Polpak

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Musical Fidelity A1 CD-PRO. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Musical Fidelity A1 CD-PRO. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 4 marca 2012

Wzmacniacz lampowy Xindak MS-8




Wstęp
Po niedawnej recenzji wzmacniacza hybrydowego Xindak XA-6900 (wersja 2011r.) opartego na lampach Electro-Harmonix 6922 w sekcji przedwzmacniacza przyszła pora na prawdziwie kanoniczną lampową konstrukcję – Xindak MS-8 skonstruowaną na słynnych pentodach mocy EL34. Lampa EL34 została   przedstawiona światu przez Philpsa w 1949 roku i była rozwinięciem wypuszczonej rok wcześniej EL60 (też przez Philipsa), która nie przyjęła się na rynku ze względu na nietypowy 9-cio nóżkowy cokół. W USA zaczęto jednocześnie produkcję wiernej kopii EL34 o symbolach 6CA7. Te lampy szybko zdobyły olbrzymią popularność i stosowano je powszechnie we wzmacniaczach audio średniej mocy, a później także we wzmacniaczach gitarowych. Obecnie lampa EL34 i jej odpowiedniki cieszą się ponownie dużym uznaniem wśród melomanów i audiofili ze względu na jej parametry techniczne i dźwiękowe, które cechuje duża możliwa moc do uzyskania oraz ich specyficzne ciepło i słodycz barwy, a także obfity, sprężysty bas. Stąd jest bardzo powszechnie montowana w stopniach wyjściowych współczesnych wzmacniaczy lampowych.  Charakterystyka lampy EL34 dostępna w radiomuseum.org: TU

Wzmacniacz został wypożyczony do testów z firmy Polpak, polskiego dystrybutora marki Xindak.




Budowa
Xindak MS-8 to nowy wzmacniacz w ofercie firmy (i posiadający bliźniaczy model MS-9 z lampami KT88). Działa w konfiguracji push-pull i dysponuje mocą 2 x 32W. Oprócz 4. lamp EL34 (Shuguang) ma także pojedynczą 12AX7 (Shunguang) oraz dwie lampy 6N8 – tu 6SN7GT (też firmy Shuguang). Jest dość ciężki, bo ma aż 28 kg, ale duża masa to standard wśród wzmacniaczy lampowych. Xindak nieco odświeżył design nowej linii wzmacniaczy lampowych oraz tranzystorowych – obecny, moim zdaniem, jest bardziej elegancki, bo skromniejszy i bardziej prosty.

Model MS-8 wygląda dość surowo, ale całkiem wytwornie i stylowo. Ciekawie komponuje się szczotkowane aluminium przedniego panelu z anodyzowaną czernią górnej pokrywy na lampy (którą można zresztą łatwo zdemontować) oraz korpusu. Pod klatką na lampy znajdują się trzy puszki ukrywające transformatory: jedna większa środkowa (z aluminiową płytką na wierzchu i z dodatkowo przykręconą tabliczką znamionową) oraz dwie mniejsze po lewej i prawej stronie. 4. lampy EL34 umieszczono w tylnym rzędzie, a pozostałe 3. - w przednim. Wygląda to schludnie i logicznie. Przednia aluminiowa płyta jest minimalistyczna – można tam znaleźć wyłącznie dwa pokrętła oraz kilka lampek. Jedno pokrętło to potencjometr, a drugie to selektor wejść – do Xindaka można podłączyć 3. źródła poprzez gniazda RCA oraz 1. przez XLR. O aktualnie wybranym źródłu zawiadamia stosowna zielona dioda, a czerwona informuje o przyłączeniu do zasilania. Niestety, włącznik sieciowy umieszczono z tyłu urządzenia – tuż nad gniazdem sieciowym. Bardzo nieporęczne to rozwiązanie, tym bardziej, że nie można włączyć wzmacniacza „z pilota”. Sam pilot zdalnego sterowania jest identyczny jak np. w Xindak XA-6900 – zawiera wszystkie niezbędne funkcje do obsługi sprzętu.

Wracając jeszcze do tylnej części wzmacniacza, dodam, że znajdują się tam odczepy głośnikowe – osobne dla 4 Ohm i osobne dla 8 Ohm. Terminale utrzymane są w stylu WBT. Porządne i solidne. Wzmacniacz stoi na 4. stabilnych nóżkach – od góry metalowych, a od dołu gumowych, z lekka zaokrąglonych.

Ciekawym zabiegiem estetycznym jest przykręcenie do osłony na lampy metalowej owalnej tabliczki z logo „Xindak” – dodaje to wzmacniaczowi szyku i wywiera wrażenie luksusu, dystynkcji.




Wrażenia z odsłuchu
Po przyłączeniu wzmacniacza do zasilania zapala się na froncie czerwona lampka sieciowa, a niebieska dioda obok zaczyna mrugać. Nie wcześniej jak po mniej więcej 30. sekundach urządzenie zaczyna grać. Xindak zdecydował się, podobnie jak i w innych swoich konstrukcjach lampowych, wyposażyć urządzenie w opróżnienie włączenia – najpierw rozgrzewane są lampy prądem stałym, a dopiero później (po ich wstępnym rozgrzaniu) włącza się pozostała część układów wzmacniacza. Ta funkcja ma olbrzymie znaczenie dla trwałości lamp elektronowych.

Przed przystąpieniem do odsłuchów (oprócz oczywistego wygrzania wzmacniacza) wymieniłem fabrycznie zainstalowaną lampę sterującą Shuguang 12AX7 na Tung-Sol 12AX7, a parę Shunguang 6NS7 na radzieckie militarne – 6H8C. EL 34 pozostawiłem bez zmian, czyli tu Shunguang EL34. Dlaczego wymieniłem stockowe na takie właśnie lampy, a nie na inne? Odpowiedź jest prosta - bo je lubię. W trakcie różnych empirycznych moich doświadczeń z lampami elektronowymi, właśnie te powyżej wymienione, wypadały dźwiękowo najlepiej, bo zawsze przyjemnie i dużą muzykalnością.

Na początek muszę napisać, że bardzo, ale to bardzo lubię dźwięk wzmacniaczy lampowych i ich specyficzną ciepłą sygnaturę grania, więc nie spodziewałem się być zaskoczony nowym Xindakiem. I rzeczywiście – nie pomyliłem się! Chiński wzmacniacz gra typowo lampowo – z wyczuwalną dużą słodyczą, z okrągłymi krawędziami nut, emocjonalnie i gorąco. Ale przy tym wszystkim - z dużą masą zawierającą dużo tłuszczu i kalorii, w pięknej żywej manierze ekspresyjności barw oraz wypukłości średnicy, ale równolegle także precyzyjnie i delikatnie, przy czym owa precyzja dotyczy raczej wyobrażenia całościowego przekazu, jego skali i rangi dźwięku, niż pojedynczych mikro-detali. Lampowa poduszka dźwięku przykrywa nieco poszczególne pierwiastki tonów, które są obecne w przestrzeni, ale nie są wysuwane na pierwszy plan, a raczej pozostają w odwodzie, za kotarą. Jednak umiejscowienie instrumentów oraz głosów w przestrzeni jest dokładne - każdy z nich ma swoje ściśle przyporządkowane miejsce, lecz jest to raczej plama na scenie, a nie punkt. Innymi słowy, trójwymiar jest określany skrupulatnie przez wzmacniacz, ale zarysy dźwięków są trochę zaokrąglone, a przez to są wyraźne, lecz nie zawsze wybitnie szczegółowe. Typowa lampowa maniera, która pozwala cieszyć się miękkim, aczkolwiek swobodnym i nienachalnym przekazem, przez co wzmacniacz pokazuje więcej muzyki niż niejeden tranzystor.

Wzmacniacz Xindak posiada w brzmieniu tą lampową specyficzną potoczystość i aksamitność, ale z żadnym wypadku nie można powiedzieć, że jest zbyt ugrzecznione (uładzone), czy nie daj Boże – zbyt rozmiękczone. Przez cały czas emocje utrzymywane są w naturalnej pozycji i nie ma tu za dużego wyostrzenia, czy przesycenia barw, sprawiającego, że brzmienie zaczyna być zbyt wolne i przeciążone.

Osobnego omówienia wymagają niskie tony. Są one odbierane jako substancjonalne, z poczuciem ich dużej masy, dociążenia, a zarazem są ściśle skorelowane z pozostałymi zakresami, bo nie wysuwają się do przodu, przed szereg - są punktualne i ze zgrabną potęgą tworzą konstrukcję podtrzymującą cały pozostały przekaz. Poza tym basy wykazują dużą dozę autentyczności – są muskularne i jędrne, ale gasną dość szybko – nie dudnią, nie rozlewają się niepotrzebnie. Bardzo podobała mi się w nich punktualność i cielesność, poczucie obecności, a także ich dźwięczność wykazująca się dużą kulturą oraz niezwyczajną solidnością.

