Wyjeżdżam na dwa tygodnie do dalekich, ciepłych krajów, w tym czasie nie będzie nowych recenzji sprzętu.
Do walizki pakuję kilka książek, w tym autobiografię Keitha Richardsa "Life". Biorę także dużo muzyki załadowanej do iPodów i iPada. Będę używał do jej słuchania kilka par słuchawek: Koss PortaPro, Sennheiser PX100, a także Beyerdynamic T50p, które pochodzą z salonu audio Premium Sound w Gdańsku.
Kierunek: Puerto Rico!
poniedziałek, 11 lutego 2013
sobota, 9 lutego 2013
Słuchawki Brainwavz HM5
Wstęp
Słowo Brainwavz sugeruje
pochodzenie od medycznego terminu „brain waves”, czyli fal mózgowych rejestrowanych za pomocą elektroencefalografu (EEG). Ciekawe… Ale i zrozumiałe,
bo przecież podczas słuchania muzyki aktywność mózgu jest podwyższona, a fale
EEG na pewno mają inny przebieg niż zazwyczaj.
Postanowiłem napisać
kilka słów o słuchawkach Brainwavz HM5, ponieważ są jeszcze mało znane w naszym
kraju, a jak wydaje się, warte są bliższej znajomości, tym bardziej, że firmowe
produkty nie są drogie.
Firma Brainwavz ma w
swojej ofercie (TUTAJ) kilkanaście par słuchawek,
głównie douszne. Nauszne są dwie i są stosunkowo niedawno wprowadzone do
sprzedaży, bo w 2011 roku. Oprócz tu opisywanych HM5, nauszne są także HM3.
Pochodzenie (i kraj
produkcji) firmy Brainwavz są trudne do ustalenia ze względu na brak
odpowiednich napisów na słuchawkach i opakowaniu, w Internecie też niewiele na
ten temat można znaleźć. Wydaje się jednak, patrząc na sieć dystrybutorów, że
słuchawki są produkowane (lub tam mieści się siedziba firmy) w Hong-Kongu. Warto też podkreślić, że Brainwavz są bardzo popularne w USA, w Singapurze i Australii.
Brainwavz HM5 zostały wypożyczone od polskiego dystrybutora marki, firmy Audiomagic.pl.
Budowa i ergonomia
Słuchawki opakowane są w
stosunkowo wielką torbę, w którą włożono dwie warstwy fantazyjnie powycinanej
czarnej gąbki. W niej bezpiecznie spoczywają słuchawki. W komplecie są dwa
kable o różnej długości – 3 metry i 1,2 metra. Każdy kabel zakończony jest
małym jackiem, a nakręcana przejściówka na duży jack jest jedna. Oprócz tego, w
komplecie znajduje się nakładka samolotowa na jacka, jak i również zapasowa
para padów. Doprawdy, wyposażenie ponadstandardowe.
Słuchawki zbudowane są
solidnie i mocno – to jest najlepsze na nie określenie. Jednak daleko im do
tzw. toporności – tu właściwsze będzie sformułowanie: trwałość i konstrukcja
sprzętu studyjnego. Breinwavz HM5 to słuchawki typu zamkniętego – wyglądają jak
żywcem wzięte z segmentu PRO.
Pałąk jest gruby i twardy, od spodu
wyścielony miłą i miękką poduszką. Muszle są duże, mieszczące, zdaje się, każde
(nawet największe) uszy. Wykonane są z twardego tworzywa sztucznego, a zewnątrz
zaopatrzone w metalową płytkę, w którą wkomponowano firmowe logo. Do muszli od spodu wtyka się mini-jacki mono (wraz z kablem słuchawkowym). Pady są
miękkie (a nawet mięciutkie), przyjemne w dotyku i przy kontakcie z czaszką.
Izolacja akustyczna od środowiska zewnętrznego jest doskonała – pady dobrze tłumią hałasy.
Ergonomia jest dobra.
Słuchawki dobrze układają się na głowie i wokół uszu. Nie są też ciężkie, nie
ciążą po godzinie odsłuchów. Regulacja ułożenia na głowie działa prawidłowo i
bez problemowo. Jedynie siła nacisku (docisku) do głowy, moim zdaniem, jest
trochę za duża. Super by było, gdyby tę siłę można było indywidualnie ustawiać.
