawiony jest już zwykłego (normalnego) odtwarzacza płyt CD, a jego funkcję przejmuje komputer, dlatego coraz więcej producentów montuje wewnętrzny przetwornik cyfrowo-analogowy, aby ułatwić życie melomanom korzystającym z komputera jako źródła muzyki. Hegel, zarówno w modelu H70 jak i w tym opisywanym, zaimplementował DAC, więc można spokojnie przyłączyć np. MacBook i w ten sposób cieszyć się chociażby dźwiękiem sprowadzonym z Internetu.


Pilot zdalnego sterowania wykonany jest z takiego samego metalu co front wzmacniacza. To perłowe aluminium. Jest estetyczny i ergonomiczny, choć nie lekki. Można nim także obsługiwać inne modele wzmacniaczy lub odtwarzacze płyt CD.




Funkcjonalność 
Funkcjonalność wzmacniacza stoi na bardzo wysokim poziomie. Tak jak już o tym wspomniałem wcześniej, urządzenie ma możliwość podłączenia 5. źródeł analogowych oraz 1. cyfrowe (komputer), a także np. amplituner kina domowego lub subwoofer. H100 ma także pełnoprawną pętlę magnetofonową. Przypominam, że model H200 ma tylko 3. wejścia źródłowe (sic!), a H70 - aż 7. Jeśli chodzi natomiast o ergonomię przełącznika sygnału, to jest ona specyficzna dla Hegla. Po włączeniu sprzętu do sieci automatycznie ustawia się na źródło zbalansowane i zawsze na poziomie wzmocnienia „+30”. Ciężko z tym żyć…

Dźwięk
Akurat zbiegła się w czasie możliwość porównania H100 do wzmacniacza lampowego Xindak MT-3 na lampach EL34 i nie jest to konfrontacja nieuprawniona. Można powiedzieć, że ten model Xindaka jest w pewnych środowiskach wręcz kultowy, bo dysponujący bardzo ładną barwą dźwięku oraz wybornymi, jędrnymi basami. Natomiast Hegel, moim zdaniem, pomimo, że oparty jest na amplifikacji czysto tranzystorowej to grający bardzo „lampową” manierą pod względem ciepła i przyjemności dźwięku. Tak przynajmniej mi się kojarzy. Sygnatura H100 jest nie tylko miła dla ucha jak z lamp elektronowych, ale także bardzo plastyczna i sugestywna. Kształty poszczególnych dźwięków, tonów są świetnie obrysowane w przestrzeni, instrumenty namacalne i z piękną aurą, a do tego dokładnie zlokalizowane na scenie. Hegel odróżnia się natomiast od Xindaka MT-3 większą szczegółowością - nie ma problemów z ukazaniem zróżnicowania gęstych nagrań np. chórów, dużych składów instrumentalnych, etc.

Kolejną cechą, która może się podobać to jego umiejętność generowania niskich tonów. Te są świetnie porozciągane w dół, a jakość basu, jego sprężystość i wielopoziomowość, moc i atak predysponują norweski wzmacniacz do wysokiej klasy. Każdy rodzaj muzyki jest świetnie oddawany przez Hegla, czy to opera, czy rock, czy też jazz akustyczny – a wzmacniacz robi to tak czysto i naturalnie, że słuchanie to prawdziwa przyjemność. Piszę te słowa z rozmysłem – więc, podkreślę jeszcze raz: Hegel H100 ma bardzo radosny charakter dźwięku, którego słuchanie nigdy nie męczy, a wiem co piszę, bo odbiór niektórych egzemplarzy to czasami rzeczywiste katusze. Kiedyś słuchałem wysoko notowaną integrę Krell S300i – za przeproszeniem, krew z uszu, żyleta i udręka. Próbowałem zneutralizować jego specyficzną ostrość jakimiś łagodnymi kolumnami – bez efektu, to chyba wzmacniacz dla masochistów.

Ale wracając do tematu, muszę napisać, że Hegel gra mocno nasyconą średnicą, skrystalizowaną i ciut wypchniętą do przodu. Substancjalną i nacechowaną emocjami. Mówiąc, zwięźle - tony średnie to prawdziwy high-end. I to nie żaden przedsionek high-endu, a pełnoprawne i dobitne znaczenie tego słowa. Zastanawiające jest, jak udało się konstruktorom zbudować urządzenie, które produkuje taką masę wyrazistego i nasączonego wielobarwnością dźwięku, który odbierany jest jako prawdziwy i często odpowiadający koncertowemu. Słuchacz ma autentyczne wrażenie obecności wykonawców w pokoju odsłuchowym, blisko i realnie - zdecydowanie, ale nie agresywnie.