Cała średnica oddawana jest z dużą otwartością i bezpośredniością. A równocześnie miękko i z wyważeniem. Jak to wzmacniacze lampowe często czynią z dźwiękiem – jest on bliski i z lekka wygięty do przodu, przez co zarówno wokale i instrumenty grające głównie środkiem (np. fortepian lub gitara akustyczna) odbierane są jako niedalekie – wręcz dostępne na wyciągnięcie ręki, co sprzyja ułudzie obecności muzyków w pomieszczeniu odsłuchowym. Nie muszę dodawać, że wokale czarują bezpretensjonalnym ciepłem i są nacechowane dużymi emocjami i temperaturą.

Ogólna klasa dźwięku wzmacniacza jest na wysokim poziomie. Na wyższym niż by wskazywała cena urządzenia. Xindak MS-8 to nie jest jednak przykład urządzenia klasy hi-end, ale nienagannej i uczciwej klasy średniej audio.




Dobór kolumn
Testowałem wzmacniacz z 3. parami kolumn: monitorami tubowymi Xindak MS-1201, podłogowymi Vienna Acoutstics Mozart Grand oraz podstawkowymi Pylon Pearl Monitor. Najwięcej emocji i wrażeń przyniósł zestaw pierwszy.

Tubowe monitory Xindak MS-1201 prawdziwie oczarowały bardzo   zróżnicowaną paletą barw, wielopłaszczyznowymi planami oraz referencyjnymi sprężystymi oraz plastycznymi basami. Xindaki zagrały bardzo, ale to bardzo namacalnie i bezpośrednio. Można było poczuć się jak na sali koncertowej, bo przekaz bliski był autentyczności. Realistyczny.

Z kolumnami Vienna Acoustics Mozart Grand wzmacniacz Xindaka poradził sobie bez żadnych kłopotów – opanował je w całości i nadał im swój rytm oraz tempo. Dźwięk tej pary okazał się być mniej nasycony niż poprzedniego zestawu, ale nadal z pełnym temperamentem dźwięków oraz z dużym nasyceniem masą i dynamiką. Z ładną plastycznością i świetną stereofonią.

Z Pylon Pearl Monitor, pomimo tego, że to najtańsze głośniki używane w powyższym teście wzmacniacz lampowy Xindak także ukazał sporo swoich zalet. Przede wszystkim Pylony nie miały najmniejszych problemów z budową sceny, którą skonstruowały bardzo szeroko, a także dość głęboko. Poszczególni muzycy zostali precyzyjnie na niej poustawiani, a ich instrumenty zabrzmiały żywo i dużą namacalnością. Ponadto brzmienie było swobodne i nacechowane dużą energią, choć nie z taką dużą naturalnością jak z Xindaków czy Vienny. Dużym atutem Pylonów był natomiast fakt, że pomimo swoich niewielkich gabarytów zagrały bardzo obszernym i rozległym dźwiękiem, który wydawał się być większy niż wydobywający się z monitorów. Pełny i dokładny.






Konkluzja
  1. Xindak MS-8 to bardzo udany wzmacniacz na lampach EL34. Rzetelnie i rozmyślnie zbudowany z porządnych materiałów, brak w nim jakiejkolwiek tandety. Jest wspaniale masywny i ciężki. Posiada elegancki design nawiązujący do najlepszych wzorców konstrukcji lampowych – między innymi tych japońskich.
  2. Wzmacniacz o ładnej barwie dźwięku – przyjemnej i przywodzącej na myśl konstrukcje o wiele droższe. Bas wysokiego gatunku, z lekka zaokrąglony, ale z kapitalnym atakiem i nieograniczoną swobodą. Piękna emocjonalna i bogata średnica, ale nieprzesłodzona. Szczegółowość trochę gorsza niż charakteryzująca wzmacniacze tranzystorowe w podobnym pułapie cenowym, ale typowa dla przekazu lampowego.
  3. Urządzenie współpracujące chętnie z różnymi głośnikami, choć najlepiej z wysoko skutecznymi. W tym teście w najwyższym stopniu zgrały się z monitorami tubowymi Xindak MS-1201, ale z pozostałymi używanymi kolumnami w recenzji również nieźle kooperujące. Bez wysiłku i wiarygodnie.
  4. Rekomendacja „Stereo i Kolorowo – Underground”!

Dane techniczne
Konstrukcja: zintegrowany wzmacniacz lampowy, konfiguracja push-pull
Moc wyjściowa: 32 W (8 Ohmów)
Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 20 KHz
SNR: > 89 dB
THD: 0,35 % 91 KHz/2V)
Lampy na stopniu końcowym: 4 x EL-34
Lampy w sekji przedwzmacniacza: 1 x 12AX7, 2 x 6N8 (6SN7GT)
Wejścia: 3 x RCA, 1 x XLR
Masa: 28 kg
Wymiary: (W x S x G): 220 x 450 x 375 mm
Wyjścia: złącza głosnikowe WBT dla 8 Ohm i 4 Ohm
Pilot zdalnego sterowania: tak

Link na stronę producenta: TUTAJ

System testowy
Wzmacniacze: Accuphase E-213 oraz Yaqin MC-100B.
Kolumny: Vienna Acoustics Mozart Grand, Xindak MS-1201 oraz Pylon Pearl Monitor.
Źródła: odtwarzacz płyt CD - Musical Fidelity A1 CD-PRO, gramofon - Clearaudio Emotion oraz magnetofon kasetowy Nakamichi Cassette Deck 1.
Akcesoria antywibracyjne: Rogoz-Audio.
Kable: różne.

czwartek, 23 lutego 2012

Platforma antywibracyjna Rogoz-Audio 3SG40





Wstęp
Pierwszy kontakt z firmą pana Janusza Rogoża z Katowic miałem już dobrych kilka lat temu. Byłem wówczas początkującym audiofilem i usilnie poszukiwałem do ówczesnego systemu Rotela (i kolumn) optymalnych kabli. A próbowałem wtedy różnych konfiguracji, przy czym uważałem, że kabel by właściwie „zagrał” koniecznie musi być drogi i najlepiej pochodzący z uznanej międzynarodowej firmy kablarskiej, z odpowiednimi certyfikatami i pieczątkami audiofiskości, etc. Moje udręki ciągłej i jałowej eksploracji przerwał dopiero bardziej doświadczony kolega, który podpowiedział mi dobór kabli profesjonalnego Klotz’a… 

Tak trafiłem do firmy Rogoz-Audio, która wówczas jako jedyna w Polsce oferowała te przewody - mam je zresztą do dziś i są one jednymi z  moich ulubionych. Właściciel firmy, pan Janusz Rogoż od tego czasu bardzo rozwinął swoje przedsiębiorstwo, skupił się na konstrukcji i budowie mebli dedykowanych strefie audio takich jak stoliki audio, podstawy pod kolumny oraz podstawy antywibracyjne. W asortymencie można znaleźć cały wachlarz wymiarów (zresztą dostosowywanych pod indywidualne zamówienie), kolorów i wybawień wszystkich mebli audio i ich elementów – blatów, podstaw, frontów, etc. Dodam jeszcze, że kable Klotz pozostały w ofercie Rogoz do dziś…

Rogoz-Audio zaopatruje także Europę zachodnią w swoje wyroby – np. można kupić jego produkty (głównie podstawy pod kolumny Harbeth) w Hiszpanii w dużym sklepie Style&Sound: TU


Budowa
Jak już napisałem wcześniej, kupując platformę antywibracyjną Rogoz-Audio (lub inny mebel audio) można wybrać wybarwienie w nieograniczonej wręcz palecie barw, wśród różnych odmian drewna blatów lub naturalnie – wymiarów. Można powiedzieć, że firma realizuje każde zamówienie pod indywidualne zapotrzebowanie i gust. Bardzo profesjonalne i elastyczne podejście do klienta i rynku.

Paczka z platformą przyjechała do mnie do domu zapakowana pancernie i tak ściśle opakowana na przemian wielowarstwowo folią bąbelkową i tekturą falistą, że przypominała strukturą rosyjską matrioszkę. Po uporaniu się z odpakowaniem, co zajęło około 10. minut, zająłem się złożeniem platformy – tak upłynęło następne 15. minut. Ten proces, choć był łatwy, to wymagający nieco cierpliwości i uwagi – szczególnie przy wkręcaniu kolców i ustawianiu poszczególnych elementów jeden na drugi. Dodatkowy wysiłek należy skierować na właściwe wypoziomowanie górnego blatu.