A tak, po kilkunastu minutach słuchania nacisk padów staje dokuczający. Nie
można zapomnieć, że ma się słuchawki na głowie. Wygoda jest więc średnia, ale akceptowalna.
Dźwięk
Na początek napiszę, że
słuchawki w Polsce kosztują około 500 zł. Za tę cenę można znaleźć mnóstwo
różnych słuchawek, wielu firm. Na przykład AKG K242 HD, Sennheiser
HD280 PRO, Grado SR80i, czy Audio-Technica ATH-PRO 500 i wiele innych. Jest w
czym wybierać.
Tak jak denerwująca jest
spora siła nacisku na uszy, tak dźwięk jest klasowy. Tak, Proszę Państwa,
Brainwavz HM5, pomimo, że nie mają audiofilskich aspiracji, grają po prostu
bardzo dobrze. Jest to dźwięk całościowo świetnie skomponowany, z harmonijnymi
podzakresami, bez uprzywilejowań dla basu, czy góry lub średnicy. Każda sfera
jest ważna i na swoim miejscu, żadna nie dominuje, nie wychyla się zanadto.
Często nieprzyjemna jest w słuchawkach typu zamkniętego nadmierna obecność
basu, jego wystrzały, a nawet buczenie. W HM5 bas jest silny i jędrny, ale w
fizjologicznych granicach. Co ważne, niskie tony są przyjemnie skupione,
punktowe. Dają dobrą podporę dla reszty zakresów lecz nie przykrywają ich.
Średnicę określiłbym jako gęstą, ale nie jest to stan zwartości typowej dla
Beyerdynamic DT 990 (test TU) – to spoistość charakterystyczna dla AKG K242 HD (test TU),
czyli z większą dozą otwartości i precyzji, a mniej barw i plastyczności.
Więcej analizy i wglądu w nagranie oraz w treść, a mniej malowania obrazów i ekspresji.
Te słuchawki są bardzo wyrównane w swoim charakterze, bez słyszalnych podbić,
czy przetarć na granicach podzakresów. Bardzo dobrze sprawdzają się w związku z
tym w muzyce fortepianowej, elektronice, jak i klimatach akustycznych. Słychać
sporo szczegółów, wibracji strun, aurę wokół instrumentów, choć nie jest to
styl high-end. Brak najmniejszych smaczków, wybrzmień, etc.
Wysokie tony nie
szeleszczą, nie atakują ostrymi dźwiękami, są dobrze wyrażane i nie mają
problemów z oddaniem brzmienia czyneli, a jednocześnie nie są metaliczne.
Soprany są wystarczająco rozdzielcze, by ukazać bogactwo dźwięków trąbki Milesa
Daviesa: realny świst powietrza, wibracje, etc. Słuchawki mają rzadką umiejętność wydobywania kolorów z muzyki, uwidaczniania jej życia, podkreślania dźwięczności. W cenie 500 zł cecha rzadko spotykana.
Przestrzeń budowana jest
powabnie i wiarygodnie, lecz nie są to hektary sceny, raczej metry kwadratowe.
Stereofonia wzorowa, głębia nieco spłaszczona. Drugie i trzecie plany obecne,
choć bez specjalnej wyrazistości. Za to pierwszy plan jest bardzo wymowny,
sugestywny i pełen nut.
Konfiguracje
Konfiguracje
Słuchawki mają 64 Ohm
oporności. Mogą być podłączane zarówno do odtwarzaczy przenośnych, jak i do
wzmacniaczy słuchawkowych. U mnie grały z iPodem 4, iPadem 3 oraz ze
wzmacniaczem słuchawkowym Musical Fidelity X-Can v.3 z zasilaczem ULPS Tomanek (test TU).
Z każdym urządzeniem bez problemu zgrywały się i przynosiły wiele przyjemności
z odsłuchów. Zresztą producent nie narzuca sposobu używania HM5 – obecność
wymiennego długiego kabla (3m) oraz krótkiego (1,2 m) sugeruje zastosowanie
zarówno stacjonarne i przenośne. Brainwavz sprawdzają się wybornie w obu
opcjach.