Na płycie CD Boba Rockwella „Bob’s Ben” (Stunds Records) saksofon tenorowy lidera zabrzmiał śpiewnie i słodko. W finezyjnym przestrzennym kształcie i barwie. Zaś zespół towarzyszący Bobowi ustawiony był na linii głośników, ani wypchnięty, ani cofnięty. Sugestywnie,  dokładnie i z dużą wiarygodnością. Struny kontrabasu wyraźnie zróżnicowane, nisko schodzące, ale bez subsonicznych pomruków. Nie muszę, zdaje się, dodawać, że wrażenia stereofoniczne były doskonałe, choć oprócz sumy gry wzmacniacza i kolumn należy tu także dołożyć perfekcyjną realizację płyty, jak zwykle to ma miejsce w studio Stund Records w Kopenhadze. Oczywiście, czasami można było się można przyczepić do najniższego basu, który nie zawsze pojawiał się, choć on tam na płycie na pewno jest zapisany, o czym dokładnie wiem,  bo słuchałem tej płyty też na innych systemach, w tym i słuchawkowych.

Trochę mnie zaskoczyła reedycja winylu Pink Floyd „The Wall” z 2012 roku słuchana na gramofonie Clearaudio Emotion. Pierwszy utwór – „In the Flesh?” wysłuchałem w skupieniu by móc w mózgu skalibrować sobie nowy analogowy wzorzec dźwięku po wcześniejszych odsłuchach tej płyty na nośniku cyfrowym (reedycja - podwójny CD z 1994 roku), który dobrze znam i uważam go za majstersztyk realizatorski, taki soniczny odpowiednik „metra w Sevres”. Zaskakująca była natomiast 3. ścieżka „Another Brick in the Wall Part 1” – początkowy sugestywny nalot śmigłowca, a potem wielopłaszczyznowość planów, ich realna dookolność, a także gęsta magma dźwięków, ale świetnie separowanych, przyniosła spektakl totalny, całkowicie angażujący w muzykę i jej głęboką i skomplikowaną strukturę. Dawno nie słyszałem, aż takiej substancjalności i wypełnienia dźwiękiem! Zresztą muszę przyznać, że reedycja na LP pod względem dopieszczenia detali i przestrzeni jest świetna, bo na płycie CD z 1994 roku ma się lekkie wrażenie kompresji dźwięku, jego mniejszej skali. Efekty dźwiękowe i głosy na winylu są trójwymiarowe, bez wątpienia sugestywne i żywe. Gitarowe solo Gilmoura na ścieżce „Comfortable Numb” brzmi bardzo wyraźnie i blisko, słychać każdą strunę – nuty przeszywają powietrze niczym błyskawica. Wspaniała płyta, a wzmacniacz pokazujący ją w wielkim stylu zasługującym na pochwałę. Owszem, istnieją wzmacniacze, które płytę tę zagrają z ukazaniem jeszcze większej ilości szczegółów, ale zapewniam, że Hegel pomimo, że nie zawsze pochyla się nad nimi specjalnie, to robi to z korzyścią dla ogólnego dźwięku, ponieważ niczego nie spłaszcza, ani nie eliminuje, a przynajmniej nigdy nie ma się takiego poczucia.




Konfiguracje
Najbardziej podobało mi się połączenie wzmacniacza z gramofonem Clearaudio Emotion – cechy charakterystyczne tego zestawu to klarowność, gładkość i naturalność, a także i neutralność. Nie zanotowałem zbytniego podkolorowania, często właściwego dla wielu konstrukcji. Na wielkie uznanie zasługuje stereofonia z precyzyjnie oddaną sceną – szeroką i głęboką. Nie ma wątpliwości, że Hegel H100 jest wręcz stworzony dla dźwięku gramofonu, swoją precyzją czystą i zwinną górą oraz plastyczną średnicą kapitalnie oddaje wszelkie dźwięki, a także zjawiska przestrzenne. Podobnie sprawa ma się z magnetofonem kasetowym – przekaz jest płynny i homogeniczny, z soczystymi basami i mocnym bitem.



Kolumny
Spośród 4. par kolumn stosowanych w teście (Vienna Acoustics Mozart Grand, Xindak MS-1201, Pylon Pearl Monitor oraz Usher S-520) każda z nich ukazała zarówno swoje silne, jak i słabsze strony.