Komplet składa się z 6. złoconych kolców, które należy wkręcić w podstawę od dołu i od góry. Górne 3. kolce stanowią podporę dla blatu, a 3. dolne podstawę nóżek - te dodatkowo stoją na 3. metalowych podstawkach (w zestawie i także złoconych). Stelaż to konstrukcja metalowa malowana proszkowo na czarny mat. Wnętrze rur zawiera wsypany wyprażony piasek balastowy, który zwiększa masę. Proszę mi wierzyć, że platforma jest okrutnie ciężka - i bardzo dobrze! Blat wykonany jest z solidnego i masywnego (dużo ważącego) kawałka płyty MDF (40 mm grubości) pokrytej fornirem z naturalnej drewnianej okleiny. Jej jakość jest bardzo wysoka, można powiedzieć – gabinetowa. 

Blat od spodu ma przyklejone 3. metalowe okrągłe podstawki ze żłobieniami, na których opierają się 3. kolce zamontowane na metalowym stelażu podstawy. Całość wywiera bardzo korzystne wrażenie zarówno pod względem wysokiej próby wykonawstwa jak i stabilności budowy oraz jej trwałości. Producent zapewnia, że platforma antywibracyjna wytrzymuje obciążenie do 150 kg, czyli innymi słowami, może na nią wejść bez szkody dla jej konstrukcji dwóch dorosłych mężczyzn (sic!). Budowa i wykonanie budzi prawdziwy szacunek – ciekawe czy przełoży to się na jakość dźwięku podczas odsłuchów?

Założenia i cel testu
Od pewnego czasu jestem zwolennikiem dźwięku analogowego, posiadam gramofon niemieckiej firmy Clearaudio - model Emotion. Jest to gramofon o delikatnej budowie - plinta z płyty akrylowej, talerz i nogi wykonane także z akrylu. Cała konstrukcja podatna jest na wibracje, a te jak wiadomo nie sprzyjają jakości odsłuchów z gramofonu. Wibracje są częścią normalnego życia, wszystko dookoła drga, wibruje – ciągle porusza się. Samochody, samoloty, ludzie, etc. W mieszkaniu, które jest najczęściej częścią większego domu drgania są przenoszone przez całą konstrukcję budynku, a dodatkowo człowiek poruszając się w nim wprawia w wibracje przedmioty sztywne. Słuchając muzyki lub rozmawiając człowiek wytwarza ciśnienie akustyczne, fale dźwiękowe, które także rezonują ze sprzętem grającym – w tym i z gramofonem. Dlatego eliminacja wibracji jest niezwykle ważna dla właściwego i wiernego dźwięku generowanego przez sprzęt audio. 

Oczywiście, gramofon najbardziej jest narażony na „skażenie” drganiami z zewnątrz – dochodzi tu do sprzężeń i pojawiają się kłopoty z niskim basem, który często „rozłazi się”, staje się nieczytelny. Ten sam gramofon, z tą samą wkładką postawiony na dwóch różnych podłożach (pod względem stabilności i masy) może inaczej zagrać! Izolacja gramofonu od środowiska zewnętrznego wibracji oraz podmuchu akustycznego ma duży wpływ na jakość słuchanej muzyki. Bardzo ważne jest izolowanie gramofonu (lub pozostałych urządzeń) od wibracji generowanych przez głośniki. Chodzi o przerwanie akustycznego sprzężenia zwrotnego pomiędzy membranami głośników, a elektroniką. Zjawisko dotyczy głównie niskich częstotliwości, przenoszonych przez podłogę i podłoże. 

Rezonansowe wzbudzenie elektronicznych i mechanicznych elementów urządzeń (źródeł i wzmacniaczy) powraca w formie zmodulowanego sygnału (podbarwień) z powrotem do głośników i odtwarzane jest ponownie jako artefakt (wtórny sygnał nałożony na sygnał pierwotny z opóźnieniem fazowym). W efekcie powstaje sprzężenie, działające przez cały czas i jest słyszalne w formie szkodliwych podbarwień (sygnatur). Oczywiście, to tylko krótkie streszczenie problemu separacji gramofonu (i innych sprzętów audio), bo ten temat jest bardziej złożony, ale to nie on jest przedmiotem niniejszego opisu…

Do tej pory mój gramofon stał na stoliku audio firmy VAP, który jest sam w sobie konstrukcją niesłychanie solidną i ciężką. Stoi dodatkowo na wysokich kolcach, postawionych na metalowych podkładkach z gumowym podklejeniem od dołu. Niestety, górny blat stolika VAP wykonany jest ze szkła hartowanego, a szkło nie jest dobrym izolatorem drgań. Dlatego też zdecydowałem się wybrać platformę antywibracyjną Rogoz-Audio, bo ma ona gruby i masywny blat drewniany, a także dużą masę własną, co może mieć fundamentalne znaczenie dla jakości generowanego dźwięku ustawionego na nim gramofonu. Niezaprzeczalną wartością dodaną jest możliwość umieszczenia pod blatem platformy przedwzmacniacza gramofonowego - w bezpośredniej lokalizacji tuż przy gramofonie (zdjęcie poniżej).



Poza testowaniem gramofonu, na platformie będę także ustawiał wzmacniacze oraz odtwarzacz płyt CD.

Wpływ platformy na jakość dźwięku
Bez zbędnych wstępów od razu napiszę, że gramofon Clearaudio Emotion postawiony na platformie Rogoz-Audio zyskał na jakości i kulturze dźwięku. Ba! Bardzo zyskał. Przede wszystkim całkowicie zniknął niekiedy pojawiający się „kluskowaty” bas, denerwujący swoją rozlazłością i dudnieniem. Naturalnie, nie zawsze i na każdej płycie ten „niechciany” bas był przedtem obecny, ale na tyle często, że warto było zaopatrzyć się w platformę. Kolejnym odczuwalnym profitem była struktura basu, jego słyszalne polepszenie wielowarstwowości oraz sprężystości – na nagraniach z kontrabasem wreszcie jego niskie tony stały się bardzo wyraźnie rozróżnialne i zróżnicowane, co na szklanym blacie stolika VAP było nie tyle niemożliwe, co utrudnione, bo z lekka zamazane. Tu, z nową platformą nastąpiło całkowite odkrycie basu, jego eksplikacja i ukazanie pięknego złożenia. Wielopoziomowości. Większej sprężystości i odczuwalności. 

Dalsze korzyści w dźwięku już nie były tak spektakularne jak powyższe, co nie znaczy, że niezauważalne, lecz bardziej subtelne. Można było odnotować lekkie poszerzenie się sceny, jej zróżnicowanie i umiejscowienie poszczególnych instrumentów. Separację i detaliczność. Nie chcę tu pisać, że „nagle stanąłem twarzą w twarz z Elvisem śpiewającym >Love me tender<” lub, że „podczas słuchania V Symfonii zdawało mi się widzieć i witać się z samym Bethoveenem”, bo nie o to mi chodzi, ale mogę z całą odpowiedzialnością napisać, że progres w naturalności dźwięku gramofonu jest odczuwalny i jako taki, prawdziwy i rzetelny. Przychodzący rzeczywiście.





Osobnym zagadnieniem i swoistą jakością były natomiast zmiany w dźwięku stawianych na platformie innych urządzeń niż gramofon. Po kolei przetestowałem odtwarzacz płyt CD oraz wzmacniacze Hegel H70 oraz Accuphase E-213. Analogicznie jak przy gramofonie, modyfikacje brzmienia „przed i po” oczywiście były, ale nie były one tak jednoznacznie wyraźne i spektakularne jak np. z basem winyli. Co nie oznacza, że przemiany te należy uznać za nieważne, czy nieistotne. W żadnym wypadku! Moim pragnieniem jest zaznaczyć, że choć polepszenie dźwięku jest, to nie należy się nastawiać na szokujące różnice, a raczej delikatną odmianę sprzyjającą w ogólnym charakterze odbioru muzyki. Podkreślenia jej obrysu i skali mikro.

Odtwarzacz płyt CD Musical Fidelity A1 CD-PRO postawiony na platformie dostał więcej konturów dźwięków, ich uchwytności i wymiarów. Także i basy zyskały na dociążeniu oraz tzw. mięsistości, polepszył się atak basu, który zaczął jeszcze niżej schodzić - dotyczyło to w szczególności nagrań akustycznych, bo np. w rockowych mniej ten proces był odczuwalny. Podobnie stało się ze stereofonią, która poszerzyła się, przybrała nieomal uchwytną formę i fakturę.

Wzmacniacze okazały się najmniej podatne na wibracje, drgania podłoża. Czasami miałem wrażenie, że dzięki platformie dźwięk dostawał szczególnej głębi oraz nasycenia oraz zmieniał charakter w bardziej płynny i gładki. Zmiany te były już mocno subtelne i często na granicy percepcji - być może nie mam jeszcze tyle osłuchania, co starsi koledzy redaktorzy z periodyków audio, by wszystko wyraźnie i jednoznacznie rejestrować własnym narządem słuchu. Tak, czy inaczej nawet najmniejszy korzystny wpływ na dźwięk, to jest to czego audiofil poszukuje i ta wartość, jako taka jest cenna sama w sobie.