Podsumowanie
1. Solidna, trwała budowa. Wysokiej jakości
zastosowane materiały. Świetne wyposażenie: torba na słuchawki, dwa kable o
różnej długości (3 m i 1,2 m), nakręcany duży jack (na mały), przejściówka
samolotowa oraz zapasowe pady.
2. Ergonomia na przeciętnym
poziomie. Wygodne miękkie pady, dobra regulacja pałąka, muszle świetnie
trzymają się głowy, lecz sam ucisk jest za mocny (w moim przekonaniu). Męczący
podczas dłuższych odsłuchów.
3. Dźwięk otwarty, o dobrze
skrojonej przestrzeni oraz kapitalnej (w tym pułapie cenowym) kompozycji, balansie tonalnym. Dobre
żywe, lecz niedominujące basy. Wyraźna, gęsta średnica o lekkim zacięciu analitycznym.
Soprany detaliczne, choć nie ostre. Stonowane. Generalnie, dźwięk można
określić jako wysokiej klasy, zaskakujący kiedy popatrzeć na cenę słuchawek.
Jednak uczciwie trzeba też napisać, że nie jest to high-end, ani nawet jego „przedsionek”.
4. Po prostu uczciwe
słuchawki za rozsądną cenę około 500 zł. Nie jedne uznane słuchawki renomowanych firm, za podobne pieniądze oferują mniej lub znacznie mniej. Warto poznać (i posłuchać) Brainwavz HM5 bliżej.
Dane techniczne
Dostępne na stronie polskiego dystrybutora - firmy Audiomagic.pl TUTAJ.
Link na stronę producenta TUTAJ.
piątek, 8 lutego 2013
Wzmacniacz Baltlab Epoca 1 v. 3
Wstęp
Słowo Baltlab to
palindrom, czyli czytane zarówno od przodu, jak i od tyłu brzmi tak samo. Jak
można przeczytać na firmowej stronie - pochodzi od Balanced Technology Laboratory,
choć niektórzy niesłusznie kojarzą je z „Bałtyckim Laboratorium” w związku z umiejscowieniem geograficznym firmy w Gdańsku.
Za istnienie przedsiębiorstwa odpowiedzialni są dwaj panowie: Gerard Wiśniewski oraz Ryszard Kozłowski, czyli główni konstruktorzy. Pierwszymi produkowanymi urządzeniami były kolumny aktywne – wykonane całkowicie w Polsce w latach 80-tych. Baltlab oficjalnie zadebiutował i zaistniał w świadomości audiofilów w 1999 roku, podczas warszawskiej wystawy Audio Show.
Za istnienie przedsiębiorstwa odpowiedzialni są dwaj panowie: Gerard Wiśniewski oraz Ryszard Kozłowski, czyli główni konstruktorzy. Pierwszymi produkowanymi urządzeniami były kolumny aktywne – wykonane całkowicie w Polsce w latach 80-tych. Baltlab oficjalnie zadebiutował i zaistniał w świadomości audiofilów w 1999 roku, podczas warszawskiej wystawy Audio Show.
Obecnie Baltlab wyspecjalizował się w produkcji wzmacniaczy zintegrowanych – dostępne są 4.
modele: podstawowy Epoca 1 v.3 (trzecia wersja), Epoca 2, Epoca 3 oraz topowa
nowość - Endo 2. Co istotne, wszystkie integry zbudowane są w oparciu o
całkowicie symetryczne ścieżki sygnału, mają podstawowe znaczenie w konstrukcji,
o czym pisze producent na firmowej stronie.
Baltlab Epoca 1 v.3 został wypożyczony z salonu audio HiFi Ja i Ty w Gdańsku-Oliwie.
Budowa i wrażenia ogólne
Baltlab 1 v.3 to już
trzecia generacja tego wzmacniacza. Z zewnątrz estetyką przypomina taką znaną
ze sprzętu studyjnego (PRO). Wzmacniacz pomimo swojej skromności w designie,
wygląda całkiem przyjemnie – mieści się w klasycznym kanonie audiofilskiego
piękna. To płaskie urządzenie zamknięte w obudowie ze stali z malowanej
proszkowo na czarno. Na panelu przednim (ze szczotkowanej, grubej, aluminiowej
płyty) zamontowano jedynie trzy pokrętła – w nietypowym kształcie, bo
spłaszczone na końcu. Front obrysowany jest dookoła czarną kreska; taką samą
opisane są pokrętła oraz wymalowana nazwa sprzętu.