Vienna Acoustics Mozart Grand posiadają podobną ogólną sygnaturę dźwięku jak Hegel H100 – plastyczność przekazu, referencyjną średnicę, pewne niedoskonałości w najniższym basie, a także brak agresji. Zestawione z „norwegiem” zagrały jednak pięknie, z dużą precyzją stereofonicznego obrazu, z wielką sceną – szerszą niż rozstawienie kolumn. Hegel wysterował je totalnie - narzucił głośnikom swój rytm i tempo. Mocno i apodyktycznie, choć Vienny przez wiele wzmacniaczy, które testowałem, nie były całkiem opanowywane. A Hegel zrobił to z łatwością, zresztą niższemu modelowi H70, też to się nieźle udawało. Kolejną mocną stroną mieszanki norwesko-austiackiej był duży zakres dynamiczny przekazu, a także jego fizyczna bezpośredniość. Można ten styl opisać sformułowaniem  - „granie koncertowe”.

Xindak MS-1201, pomimo że zalecane przez producenta do wzmacniaczy lampowych z uwagi na jego budowę (tuba wysokotonowa oraz 12 calowy głośnik niskotonowy) oraz wysoką skuteczność 95 dB to tworzące całkiem interesującą synergię. Xindaki otrzymały od Hegla więcej niższego basu, a w zamian Hegel – subtelność i szczegółowość, choć oczywiście w granicach rozsądku. Myślę, że uprawnione pędzie to zjawisko podsumować określeniem - niezłe „zgranie”.

Z Usher S-520 dźwięk okazał się być niewymuszony, dokładny (rzeczywisty), z szeroką sceną, a jednocześnie elastyczny i obrazowy, ale o skali odpowiedniej do gabarytów kolumn. Z zaangażowaniem, lecz z ograniczeniami na basie.

,„And last, but not least” – Pylon Pearl Monitor, które bardzo lubię i uważam je za wspaniałą konstrukcję przy jednocześnie okazyjnej wręcz cenie. I tym razem nie zawiodłem się na nich, bo z Heglem bardzo ładnie zagrały – z dużą kulturą i z obszernym dźwiękiem. Rasowo i spontanicznie. Pylony bardzo namacalnie ukazują zjawiska przestrzenne i mają bardzo dobrą stereofonię. Oczywiście, pewne szczegóły, które Vienny wyłuszczały na pierwszy plan, Pearle pozostawiały w tyle, lecz dalej były one obecne. Podobnie miała się rzecz lokalizacją instrumentów – właściwa, lecz nie do końca precyzyjna i bez owej „aury” wokoło. Podsumowując, Pylony zaproponowały bardzo dobry dźwięk, naturalny i przyjemny w odsłuchach, przestrzenny i rzeczowy, ale bez audiofilskich zapędów. I bardzo dobrze!






DAC
Hegel H100 ma bardzo dobry wewnętrzny DAC lub kartę dźwiękową, jak to o nim pisze producent w materiałach informacyjnych. Podłączałem MacBooka Apple do wejścia USB i słuchałem różnych plików z komputera, odtwarzałem płyty CD w komputerowym napędzie, a także słuchałem muzykę z serwisów „YouTube” i „LastFM”. Muszę przyznać, że dźwięk za każdym razem wywierał bardzo dobre wrażenie. Hegel ma specyficzną umiejętność realizowania z komputerowego dźwięku cyfrowego (nie najlepszego, przecież) angażującego spektaklu o fenomenalnej przestrzeni i z wielką dynamiką. Z namacalnymi instrumentami oraz wyjątkowo wyraźnymi wokalami. Dobrym niskim i mięsistym basem. Dźwiek całościowo jest jednorodny i gładki. Dla mnie pierwsza klasa, choć nie jestem gorącym zwolennikiem computer-audio, a raczej zdystansowanym sceptykiem.

Hegel H100 versus Accuphase E-213
Wydawało by się, że to zestawienie z pozoru jest nieuprawnione - z jednej strony silny i surowy, a nawet nieokrzesany "norweg", a z drugiej strony luksusowy i dopieszczony "japończyk". Muszę szczerze w tym miejscu przyznać się, że Accuphase E-213 zawsze był moim ulubionym wzmacniaczem. Bo Accu hipnotyzuje pięknymi podświetlonymi wskaźnikami wychyłowymi, które po zmroku pięknie falują w rytm muzyki. Jest w tym coś urzekającego. Ponadto Accuphase posiada niesamowicie dopracowaną budowę i design - wytworny i estetyczny. Do tego całą rozciągłość wyboru wejść, trybów pracy, pętlę magnetofonową z trybem "monitor", możliwość implementacji wewnętrznej karty DAC, przedwzmacniacza gramofonowego, etc. Niestety, wszystkie jego powyższe zalety bledną gdy zestawić go z Heglem H100, bo tak jak Accuphase wygląda, tak Hegel H100 gra i odwrotnie. I nie ma w tym sformułowaniu ani krzty przesady, czy  zbytniej hiperboli. Hegel H100 podaje muzykę tak kompletnie i namacalnie oraz w sposób tak niezwykle wyrafinowany, że "świecidełka" Accuphase stają się nieważne/pomijalne i wręcz tandetne przy charakterze prawdziwego dźwięku "norwega". Co więcej, model H100 może stanąć śmiało także i do konfrontacji z Accuphase E-360 - i jestem całkowicie spokojny o wynik tego pojedynku. Bo Hegel to bardzo mocny konkurent.