Co istotne i niezwykle ważne, wzrost jakości dźwięku zyskiwał dodatkowo podczas ustawiania urządzeń na stopach antywibracyjnych Rogoz-Audio BW40, które raz to dodawałam lub odejmowałem z systemu audio. Przyrost korzyści w brzmieniu zwielokrotniał się, przybierał jeszcze bardziej namacalne i fizyczne istnienie. Odnosi się to w równym stopniu do wszystkich sprzętów – zarówno gramofonu, jak i odtwarzacza płyt CD oraz wzmacniaczy. Zapraszam wkrótce P.T. Czytelników na osobny test stóp BW40 na „Stereo i Kolorowo”, bo są one na tyle innowacyjnym produktem, że wartym szczegółowego opisu.




Konkluzja
  1. Platforma antywibracyjna o bardzo solidnej konstrukcji i budowie, kapitalnej jakości wykończenia. Wysoki ciężar własny sprzyjający izolacji od zewnętrznych drgań. Wykonywana przez producenta pod indywidualne zamówienie w wielu możliwych rozmiarach i wykończeniu.
  2. Największy korzystny wpływ platforma przyniosła dźwiękowi gramofonu, dotyczy to w szczególności struktury basu, którego zmiana miała maksymalny wolumen. Zaskakująco duży, można napisać. Poza tym zyskała scena i przestrzenność przekazu. Gramofon ukazał wszystkie swoje możliwości i zagrał dużo, dużo lepiej niż postawiony wcześniej na szklanym stoliku VAP.
  3. Duży pożytek dla dźwięku zanotowano przy odtwarzaniu płyt CD z odtwarzacza postawionego na 3SG40 – bas ujędrnił się i zaczął niżej schodzić, a zjawiska stereofoniczne wyklarowały się. Przekaz zyskał bezpośredniość i namacalność.
  4. Wzmacniacze stawiane na platformie okazały się najmniej podatne na zewnętrze wibracje, więc odseparowane na niej najmniej modyfikowały dźwięk. Subtelnie i delikatnie, lecz nadal w dobrym kierunku korzyści głębi i nasycenia barw. Ponadto, nieznacznie, aczkolwiek zauważalnie zyskiwała detaliczność.
  5. Wszystkie korzyści zwielokrotniały się, kiedy dodatkowo używano w teście stóp antywibracyjnych Rogoz-Audio BW-40.
  6. Myślę, że platforma może być wykorzystana jako świetna podstawa dla kolumn podstawkowych – monitorów. Jej budowa i świetna izolacja od środowiska drgań bardzo ją do tej funkcji predysponują.
Dane techniczne
Wysokość całkowita – 170 mm
Szerokość całkowita – 550 mm
Głębokość całkowita – 450 mm
Profile nóg – rury stalowe (80 mm)
Obciążenie półki – do 150 kg
Balast – piasek

W zestawie:
1 stelaż stalowy
1 blat
6 stozków do regulowania poziomu
3 talerzyki separujące
3 pasywne podkładki chroniące podłoże

Link na stronę producenta: TUTAJ

czwartek, 16 lutego 2012

Kolumny podstawkowe Pylon Pearl Monitor



Wstęp
Po raz drugi mam sympatyczną możliwość bliskiego kontaktu z produktem polskiej firmy Pylon SA - poprzednio były to kolumny podłogowe Pylon Pearl, które opisałem TUTAJ. Wówczas testowałem je w połączeniu z wzmacniaczami Accuphase E-213, lampą Yaqin MC-100B oraz dzielonym zestawem Rotel RC-03/RB-03/RB-03, a także ze wzmacniaczem Yamaha A-S500 (recenzja TU). Muszę przyznać, że byłem wtedy pod dużym wrażeniem tych głośników, bo każdorazowo zagrały co najmniej dobrze, a przy uwzględnieniu ich dość umiarkowanej ceny wręcz wybitnie. Rzadko zdarzają się takie przypadki, aby tani produkt bez kompleksów mógł być zestawiany z konstrukcjami o wiele droższymi jeśli chodzi o dźwięk, bo budowa i wykończenie Pylonów Pearl już zdradzają poczynione oszczędności. Tak, czy inaczej Pylony zaoferowały rasowy i w pełni zharmonizowany oraz angażujący dźwięk, a przez to, że są niedrogie mogą być dostępne dla wielu początkujących adeptów dobrego hi-fi. I chwała za to.

Pylony Pearl Monitor są w zasadzie konstrukcją bliźniaczą do podłogówek Pylon, bo te duże są właściwie też monitorami, bo ich wielkie skrzynki przedzielone są na wysokości 2/3 stałą przegrodą wewnątrz co czyni je monitorami w skórze podłogówek. Jednak pomimo tych wielu podobieństw mogą te dwie pary charakteryzować się inną sygnaturą dźwięku. Kiedy więc przedstawiciel producenta Pylon SA zaproponował mi monitory do testu od razu je przygarnąłem, by móc zaspokoić ciekawość co do brzmienia „mniejszych braci”.

Pylon S.A.
Pylon Audio to firma, mająca swój zakład produkcyjny w Przyborkach koło Wrześni, a siedziba zarządu mieści się w Warszawie. Firma od lat specjalizuje się w produkcji obudów głośnikowych, które wytwarza dla odbiorców zarówno w Polsce jak i za granicą. W zeszłym roku zaś rozpoczęto ze sporym sukcesem wytwarzać własne konstrukcje kolumn. W chwili obecnej w ofercie jest już całkiem pokaźna kolekcja, a na dniach ma nastąpić premiera nowego modelu – Amber opartego głośnikach na własnej konstrukcji.

Budowa
Dla przypomnienia, jeszcze raz napiszę, że Pylon Pearl oraz Pylon Pearl Monitor to jest konstrukcja nieomal tożsama, ponieważ model Pylon Pearl to są monitory osadzone na zabudowanej podstawie, z zewnątrz wyglądające jak kolumny podłogowe. Po odjęciu tej podstawy otrzymuje się właśnie …Pylony Pearl Monitor. Wartością dodaną projektu dużych Pylonów jest to, że w komplecie otrzymuje się monitor w dużej skrzynce, a za osobną porządną podstawę do Monitora trzeba jednak zapłacić kilkaset złotych.






Zastosowane głośniki (w obu parach Pearl identyczne): Tonsil GDN 17/40 i Tonsil DWK 10/80/26. Wysokość 39 cm to dość dużo jak na monitory, a dodatkowo szerokość – 20 cm i głębokość - 25 cm czyni je naprawdę dużymi skrzynkami, które zestawione np. z Usher S-520 zdecydowanie dominują rozmiarami. Producent udziela 36 miesięcznej gwarancji na kolumny. Tu także zastosowano ciekawy zabieg wizualny polegający na wysunięciu rantu bocznych ścianek do przodu, co dodaje kolumnom wintadżowego charakteru i zdecydowanie sprzyja ogólnej estetyce. Monitory są zgrabne, o klasycznych proporcjach i wizualnie sprawiają bardzo korzystne wrażenia – nie czuć w najmniejszym stopniu ich „taniości”. Zastosowane materiały do ich budowy są przyzwoite - folia winylowa imitująca okleinę drewnianą nie razi sztucznością, a można w niej doszukać się nawet pewnej elegancji i szyku. Przynajmniej mi do gustu bardziej przypadła właśnie ta drewnopodobna okleina, niż wykończenie tzw. na połysk, które, pomimo, że droższe to dla mnie mniej imponujące i korzystne dla kolumn tego typu jak Pearle.
Z dołu frontu zamontowano logo Pylon w kolorze srebrnym. Z tyłu umieszczono parę pojedynczych terminali głośnikowych, wylot bass-refleksu oraz tabliczkę znamionową. Brak w komplecie kolców tak jak to miało miejsce w Pylonach Pearl.

Wrażenia z odsłuchu
Na początek podłączyłem je do wzmacniacza Accuphase E-213, który od kilku lat jest moim ulubionym. Tu nie było niespodzianek – Monitory okazały się, podobnie jak wcześniej podłogówki, grać bardzo przyjemnie, w ciekawej pełnej manierze wrażenia dużej obfitości dźwięku, który można prosto scharakteryzować jako kulturalny, z wieloma cechami stabilnej dojrzałości i pełnej harmonii. Naprawdę, nie wiem skąd patent na tak dobre dźwięki, jaki tajemny sekret, posiadają konstruktorzy Pylona? Być może tym sposobem na dobry sound jest po prostu prostota budowy? Żadnych wygłuszeń, niepotrzebnych elementów, zbędnych filozofii? Prosta skrzynka i proste, choć przyzwoite głośniki. To wszystko. A w rezultacie powstały monitory o dużej dozie naturalności w wielu fazach i pasmach. Np. soprany nie kłują w uszy, (czego organicznie nie znoszę), ale jednocześnie są wyraźne i czuć ich silną obecność.