Pierwsze po prawej
pokrętło to potencjometr wzmocnienia, środkowe – włącznik/wyłącznik źródeł, a
ten po lewej stronie to selektor źródeł. Warto w tym miejscu wspomnieć, że po
włączeniu urządzenia, wzmacniacz rozgrzewa się chwilę, a po kilkunastu
sekundach zaczyna grać. Ten proces sygnalizują diody umieszczone obok włącznika
sieciowego – w fazie nagrzewania (dwie boczne) świecą na czerwono, a po
nagrzaniu i rozpoczęciu gry – na niebiesko (środkowa). Profesjonalnie to
wygląda.
Po bokach przykręcono
solidne radiatory, których zadaniem jest odprowadzanie ciepła na zewnątrz, a
jest co, bo wzmacniacz mocno nagrzewa się. Z tyłu, po dwóch
przeciwstawnych bokach zamontowano porządne terminale głośnikowe (pojedyncze),
a pomiędzy nimi rząd gniazd RCA oraz jedną parę zbalansowanych wejść XLR.
Cztery pary RCA to wejścia źródłowe, a dwie kolejne pary RCA to pętla magnetofonowa.
Wyposażenie w gniazda jest, więc wyśmienite.
Baltlab Epoca 1 v.3 to
konstrukcja tzw. dual-mono, wyróżnia się zastosowaniem stopnia mocy bez pętli
ujemnego sprzężenia zwrotnego.
W tym miejscu warto
zwrócić uwagę, że możliwy jest samodzielny tuning (wewnętrznego) kabla
spinającego końcówki mocy (stopnie układu prądowego) z układem (napięciowym)
przedwzmacniacza. Służą do tego celu dedykowane przewody wytwarzane przez
manufakturę Sevenrods o nazwie Baltlab Upgrage (interkonekty wewnętrzne) (TUTAJ). Ich zastosowanie przynosi korzystny efekt dźwiękowy
podobny do wpięcia w system porządnych kabli typu interkonekt.
Zdjęcie ze strony Sevenrods
Wzmacniacz ma masę 13
kg. Spoczywa na 4. solidnych metalowych nóżkach - żadnego plastiku. Brak
zdalnego sterowania.
Dźwięk
Pierwsze wrażenie
sensoryczne z Baltlab Epoca 1 v.3 jest dość intrygujące, bo z ascetycznego
„pudełka” płynie (dociera do uszu) bardzo bogaty dźwięk. Nie jest on
żywiołowy, czy agresywny – bardziej pasuje tu określenie kulturalny lub rasowy,
przy czym jest to poziom jakościowy charakterystyczny dla podobnych konstrukcji
zachodnich co najmniej dwa razy droższych. I nie ma w tym porównaniu krzty
przesady, o czym dalej.
Przekaz mogę opisać jako
potoczysty, gęsty - organiczny. Czuć (i słychać) mocno osadzone instrumenty w czasie i
przestrzeni; scena jest bardzo rozciągnięta na boki - określa ją piękna
panorama stereofoniczna. Nieco gorzej jest z definiowaniem głębi, ale w tej
kategorii cenowej i tak jest całkiem porządna. Dźwięk ogólnie jest lekko (a
nawet leciusieńko) ocieplony i osłodzony, co sprzyja długotrwałym i komfortowym
odsłuchom, ale niekoniecznie samej precyzji dźwięku.