Accuphase E-213 stoi po stronie miłego i sympatycznego dźwięku, z dużą ilością detali i mikro-wybrzmień, a Hegel po stronie wyrafinowanego przekazu o mocnej i dosadnej charakterystyce. Plastycznej i cielesnej. Namacalnej.

Podsumowanie
Hegel H100 ma bas o niezłym rozciągnięciu, zdyscyplinowany, wielowarstwowy i jędrny, choć nie do końca referencyjny. Średnie tony są bardzo pełne, charakterystyczne dla „lampy” - nasycone i wyraźne, ale trudno tu mówić o wyjątkowej szczegółowości i skrupulatnej wierności. Duża detaliczność nie jest priorytetem dla Hegla. Soprany bardzo śpiewne i niemęczące. Gdyby ten opis zakończyć w tym miejscu, to nie wyszłaby najlepsza opinia dla „norwega”. Trzeba więc koniecznie napisać, że te powyższe elementy, pomimo, że w pojedynkę nie high-endowe, to podane łącznie tworzą arcyciekawy i wyjątkowy konglomerat plastyczności dźwięku, wglądu w jego prawdziwą wielowątkową strukturę, nieprawdopodobną stereofonię i tego co najważniejsze w odbiorze muzyki – emocje. Bo te generowane przez H100 są nieprzeciętnie żarliwe, budujące realny przekaz – pełen nut, nasączony muzyką i z rzeczywistą mocą dźwięków. Dźwięk jest elastyczny i świeży z dużą sugestywną plastyką, ze wspaniałą niepowtarzalną barwą i wyborną harmonią. Wzmacniacz narzuca głośnikom swój rytm i tempo. Angażuje je do maksymalnego wysiłku. Apodyktycznie i kompletnie. Wzorowo.

Wzmacniacz bardzo dobrze gra w połączeniu z komputerem przed wejście USB, a także z odtwarzaczami płyt CD. Ma styl gry, który każdy materiał (zarówno ten lepiej, jak i ten gorzej zrealizowany) ukazuje w sposób przyjemny dla ucha i z dużym poczuciem realności oraz namacalności dźwięku. Można powyższe zjawisko nazwać niepospolitą muzykalnością. Jest szczególnie predysponowany do źródła analogowego – gramofonu oraz magnetofonu, tym bardziej, że producent zaopatrzył H100 w świetną pętlę magnetofonową.

Hegel H100 tworzy bardzo zaawansowany dźwięk, gra bardzo bezpośrednio – wprost do uszu, prosto do serca. Wart każdej złotówki, a przy cenie 10 500 PLN to prawdziwa okazja.



Zakończenie
Ulegam silnemu wrażeniu, że opisywany wzmacniacz nareszcie kupię dla siebie. I będzie to nieodłączny kompan dla gramofonu Clearaudio Emotion…

Cena w Polsce - 10 500 PLN.

Sprzęt użyty podczas testu
Wzmacniacze: Accuphase E-213, Yaqin MC-100B (z wymienionymi lampami), Xindak MT-3
Odtwarzacz płyt CD: Musical Fidelity A1 CD-PRO
Gramofon: Clearaudio Emotion
Magnetofon kasetowy: Nakamichi Cassette Deck 1
Tuner: Rotel RT-1080
Kolumny: Vienna Acoustics Mozart Grand, Xindak MS-1201, Usher S-520 oraz Pylon Pearl Monitor
Kable: głośnikowe - Siltech Amsterdam, IMG, Klotz, interkonekty - Acrolink, Furutech, Belkin i Klotz, sieciowe - Oyaide i DIY
Kondycjoner: Bada LB-5600 oraz Filtercon
Akcesoria: stoliki VAP oraz Ostoja, sprzęt antywibracyjny: Rogoż-Audio (platforma pod gramofon oraz stopy antywibracyjne pod Hegel H100).

Dane techniczne
Dostępne na stronie producenta: TUTAJ