Na płycie Torda Gustavsena „The Well” (ECM/Universal) czynele słuchacz odbiera jakby siedział zaraz obok perkusisty, bo dookolnie i prawdziwie. Fortepian Torda brzmi z ciepłą i wielowymiarową plastyką znaną mi z wielu droższych i renomowanych konstrukcji, bo namacalnie i pełnym wypełnieniem/reprodukcją klawiatury z odczuwalnymi mikrowybrzmieniami i tonami. Klasowo. W ogóle średnica to królestwo Monitorów – dużo dobrego tu się dzieje i co ważne, że pomimo jej dużego zagęszczenia nie ma większych kłopotów z precyzją i rozdzielczością. W tym miejscu muszę dodać, że jak na pułap do 1000zł średnica jest wybitna, ale dla obiektywności testu nadmienię, że np. monitory Xavian XN 125 SE mają średnie tony więcej rozbudowane i brzmią bardziej zaawansowanie, ale i kosztują 7. razy drożej. To była dygresja dla właściwego pozycjonowania niniejszego opisu Pylonów.




Monitory podłączone do wzmacniacza hybrydowego Xindak XA-6900 (wersja 2011r) zaskoczyły bardzo pozytywnie piękną homogeniczną barwą reprodukowanej muzyki. Dodam, że wzmacniacz Xindak w stopniu przedwzmacniacza posiada dwie lampy elektronowe 6922, a końcówkach mocy po dwie pary tranzystorów Toshiba, które dają moc 2 x 100 Wat przy obciążeniu 8 Ohm. Ta malownicza barwa na pewno częściowo pochodzi z lamp Xindaka, owego „przetarcia” przez bańki 6922, jednak duża jej część jest konstytucyjną własnością Pylon Monitor, które mają umiejętność dostosowywania się do jakości amplifikacji, innymi słowy Monitory przystosowały się w sposób idealny do wzmacniacza hybrydowego Xindak produkując pełnopasmowy i całkowicie dojrzały dźwięk o przyjemnej gładkiej sygnaturze i niosący w sobie wiele informacji o nagraniu. Być może nie jest on tak analityczny jak z Accuphase E-213, ale nadal na istotnym poziomie dokładności z dużą dozą wglądu wewnątrz zapisu nutowego. Co ciekawe, pomimo tego, że są to monitory to mają pokaźny szkielet basu, na którym opiera się pozostała część konstrukcji dźwięku. Niskie tony bez wysiłku wyznaczają puls, są przy tym szybkie i sprężyste, a za tym pulsem idzie reszta pasma – środek i góra. Średnica jest aksamitna/kremowa, ale i ciut przyciemniona (w Xinadaku więcej niż w E-213), wyraźnie nieco wyoblona do przodu i dobrze pozszywana z resztą zakresów – trudno tu cokolwiek w tej kwestii zarzucić Pylonom, choć są oczywiście konstrukcje bezwzględnie lepsze (np. Paradigm Monitor v.7), to w tej cenie na próżno by szukać czegoś obiektywnie lepszego. Góra niedominująca, bez słyszalnych szelestów, perlista – atrakcyjna. Jedno, czego brakuje to niekiedy rozciągnięcia przestrzeni w głąb, bo z szerokością sceny Monitory radzą sobie dobrze, lecz przy kolumnach na około 900zł należy zrekalibrować percepcję i nie mieć zbytnich wymagań, bo ostatecznie Pylony produkują bardzo zdrowy i jędrny dźwięk o przyjemnym charakterze.

Z przedwzmacniaczem Rotel RC-03 oraz dwiema końcówkami mocy Rotel RB-03 o mocy 170 Wat na kanał małe „perełki” zagrały bez żadnych kompleksów. Dźwięk był mocny i dynamiczny, ze sporym nasyceniem szczegółami i wyrazistością, bez przesadnej transparentności, co może przeszkadzać przy nagraniach bardzo gęstych, ale dla 95 % słuchanego repertuaru jest całkowicie wystarczające. Co istotne, balans tonalny był więcej niż poprawny, a bas miał odpowiedni ciężar i zwinność, lecz był bez pełnego spektrum, bo obcięty w mniej więcej 2/3 od dołu, co czasami przy partiach np. kontrabasu nie dawało pełnej informacji o nagraniu, a jedynie jego dość istotną część. Dla uczciwości opisu, muszę dodawać, że to zjawisko jest typowe dla większości monitorów, więc można rzec, że normalne, ale z drugiej strony są kolumny podstawkowe, które pozwalają cieszyć się niższym basem.



Z zestawem Yamaha PianoCraft E810 Pylony Monitor stworzyły sympatyczną synergię, o dużej muzykalności i z rozsądną dawką szczegółowości. PianoCraft jest dość grymaśny względem towarzystwa innych kolumn niż dedykowane firmowe, ale Monitory zostały przyjęte przez jednostkę centralną Yamahy swobodnie i naturalnie. Być może znaczenie tu ma impedancja kolumn 6 Ohm, czyli identyczna jak monitorów Yamahy? Tak, czy inaczej mogę śmiało zarekomendować Pylony jako ewentualne zastępstwo dla kolumn Yamaha. Wydatek niewielki, a słyszalny progres dla dźwięku jest spory. Szczególnie pojawiło się więcej świeżego basu o sporej jędrności i dużym zróżnicowaniu. Ponadto, poszerzyła się przestrzeń, a średnica stała się bardziej nasycona tonami oraz mikrotronami. Wydaje się, że może to być racjonalny zestaw - Yamaha PianoCraft plus Pylon Pearl Monitor, tym bardziej, że elektronika PianoCrafta ma swoje ograniczenia typowe dla budżetowych miniwież: braki w średnicy, niedoskonała rozdzielczość oraz ubytki w najniższym basie, a Monitory jako kolumny bardzo uniwersalne i łatwo przystosowujące się do elektroniki umiejętnie te wady/niedociągnięcia Yamahy maskują (ukrywają) – ich wspólny dźwięk wydaje się być wyższej klasy niż każdego elementu z osobna, występuje tu specyficzna synergia, a może nawet idiosynkrazja (?). Nawiasem mówiąc, niełatwo dobrać optymalne głośniki do PianoCrafta – te droższe, z klasy wyższej niż sama Yamaha, mówiąc krótko – marnują się w takim zestawie, ponieważ nie mogą pokazać wszystkich swoich zalet – swoją przygodę z próbą doboru innych niż firmowe kolumny do Yamaha PianoCraft E810 opisałem TUTAJ, dlatego przed ewentualnym zakupem innych niż oryginalne namawiam do ich odsłuchów.

Podsumowanie
Pylony Pearl Monitor to przykład udanej konstrukcji, o estetycznym klasycznym kształcie kolumn podstawkowych, bez wrażenia wizualnej taniości. Oferujące wyważony dźwięk – efektowny i rozbudowany, ale nie efekciarski. Monitory generują przyjemnie zharmonizowany dźwięk o wielu cechach predysponujących je do klasy wyższej, ładnie budujące przestrzeń. Głośniki w sam raz na początek przygody z audio lub jako monitory do drugiego systemu audiofila np. do miniwieży, gdzie mogą wybornie sprawdzić się, ponieważ posiadają one dużą umiejętność elastycznej adaptacji do elektroniki - maskowania kiedy potrzeba, jej niedociągnięć oraz ukrywania własnych wad wynikających z taniości konstrukcji, co jest ewidentną zaletą tych głośników i ten fakt jako taki zasługuje na duże uznanie dla konstruktorów firmy Pylon.