Generalnie, często ulegałem
wrażeniu, że Baltlab Epoca 1 v.3 gra w stylu typowym dla brytyjskiej firmy Naim
– proszę to porównanie traktować jako komplement. Bardzo kojarzył mi się dźwięk
Epoci ze wzmacniaczem Naim Nait XS – to ta sama gęstość dźwięku, jego masywność
i rzeczywista obecność, pełne i kompletne wypełnianie nut, bogate obrazowanie
instrumentów oraz rozbudowany, aczkolwiek substancjalny bas. Z dużą
naturalnością, ale i z dużą siłą penetrujący pomieszczenie odsłuchowe. Ponadto,
podobnie jak Nait XS Baltlab traktuje przestrzeń – pięknie rozciąga ją na boki,
pokazuje umieszczenie instrumentów na scenie, ale robi to w dwu-wymiarze, a nie
w trój-wymiarze lub innymi słowy, przestrzeń jest zawiesista i świetnie
lokalizowana, ale jednocześnie spłaszczona. Pragnę jednak uspokoić Drogich
Czytelników – z tym powyższym zjawiskiem da się żyć i to całkiem nieźle. Po
kilku chwilach obcowania z Epoca 1 v3 na tyle hipnotyzuje i czaruje on
słuchacza bogactwem dźwięku, że zapomina się o niedostatkach głębi sceny.
Trzeba też mieć na
uwadze, że pomimo ładnego, usystematyzowanego i świetnie harmonijnego dźwięku
wzmacniacza z Gdańska, nie jest on mistrzem wysublimowanej rozdzielczości,
wydobywania najmniejszych składowych z nagrań, czy zagłębiania się w teksturę
muzyki. Owszem, dźwięk jest wzorowo spójny, dokładny i wspaniale muzykalny, a
nawet realistyczny, ale nie analityczny. Coś za coś, a w tej cenie
(4 000zł) to i tak wiele. Są
granice kompromisu. Zresztą warto dodać, że przytoczony powyżej Naim Nait XS
też ma takie „problemy” z rozdzielczością, nie jest to więc przytyk, a jedynie
opisanie immanentnej cechy lub właściwości.
Nabrałem tak dużej
ochoty na firmowy dźwięk Baltlaba, że z pewnością będę starać się wypożyczyć
kolejne modele, bo warto zwrócić na tę firmę większą uwagę. Intryguje mnie
flagowiec Endo 2.
Podsumowanie
1. Solidna budowa
dual-mono, zamknięta w surowej (pod względem wzornictwa i funkcjonalności)
obudowie. Ograniczona funkcjonalność (brak pilota) bogactwo wejść – jest pętla
magnetofonowa, jest XLR.
2. Brzmienie Baltlab Epoca
1 v.3 charakteryzuje duża swoboda, rozmach (chciałoby się napisać – epicki rozmach),
spora potoczystość oraz plastyczność, namacalność instrumentów i głosów wokalistów.
Wzmacniacz szczerze pokazuje nasycenie barw, ale skupia się na pierwszych
planach przestrzeni. Nie pogłębia sceny, ujawnia jej różnorodność, lecz jest to
panorama stereofoniczna, a nie 3D.
3. Dobra, bo polska cena około 4 000 PLN czyni z Baltlab Epoca 1 v.3 na tle zachodniej konkurencji
niezwykle rzetelną pozycję i propozycję.
Sprzęt używany podczas
odsłuchów
Odtwarzacz CD: Musical
Fidelity A1 CD-PRO.
Gramofon: Clearaudio
Emotion plus przedwzmacniacz Ri-Audio PH1 (test TU).
Kolumny: Vienna Acoustics Mozart Grand.
Kolumny: Vienna Acoustics Mozart Grand.
Okablowanie: Audiomica Laboratory.
Akcesoria: platforma
antywibracyjna Rogoz-Audio 3SG40 (test TU) pod gramofonem, stopy antywibracyjne Rogoz-Audio BW40 (test TU),
zatyczki do gniazd RCA Sevenrods Dust Caps RCA (TU).
Dane techniczne
Dostępne na stronie
firmowej Baltlab TUTAJ.
poniedziałek, 4 lutego 2013
Słuchawki Beyerdynamic DT 990 Edition (250 Ohm)
Wstęp, czyli kilka słów
o firmie Beyerdynamic
Firma Beyerdynamic
została założona w Berlinie nieomal 90 lat temu, bo w 1924 roku; za jej
istnienie odpowiedzialny jest pan Eugen Beyer. Beyerdynamic początkowo budował
wzmacniacze i kolumny do kin, czyli dla najbardziej wówczas chłonnego (i
rozwijającego się) typu rynku audio-wizualnego. Zresztą podwaliny kinowe innego
giganta słuchawkowego AKG są podobne. O AKG napisałem swojego czasu TUTAJ kilka
słów. Ale wracając do Beyerdynamic. Pierwsze słuchawki zostały tu skonstruowane
kilka lat przed II Wojną Światową, a konkretnie latem 1937 roku – był to model
DT 48. Zresztą owy model jest produkowany do dziś, chociaż w lekko
zmodernizowanej formie (TUTAJ), czyli można napisać że Beyerdynamic DT 48 są
nieprzerwanie w firmowej ofercie od 76 lat! To zdaje się jest rekord świata w
tej dziedzinie. W tym miejscu trzeba też dodać, że skrót DT pojawiający się
przy nieomal wszystkich modelach (za wyjątkiem tych oznaczonych „T”, czyli
Tesla) pochodzi od słów „dynamic telephone”.
Dzisiaj Beyerdynamic to
liczący się światowy producent słuchawek, mikrofonów oraz sprzętu
konferencyjnego. Siedziba główna oraz zakład produkcyjny mieści się w Heilbronn
w Badenii-Wirtembergii (niedaleko Stuttgartu). Warto wspomnieć, że prawie cała
produkcja odbywa się w Niemczech. Na Daleki Wschód został przeniesiony montaż jedynie
kilku tańszych modeli. Kupując, więc sprzęt Beyerdynamic można być pewnym, że
kupuje się wyrób stricte niemiecki.
W firmowym portfolio
jest cała masa słuchawek. Od typowo przenośnych dousznych, poprzez modele
większe, ale też mobilne, aż do hi-fi. Beyerdynamic to także producent całej
gammy słuchawek profesjonalnych. Wiele modeli słuchawek ma swoją wersję
profesjonalną i tzw. użytkową (audiofilską). Tak jest właśnie (między innymi) z
Beyerdynamic DT 900. Beyerdynamic wytwarza także słuchawki wykorzystywane w
lotnictwie – mogą być „zwykłe” lub na specjalnie zamówienie.
Od kilku lat firma
rozwija linię Tesla, która jest aktualnie topową w ofercie. Flagowy model to
T1.
Niedawno pojawiły się
Custom One, które wyposażane są w płynną regulację basów. Stereo i Kolorowo –
Underground, ma nadzieję niebawem bliżej przyjrzeć się temu egzemplarzowi.
Bardzo popularne są
modele DT 770, DT 880 oraz DT 990, które występują w wielu odmianach (PRO i
tzw. home) w kilku odmianach oporności. Natomiast w dalszej części tekstu
postaram się przybliżyć Czytelnikowi słuchawki Beyerdynamic DT 990 Edition.
Beyerdynamic DT 990
Edition (250 Ohm) zostały wypożyczone z salonu Audio Premium Sound w Gdańsku.
Budowa, właściwości i
ergonomia
Po pierwsze należy
wspomnieć, że oprócz faktu, że model DT 990 ma swojego profesjonalnego „brata”,
a mianowicie DT 990 PRO, to ma także opcję wyboru z kilkudziesięciu wersji
kolorystycznych. Co istotne, DT 990 są dostępne w trzech opornościach: 32 Ohm, 250 Ohm oraz 600 Ohm.
Za specjalną opłatą (stosunkowo niewielką) można zamówić w fabryce jedną z od kilku do kilkunastu odmian kolorystycznych poszczególnych elementów słuchawek (TUTAJ). Taki model nosi nazwę DT 990 Manufaktur. Czas oczekiwania – około 2 tygodni. Bajka! Poniżej zdjęcia obrazujące bogatą gamę kolorów.
Za specjalną opłatą (stosunkowo niewielką) można zamówić w fabryce jedną z od kilku do kilkunastu odmian kolorystycznych poszczególnych elementów słuchawek (TUTAJ). Taki model nosi nazwę DT 990 Manufaktur. Czas oczekiwania – około 2 tygodni. Bajka! Poniżej zdjęcia obrazujące bogatą gamę kolorów.