W porównaniu do dużych Pylon Pearl grające niemal identycznie, więc ewentualny wybór najprawdopodobniej zależeć będzie od indywidualnych preferencji oraz ilości miejsca w pomieszczeniu odsłuchowym. Osobiście, gdybym miał wybrać tylko jedną z tych par to zdecydowałbym się na wersję Monitor, ponieważ lubię kształty klasycznego monitora stojącego na podstawkach, ewentualnie na półce nad biurkiem, gdzie podczas intensywnej pracy można słuchać miłego i relaksacyjnego dźwięku Pylonów…


Specyfikacja techniczna:
Impedancja    6 Ohm
Pasmo przenoszenia     47 - 23 000 Hz 
Efektywność    88dB 
Wymiary [W x H x D]     200 x 390 x 250 mm
Waga    7 kg / sztuka
Głośnik niskotonowy    GDN 17/40 4 Ohm
Głośnik wysokotonowy    GDWK 10/80/26 8 Ohm
Gwarancja 36 miesięcy
Wybarwienie: czarny, orzech, wenge
Wybarwienie specjalne: biały oraz czarny wysoki połysk
Link do omawianego modelu TUTAJ

piątek, 20 stycznia 2012

Wzmacniacz Ibuki-Amplifier firmy Musica




Wstęp
Nigdy nie przypuszczałem, że będzie mi dane pisać o tak nietypowym urządzeniu jak Ibuki-Amplifier. Jego gabaryty są niezwykle małe - wygląda najwyżej na przedwzmacniacz gramofonowy lub ewentualnie mały DAC. Na pewno nie ma prezencji prawdziwego, normalnego wzmacniacza, a zabaweczki. Moja pierwsza myśl, po wyjęciu go z pudełka to - o, jaki ładny - szkoda malucha, bo zaraz polegnie z kretesem w konfrontacji z Heglem H200, którego właśnie testowałem oraz, że, po wpięciu do niego kolumn podłogowych Vienna Acoustic Mozart Grand „udusi się” biedaczek nimi. Nic bardziej mylnego, proszę Państwa! Ale od początku.





Musica Corporation
Ibuki jest produkowany przez japońską firmę Musica Corporation, która, jak do tej pory, mało znana jest w Polsce, a posiadająca w swojej ofercie dużo sprzętu hi-fi. Ibuki-Amplifier przynależy do serii, do której zaliczają się także przedwzmacniacz gramofonowy oraz DAC zamknięte w takich samych małych obudowach jak Ibuki. Oprócz tego w Musica produkowanych jest wiele innych sprzętów audio o bardziej klasycznych rozmiarach, a zdobionych japońską symboliką. Główna siedziba przedsiębiorstwa mieści się w Sekigahara, będący częścią miasta Ogaki (prefektura Gifu) - niedaleko wysokich gór oraz malowniczego szczytu o nazwie …Ibuki o wysokości 1 377 m n.p.m.



Budowa - kilka słów 
Jak napisałem we wstępie, Ibuki jest śliczny. Przypomina dużą podłużną czarną kostkę wykonaną z czystej laki. Na górnej pokrywie znajdują się złocone malunki (przypominające inkrustacje)  kwiatków, listków oraz nazwa wzmacniacza i kilka japońskich symboli. Na froncie umieszczono pokrętło potencjometru zamontowane na drewnianej płytce z widocznym usłojeniem. W tejże płytce wkomponowano mały hebelkowy selektor dwóch wejść oraz włącznik sieciowy w jednym. Z tyłu jest bardzo mało miejsca, ale konstruktorom udało się tam umieścić dwie pary bardzo porządnych metalowych terminali głośnikowych, dwie pary złoconych gniazd RCA oraz wtyk sieciowy (zakręcany) zewnętrznego zasilacza. Do wzmacniacza dołączana jest podkładka z czarnego polerowanego marmuru ze złotym grawerunkiem. Piękna rzecz.

Ibuki-Amplifier, jak pisze producent, to wzmacniacz o czysto analogowej budowie – bez procesu wzmacniania cyfrowego. Osobny zewnętrzny zasilacz ma odseparowywać urządzenie od szumów cyfrowych. Deklarowana moc wzmacniacza to 2 x 20W.





Dźwięk
Maciupeńki, niezbyt silny wzmacniacz i duże kolumny podłogowe Vienna Acoustic Mozart Grand – czy to może dobrze zagrać? Otóż może! Po podłączeniu interkonektami odtwarzacza płyt CD Musical Fidelity A1 CD-PRO (i głośników, oczywiście), a następnie po przełączeniu mikroskopijnego hebelka na właściwe ustawienie do uszu dociera bardzo pełny dźwięk, wielce nasycony nutami, gęsty i harmonijny, z nieprawdopodobnie dużym i obfitym basem. Szlachetny. Czary, czy co? Po większym odkręceniu potencjometru dźwięk nadal zachowuje się nadzwyczaj poprawnie – nic nie buczy, wzmacniacz trzyma całkowitą kontrolę nad kolumnami. Bardzo zwraca uwagę prawdziwość odwzorowywania basu, kontrabas brzmi jak prawdziwy kontrabas, struny drgają i przekazują niskie tony powietrzu. Dawno nie słyszałem tak wiernego „double bassu”.

Dźwięk jest bardzo przyjazny i miły, bez skrępowania budujący szeroką scenę – z rozmachem i odpowiednią detalicznością. Bardzo ładnie, niczym dobra lampa 300B, filtruje średnicę od innych podzakresów i ładnie wypycha ją trochę do przodu, przez co wokale odbierane blisko i czysto, z właściwymi emocjami i prawdziwą słodyczą - choć, w związku z tym, z lekko zaburzoną naturalnością. Co istotne, cały dźwięk jest bardzo kulturalny, o wysokiej jakości – charakterystyczny dla urządzeń zbliżonych do sfer high-endu. Czarujący.

Zestawienie z kolumnami
Wzmacniacz podłączałem do różnych kolumn – zarówno monitorów, jak i podłogówek. Na przykład z podstawkowymi Klipsch Synergy B2 było całkiem nieźle, ale to nie była ta wysoka jakość i pełnia dźwięku jak w zastawieniu z Viennami. Z innymi monitorami – Usher S520 było już znacznie lepiej, choć dalej nie do końca przekonująco. Myślę, że szkoda „psuć” Ibuki mezaliansem głośników z niższych sfer, bo on, jako arystokrata, zasługuje wyłącznie na towarzystwo klasy wyższej. Z dużymi kolumnami Harpia Acoustics  300B Mini lub Vienna Acoustics Mozart Grand – było wspaniale i detalicznie, z rozmachem i z precyzją, spektakularnie, lecz czuć, że te głośniki stać by było na jeszcze więcej (z innym wzmacniaczem). Bardzo dobrze Ibuki zagrał także z monitorami Xavian XN 125SE (recenzja TU), które mają bardzo dojrzałe i rozbudowane brzmienie, a są wymagające – wzmacniacz z wielką klasą je wysterował i opanował, przekaz okazał się być bardzo obszerny i spójny, z dużym basem i nisko schodzącym, czasami jedynie przy wyższych poziomach dźwięku czasami tracący z lekka kontrolę.  Podsumowując, uważam, że warto próbować podłączać Ibuki do dużych kolumn, a niekoniecznie do monitorów, które paradoksalnie najczęściej do prawidłowego odwzorowania dźwięku potrzebują dużo prądu, dopiero wówczas ukazują cały swój potencjał. Inaczej jest w przypadku podłogówek, które wyposażone są w głośniki niskotonowe o dużej średnicy – aby uzyskać z nich odpowiednie nasycenie i zejście basu wcale nie trzeba dużo mocy i co istotne, nawet przy niewielkim poziomie głośności można uzyskać pełnozakresowy dźwięk. To, co piszę, to nie herezja, a obserwacje własne poparte tezami pana Koji Okazaki – głównego konstruktora kolumn Soavo firmy Yamaha. I choć, stoi to w sprzeczności z powyższymi uwagami, to ostatecznie najbardziej do gustu przypadło mi połączenie Ibuki plus Xavian XN 125 SE, a następnie Vienna Acoustics Mozart Grand oraz Harpia Acoustics 300B Mini.




Konfrontacji z kolumnami Harpia Acoustics 300B Mini oraz Xavian XN 125SE dokonałem dzięki uprzejmości salonu audio Premium Sound w Gdańsku. 

David kontra Goliat
Tak, jak napisałem w zapowiedzi testu, postanowiłem porównać ze sobą bezpośrednio wzmacniacze Ibuki i Hegel H200 (recenzja TU). Zestawienie, z pozoru całkowicie nieuprawnione to przyniosło bardzo pozytywne niespodzianki. Hegel gra bardzo mocno, muskularnie, lecz nie agresywnie, z polotem i detalicznością, z dużą masą i mnóstwem dźwiękiem, ale przy okazji bardzo przyjemnie. To trudny zawodnik do pokonania, więc Ibuki-Amplifier nie miał łatwego zadania. Ale w tym porównaniu „japończyk” poradził sobie nadzwyczaj dobrze – jego sposób budowania sceny - niesłychanie obszernej i głębokiej oraz perfekcyjnie zorganizowanej, wyznaczył bardzo wysoki pułap jakościowy. Warto zwrócić uwagę, że Ibuki ma tak wciągający i angażujący emocjonalnie dźwięk, że wprost trudno się od niego uwolnić, tak jest hipnotyzujący. Ach, te namacalne basy i nieprawdopodobnie dźwięczne tony! Rewelacja w każdym względzie. Ibuki gra bardzo przymilnie – jak świetna lampa, ciepło, ale i z olbrzymią ilością szczegółów. Niestety, Hegel H200 swą wysokim poziomem i kulturą gry z lekka „przykrył” malucha, a powyżej pewnych poziomów głośności – zostawiał w tyle mięsistością i realizmem barw. Podsumowując, Ibuki to czysta przyjemność odsłuchów, dojrzałość i pełna scena, a Hegel wielka moc, niesamowita precyzja i szczegółowość. Trzeba ponadto mieć na uwadze, że Ibuki-Amplifier kosztuje około 4 000 zł, a Hegel – 15 000 zł.