Powyższe dwa zdjęcia pochodzą ze strony Beyerdynamic
Słuchawki zbudowane są
idealnie – mają solidną, mocną konstrukcję, niezwykle ergonomiczną budowę, są
lekkie, a do tego niezwykle estetyczne – z aluminiowymi elementami obejmującymi
(trzymającymi) muszle, stalowymi regulatorami wysokości oraz metalowymi
nakładkami na muszlach. I na tym zdaniu mógłbym w zasadzie zakończyć ich opis
budowy. Bo Beyerdynamic DT 990 reprezentują wyrafinowany użyteczny styl ze
wspaniałym projektem – nowoczesny, trwały i rzetelny. Prawdziwie niemiecka
robota.
Pady są obszerne,
wyścielone miękkim materiałowym „misiem” w szaro-srebrnym kolorze. Kabel
przyłączony jest do lewego padu, ma długość 3 metrów, a zakończony jest małym
jackiem z gwintem, na który nakręca się duży jack.
Kiedy wziąć słuchawki do
ręki, to czuć, że ma się do czynienia z czymś, co nie rozleci się po kilku
latach użytkowania. Widać, że producent nie żałował tu trwałych materiałów
takich jak aluminium, stal i twardy plastik, którego jest zresztą stosunkowo mało.
Pamiętam, jak kiedyś miałem Sennheiser HD598 – grały pięknie, ale były tak
delikatne, że przy nakładaniu ich na głowę, miałem wrażenie, że zaraz pękną. W
DT 990 takiego poczucia nie ma. Poza tym są niezwykle komfortowe w użytkowaniu,
nie męczą uszu, ani nie obciążają zanadto głowy – generalnie po kilku minutach
zapomina, że ma się je na sobie. Delikatnie obejmują uszy i świetnie dopasowują
się do czaszki – prawie ich nie czuć na głowie. Pod tym względem stoją w
opozycji do ciężkich HiFiMan HE-500 (test TU), które grają pięknie, ale ich wspaniały
dźwięk trzeba okupić niewygodą.
Dźwięk
Jako wzmacniacze
słuchawkowe używałem Musical Fidelity X-Can v.3 wraz z zasilaczem ULPS Tomanek (test TU) oraz Schiit Audio Asgard (test TU). Przenośne „urządzenia grające” to odtwarzacz plikowy
HiFiMan HM-601 Slim (test TU) oraz iPad 3G. Słuchawki odniesienia to Sennheiser HD650 z
kablem Ear Stream (test TU) oraz AKG K142 HD (test TU).
Jakie było pierwsze moje
wrażenie? Ano takie, że Beyerdynamic DT 990 grają bardzo poukładanym dźwiękiem,
żywiołowym i dynamicznym, z piękną plastyczną średnicą, która wydaje się nieco
uprzywilejowana w porównaniu z basami i sopranami. Bas jest dość obfity, lecz
pięknie sprężysty i smukły. Soprany są z lekka „przypalone”, tzn. w tej kwestii
przypominają bardzo Sennheiser HD650. Soprany nie tną uszu najwyższymi tonami,
są utemperowane, choć są wystarczająco rozdzielcze by usłyszeć wiele szczegółów
w muzycznej magmie, ale to nie jest taka analiza i rozdzielczość jak mają
słuchawki HiFiMan HE-500. Często miałem też poczucie, że DT 990 są leciutko
ocieplone. Ten zabieg niewątpliwie sprzyja przyjemności i komfortowi odsłuchów,
ale nie zawsze pogłębionej chęci wglądu w mikro-detale nagrań. Można napisać,
że DT 990 są naturalne i stoją po stronie muzyki, a nie mikroskopowej
dokładności.
I tak, jak przy opisie
budowy, po pierwszym zdaniu mogłem go zakończyć, tak tu, w tym miejscu
charakterystyki dźwięku też bez problemu mógłbym skończyć. Ale dla
przyzwoitości i rzetelności testu napiszę jeszcze kilka zdań.
Trzeba napisać trochę o
scenie i przestrzeni. Pod tym względem DT 990 reprezentują wysoką klasę. Scena
odsłuchowa jest zarówno wyraźnie szeroka, jak i głęboka. Słuchawki mają
umiejętność budowy dźwięku nie tylko „w środku” głowy, ale i dookoła, choć ta
dookolność nie jest tak wspaniała jak w wysokich modelach Grado. Ale i tak jest
całkiem nieźle. Instrumenty i wokale mają świetnie zogniskowane miejsca, nie
kleją się do siebie, są skutecznie odizolowane. Mają odpowiedni wymiar i dobrą
dźwięczność. Mają również aurę wokoło lub „powietrze”, jak kto woli. Czuć
oddech dookoła muzyków i ich instrumentów, niezależnie czy słucha się gitary,
czy smyczków, czy fortepianu, to ich dźwięk jest pełny, klarowny i wypełniony
muzyką. Nasycony tonami i dynamiką nagrań. Pod tym względem DT 990 są świetne.
Podają muzykę w odpowiednim tempie, w pięknym rysunku oraz ludzkiej skali.
I co ważnie, bez
zmęczenia można na nich słuchać chyba bez przerwy i z rok. A może i dwa? OK, to
już przesada, ale celowa, by Drogi Czytelnik wiedział na pewno, że komfort
odsłuchów (i użytkowania, czyli ergonomia) jest tu nie inaczej jak wzorowy.
Konfiguracje
Najlepiej DT 990 „zgrały
się” ze wzmacniaczem słuchawkowym Musical Fidelity X-Can v.3 (wraz z zasilaczem
ULPS Tomanek). Tu było najwięcej masy dźwięku, jego dobitności, a także
namacalności instrumentów. Przestrzeń była ładnie rozciągnięta w każdą stronę,
choć z uprzywilejowaniem jej szerokości, a nie głębokości. Wysokie tony lekko
utemperowane, lecz żywiołowe. Średnica lekko wypchnięta do przodu, ale bogata i
obfita.
Wzmacniacz Schiit Asgard
zapewnił przede wszystkim przyjemność z odsłuchów, niezmąconą radość z muzyki. Równowagę
tonalną oraz szczere nasycenie dźwiękiem. Trzeba jednak uczciwie napisać, że
pogłębiona analiza i duża szczegółowość nie są priorytetem dla tego
wzmacniacza.
Muzyka słuchana z iPada
3 osiągała całkiem wysokie (głośne) natężenie, dobre wygładzenie i przyjemną fakturę
dźwięku. Może DT 990 nie są stworzone stricte do używania ze sprzętem z nagryzionym
jabłkiem w logo, lecz wielkiego mezaliansu tu nie było. Słuchawki Beyerdynamic
zagrały całkiem sprawnie i miło dla uszu.
Dużą niespodzianką było połączenie DT 990 z odtwarzaczem plikowym HiFiMan HM-601 Slim. Wystąpiła tu bowiem pełna synergia - wspaniałe nasycenie barw, niski sprężysty bas oraz żywe kolory średnicy. Instrumenty i wokale otrzymały wiele spontaniczności oraz dużej klasy typowej dla sprzętu hi-fi.
Dużą niespodzianką było połączenie DT 990 z odtwarzaczem plikowym HiFiMan HM-601 Slim. Wystąpiła tu bowiem pełna synergia - wspaniałe nasycenie barw, niski sprężysty bas oraz żywe kolory średnicy. Instrumenty i wokale otrzymały wiele spontaniczności oraz dużej klasy typowej dla sprzętu hi-fi.
Posumowanie
1. Beyerdynamic DT 990 to świetna
budowa – trwałe, wysokiej jakości użyte materiały (dużo lekkiego aluminium),
wzorowa ergonomia, po prostu niemiecka solidność i zaawansowanie technologiczne
w jednym.
2. Dźwięk przyjemny,
relaksujący, ale pełny i dynamiczny. Nasycony nutami. Przekaz wciągający,
wielce angażujący narząd słuchu. Plastyczna przestrzeń, swobodna średnica, duży oddech
tonalny; nieprzesadzone, aczkolwiek dobitne basy.
3. Muzykalność po pierwsze,
po drugie – naturalność. Pogłębiona analiza na dalszym miejscu.
4. Dobra cena w stosunku do
jakości i solidności budowy.
5. Rekomendacja na 5
gwiazdek (na 5 możliwych, oczywiście).
Dane techniczne
Dostępne na stronie Beyrdynamic TUTAJ.
Subskrybuj:
Posty (Atom)