Konkluzja
Ibuki-Amplifier gra naprawdę nieźle, a uwzględniając jego mikroskopijne rozmiary – wspaniale. Bezkompleksowo przekazuje całą paletę dźwięków, gęsto, dobitnie i namacalnie. Posiada referencyjną barwę przekazu, kapitalnie ukazuje przestrzenność nagrań. Bardzo ładnie rysuje bas – sprężyście i wiernie, świetnie oddaje wokale – w sposób wiarygodny i emocjonalny, z ciepłem i z wysublimowaniem. Zasłużona rekomendacja!

Najlepiej zestawić go z dużymi kolumnami podłogowymi, (ale nie z za dużymi – optymalne to kompaktowe rozmiary) - o ile pomieszczenie odsłuchowe to nie będzie hala w lofcie, a normalny pokój około 25-30 m2.

Ibuki-Amplifier z porównania z norweskim gigantem Hegel H200 wyszedł obronną ręką i bez wstydu, choć ten drugi okazał się być bardziej naturalny i przejrzysty, lecz słodycz i przyjemność odsłuchów to na pewno duża i niezaprzeczalna zaleta całościowo wspaniałego Ibuki.  

System testowy
Źródła: odtwarzacz płyt CD – Musical Fiedlity A1 CD-PRO, serwer muzyczny – Olive 04HD, gramofon – Clearaudio Emotion
Kolumny: Vienna Acoustics Mozart Grand, Harpia Acoustics 300B Mini, Xavian XN 125 SE, Usher S-520 i Klipsch Synergy B2
Wzmacniacze: Accuphase E-213, Hegel H200 i Yaqin MC-100B
Kable: różne

wtorek, 17 stycznia 2012

Wzmacniacz zintegrowany Hegel H200




Wstęp
Norwegia Polakowi kojarzy się prawdopodobnie najczęściej z fiordami, łososiem oraz z ropą naftową. Niektórym, być może jeszcze z Telemarkiem i Narvikiem. Audiofilom natomiast, Norwegia kojarzyła się (lub nadal kojarzy się) z kultową marką Tandberg – do niedawna producentem wielu referencyjnych i niezniszczalnych wprost urządzeń audio, które do dziś na giełdach osiągają wysokie ceny i są zazwyczaj obiektem westchnień dla wieku miłośników vintage. Obecnie Tandberg to firma będąca częścią amerykańskiej Cisco Systems i działająca w innym segmencie niż audio, bo głównie komputerowo-informatycznym. Jako, że przyroda nie znosi próżni, potencjał intelektualny inżynierów firmy Tandberg pracujących przy projektowaniu sprzętów stereo został w części zagospodarowany przez inną norweską markę – a mianowicie Hegel. Właściciel oraz główny konstruktor tej firmy – pan Bent Holter w latach 90-tych obronił tytuł magistra-inżyniera pracą na temat sprzężenia zwrotnego wzmacniaczy, a przy okazji  magisterium zbudował kilka wzmacniaczy estradowych, a wcześniej (i jednocześnie) także grał w studenckim zespole rockowym o nazwie …Hegel. Stąd wzięła się późniejsza marka przedwsięzięcia, którego rynkowy start datuje się na 1994 rok, kiedy to światło dzienne ujrzał pierwszy produkt manufaktury – odtwarzacz płyt CD. W tym czasie raczkujący biznes pana Holtera solennie zasilił koronami potentat norweskiej branży telekomunikacyjnej – Telenor. Oczywiście, nie charytatywnie, lecz w zamian za stosowny udział, który w roku 2000 Bent odkupił i rozpoczął powolny, acz stanowczy oraz konsekwentny kurs na innowację i nowe projekty. I tak, przez ostatnie lata po cichu, powolutku i niepostrzeżenie Hegel zaistniał na wszystkich rynkach, a jego urządzenia zaczęły seryjnie i lawinowo zdobywać nagrody czasopism hi-fi, że aż co niektórzy, bardziej podejrzliwi audiofile zaczęli odbierać ten sukces jako spisek i nachalny marketing, bo otworzywszy strony jakiegoś branżowego magazynu audio trudno nie natknąć się było na firmowe logo…

Wzmacniacz został wypożyczony do testów z salonu audio Premium Sound w Gdańsku.





Wrażenia ogólne
Pod względem wzornictwa Hegel H200 reprezentuje typowy skandynawski styl: surowy, ascetyczny, lecz praktyczny i solidny. Logiczny. H200 to duża muskularna bryła z pięknie anodyzowanego na czarno aluminium. Wzmacniacz jest bardzo ciężki – ma aż 25 kg, ale wizualnie sprawia wrażenie lekkiego. Bardzo podoba mi się minimalizm i prostota przedniej płyty: tylko dwa wielkie pokrętła i jeden duży sieciowy przycisk plus nieduży niebieski wyświetlacz, na którym pojawiają się informacje wyłącznie o sile wzmocnienia oraz wybranym źródle.  Żadnych niepotrzebnych fajerwerków czy świecidełek. Klasa! Niestety, z tyłu Hegla także panuje skromność. Moje zastrzeżenia dotyczą zbyt małej ilości wejść, bo 2 pary RCA i jedno XLR to stanowczo za mało, by móc uczynić ze wzmacniacza prawdziwe centrum dowodzenia muzyką w salonie odsłuchowym. Ponadto, gniazda RCA są ciut za płytkie – niektóre wtyki trudno nasadzić przez to do końca. Niepodoba mi się również to, że po włączeniu urządzenia przyciskiem sieciowym wzmacniacz od razu ustawia się na domyślny poziom głośności „+30”, nawet jeżeli przed wyłączeniem słuchany był na innym (niższym lub wyższym) – niby drobiazg, ale czasami denerwujący, a szczególnie wieczorem, kiedy chce się pewne czynności wykonywać ciszej, dyskretniej. Dodatkowo, po włączeniu urządzenia zawsze rozpoczyna działanie od pozycji „balanced” - trzeba ręcznie przełączyć na żądany tryb pracy – naprawdę, nie wiem po co Norwedzy skomplikowali tę czynność? Wszystkie moje sprzęty audio czy to Accuphase, czy Rotel, czy nawet SABA lub Yamaha zawsze po słuchaniu np. tunera, następnie wyłączeniu wzmacniacza i po ponownym włączeniu, ustawiają tryb pracy na ostatnio słuchany, czyli w tym przypadku na tuner – a w Heglu jest inaczej.
Dobrym i pożytecznym jest obecność wejść „home cinema” – za pomocą, których można łatwo wpiąć H200 do systemu kina domowego i uczynić ze wzmacniacza mocną końcówkę mocy napędzającą przednie głośniki stereo. Stopki, na których stoi urządzenie są wysokie na około 3 cm, zbudowane z twardego plastiku, a nie z gumy. Konieczne jest więc podłożenie pod nie miękkich podkładek, aby zapobiec ewentualnemu negatywnemu wpływowi zewnętrznych drgań. Nie mając aktualnie żadnych innych zastosowałem gumowe podkładki kupione kiedyś w Castoramie za około …10 zł (oryginalnie przeznaczone pod pralkę dla wyeliminowania przekazywania na podłoże jej wibracji). Sprawdziły się wybornie! Co prawda wcześniej napisałem, że producent uniknął montażu niepotrzebnych świecidełek w postaci np. diody sieciowej, ale Hegel H200 nocą świeci – roztacza się wokół niego lekka poświata pochodząca z białych diod zamontowanych w układzie elektronicznym w środku, a na zewnątrz ich światło wydobywa się poprzez nacięcia górnej pokrywy. Przypomina to trochę aurę wokoło lamp elektronowych – bardzo przyjemne zjawisko, być może nieprzypadkowe, o czym napiszę w dalszej części.





Odsłuch
Na początek nieskromnie napiszę, że jestem osobą dość dobrze osłuchaną ze sprzętem audio - wiele z nich „gościłem” u siebie w domu, kilka opisałem na niniejszym blogu, a olbrzymią ilość słuchałem bądź to u znajomych, bądź to w salonach audio. Po pewnym czasie człowiek uodparnia się już na ciągłe nowinki konstrukcyjne mające niby to polepszać dźwięk, a zapowiadane przez producentów jako rewolucja, przełom i nowa epoka w postępie techniki audio. Ponadto, obecna mnogość sprzętów w sklepach, a przez to ciągle ścieśniający się rynek i konkurencja wymusza na firmach redukcję kosztów budowy przy jednoczesnym zapewnieniu zadowalającego uszy audiofili dźwiękiem ich konstrukcji. Stąd najczęściej bezkompromisowe urządzenia kosztują krocie, a na wysoki standard przy optymalnym dźwięku stać jedynie najbogatsze i największe firmy, które mają odpowiednie środki oraz rozbudowany marketing by produkować i sprzedawać seryjnie. Taką firmą jest np. Yamaha – wytwarza cały wachlarz różnorodnych urządzeń audio, które są porządne i ładne, ale brak im najczęściej jednej rzeczy – ducha. Innymi słowy, są przeciętne i nudne, wysterylizowane oraz zaprogramowane dla mas, bo są bezpłciowo uniwersalne. Zgoła odmienną strategię przyjęła firma Hegel. Minimalizm pod względem wzornictwa użytkowego, ale dźwięk bogaty w każdym zakresie i podzakresie, do tego spektakularnie przejrzysty, wyróżniający się pod względem rozdzielczości i jej skali, obfity przekaz – nieomal koncertowy, ale nie nachalny, czy agresywny. Czy to jest właściwy sposób na rynkowy przebój? Moim zdaniem – tak. Norwegom udało się na przykładzie Hegel H200 stworzyć konstrukcję wybitną, choć nie uniwersalną, tuzinkową. Wymagającą trochę dobrej woli i odpowiedniego sprzętu, by odkryć wszystkie jego walory. Ale do rzeczy.





We wstępie opisałem kilka drażniących mnie cech użytkowych wzmacniacza jak zbyt małą ilość wejść, czy niepotrzebną komplikację selektora, ale po włączeniu sprzętu i wsłuchaniu się w jego barwę, powyższe drobiazgi przestają być ważne, maleją i wręcz zanikają w perspektywie wysokiej jakości gry wzmacniacza. Słuchałem wiele wzmacniaczy, ale zapewniam, że ten prawdziwie zadziwia – swym spektakularnym rozmachem i namacalnym sposobem gry wprowadza słuchacza w odmienny stan świadomości, w ekstazę powodującą przyśpieszenie rytmu serca i oddechu… Hegel nie wydestylowywuje emocji z nagrań jak czyni to np. Musical Fidelity, nie pokazuje ogólnej plastyczności muzyki jak stara się robić Yamaha w A-S2000, nie skupia się na szczegółach i detalach jak Accuphse. To nie jest ten styl. Hegel dokonuje całościowej analizy muzyki, jej transformację w angażujący i pełny spektakl w pokoju odsłuchowym, w ścianę dźwięku, w którym każdy detal jest równouprawniony i jednakowo ważny, pielęgnowany. Zwraca uwagę punktualny i świetnie zorganizowany bas – referencyjny w tempie i natężeniu ciśnienia akustycznego, które jest odbierane organicznie (jak pisze producent), a nawet, powiedziałbym - somatycznie, bo jest cieleśnie prawdziwe, z dużym wrażeniem rzeczywistości. Takie cudowne dociążenie basu słyszałem ostatnio we wzmacniaczu Adagio Amp Pi, który jednak kosztuje około 3. razy drożej. Muszę koniecznie dodać, że bas nie jest jakoś sztucznie napompowany powietrzem jak ponton, czy podobny do tego przeskalowanego w słuchawkach Creative Aurvana Live! lub nie daj Boże - Monster Beat by Dr. Dre. Nie, - bas z Hegla jest twardy i sprężysty, nisko schodzący, ale nie rozlazły. Fizjologiczny, a przy głośniejszych odsłuchach masujący brzuch słuchacza.

Co ważne i interesujące, dźwięk w swojej naturze bardzo podobny jest do lampowego w jego przyjaznej charakterystyce i ciepłej miękkości, a także obszerności przekazu, ale już szybkość i klarowność typowa jest jak dla dobrego tranzystora. Myślę, że określenie konstruktora, że tworzy urządzenia organiczne w tym przypadku jest jak najbardziej uprawnione, bo słuchacz odbiera bardzo dużo parzystych harmonicznych, a te nieparzyste pozostają w ukryciu - w tym sensie „lampowy” charakter i organiczność H200 decydują o charakterze barwy oraz jej rasowości oraz dojrzałości. Osobnego omówienia wymaga umiejętność budowania przestrzeni. To, że głośniki napędzane tym wzmacniaczem całkowicie „znikają” w pokoju to oczywistość w tym pułapie cenowym, ale skala rozciągnięcia dźwięku wszerz i w głąb wydaje się być zgoła nieprawdopodobna. Poza tym, można śmiało nakreślić (poczuć) rozchodzenie się sceny w górę i w dół – pełna holografia, trójwymiar, 3D! Kiedy słuchałem płyty Kyle Estwooda (nota bene, syn tego słynnego Clinta) „Metropolitain” (Candid, 2009) perkusja Manu Katche wydawała się grać u mnie w pokoju, a kiedy Till Bronner znienacka zagrał na trąbce, to aż podskoczyłem na kanapie z wrażenia rzeczywistości barwy i naturalności tonów tego instrumentu. Struny fortepianu są cudownie dźwięczne, przepięknie rozwibrowane, ze słyszalnymi mikrotonami i wszelkimi smaczkami. Hegel konstruuje świetnie zogniskowane plany i umiejscowienie poszczególnych muzyków, trudno mi ten niezwykle wierny stopień przyporządkowania nawet z jakimś innym urządzeniem porównywać – no, może z jakimś Brystonem lub Conradem Johnsonem.  Muzyka płynie bardzo swobodnie z głośników, wylewa się z nich równą falą, napełnia nutami cały pokój – bezproblemowo i skutecznie, a jednocześnie w niesłychanie naturalny sposób. Izotoniczny, można rzec. Wzmacniacz ma gruby dźwięk w sensie pełnej i niezawodnej umiejętności nasycania brzmieniem powierzchni odsłuchowej i jakości tego napełniania – muzykalnie i kulturalnie, ale nie pomijając subtelności, mikrowybrzmień. Myślę, że można nazwać to brzmienie Hegla atomowym nie tylko w rozumieniu jego siły i skali, ale także atomizacji, czyli rozbijaniu na poszczególne składowe zakresów dźwięku, które swobodnie i w całości penetrują przestrzeń odsłuchową docierając w każdy, nawet najmniejszy zakątek.




Konkluzja
Urządzenie ma kilka wad, a skupiają się one głównie w funkcjonalności selektora wejść, jego niepotrzebnej komplikacji. Niepokojąca jest też mała ilość wejść liniowych, bo są tylko trzy oraz płytkość gniazd RCA (całość moich zastrzeżeń opisałem w akapicie „wrażenia ogólne”).

Na szczęście żadne defekty nie dotyczą jakości dźwięku - Hegel H200 to jest z całą pewnością urządzenie klasy high-end i choć trudno, być może, wielu P.T. Czytelnikom będzie w to uwierzyć, to ostatnimi czasy nie słyszałem obiektywniej i całościowo lepiej grającego wzmacniacza do pułapu 25 000 - 30 000 zł – włączając w to również kultowe sprzęty typu Accuphase oraz McIntosh. Hegel jest uczciwy, pokazuje dźwięk takim jakim jest, amplifikuje emocje zawarte w nagraniach, w muzyce i czyni to w sposób bliski doskonałości, a jednocześnie daleki jest od zimnej kliniczności lub brutalności przekazu. Dodatkowy plus to rozsądna cena około 15 000 zł, proporcja jakość/cena – wręcz okazyjna.

Podsumowując, Hegel H200 to świetny przykład wzmacniacza zintegrowanego, który gra w taki sposób, w jaki wielu melomanów i audiofili marzyło – bezproblemowo osiąga klasę, skalę i natężenie dźwięku, któremu niedaleko bezwzględnego wzorca idealnego, jakim jest muzyka grana i słuchana na żywo. Hegel gra wiernie i rozdzielczo. Czysto i silnie jak nurt wody w norweskim potoku. Krystalicznie. 

Dane techniczne
Tutaj

System testowy
Wzmacniacze: Accuphase E-213, Yaqin MC-100B oraz Ibuki-Amplifier
Odtwarzacz płyt CD: Musical Fidelity A1 CD-PRO
Gramofon: Clearaudio Emotion
Magnetofon kasetowy: Nakamichi Cassette Deck 1
Radioodbiornik: Rotel RT-1080
Kolumny: Vienna Acoustic Mozart Grand oraz Usher S-520
Kable: różne